11 marca 1968 r. w Warszawie „nieznani sprawcy” z SB pobili pisarza Stefana Kisielewskiego. Był to odwet za jego słowa o „dyktaturze ciemniaków”. „Pobicie Kisielewskiego było ostrzeżeniem dla środowiska twórczego, że ci, którzy sprzeciwią się władzy, będą ukarani” – mówi PAP historyk prof. Antoni Dudek.
Stefan Kisielewski (1911-1991), w czasie wojny - żołnierz AK pseudonim "Klon", był z wykształcenia muzykiem, od 1945 r. związany ze środowiskiem "Tygodnika Powszechnego". na jego łamach pisał felietony m.in. w cyklach: "Głową w ściany", "Bez dogmatu", "Łopatą do głowy" i "Gwoździe w mózgu". Ich lektura w kręgach inteligencji PRL należała do dobrego tonu. W latach 1957-65 był także posłem na Sejm PRL. "Jak wspominał - nie głosował, ale go wybierano".
W 1964 r. podpisał "List 34" - pierwszy w PRL duży sprzeciw środowisk twórczych wobec polityki kulturalnej prowadzonej przez władze PRL, m.in. ograniczania wolności słowa i swobód obywatelskich. Kisielewski, jak mało który pisarz w PRL, znał problem z autopsji: jego teksty były często "cięte" przez cenzorów Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk.
„+Wkład+ cenzury w literacki dorobek Kisiela był naprawdę imponujący. W samych tylko latach 1957–1961 pisarz na łamach +Tygodnika Powszechnego+ opublikował 277 materiałów, w tym 220 felietonów), 114 z nich zostało +pociętych+, lub zakwestionowanych w całości, dodatkowo w kilku przypadkach cenzorzy dopisywali fragmenty tekstu" - napisał historyk i dziennikarz Łukasz Starowieyski w portalu PAP Dzieje.
"Kisielewski miał odwagę wystąpić przeciwko cenzurze. Z władzami PRL miał już na bakier za swoje felietony. W MSW podejrzewano, słusznie zresztą, że Kisielewski publikuje w paryskiej +Kulturze+ pod pseudonimem +Tomasz Staliński+. Wydawał książki political fiction krytyczne wobec ustroju komunistycznego. Wtedy niewielu było odważnych. Na początku 1968 r. opozycja praktycznie nie istniała" - powiedział PAP historyk prof. Antoni Dudek,
"Ma mózg wyekwipowany w zdolność jasnego, prostego, łatwego przedstawiania własnej prawdy, choćby najtrudniejszej, czasem uparty i pieniacki (zwłaszcza gdy nie ma racji), ale zakorzeniony w zdrowym i prawidłowym odczuciu moralnych odpowiedzialności, wahań, rzetelności" - pisał o nim jego przyjaciel, pisarz Leopold Tyrmand.
"Kisielewski miał odwagę wystąpić przeciwko cenzurze. Z władzami PRL miał już na bakier za swoje felietony. W MSW podejrzewano, słusznie zresztą, że Kisielewski publikuje w paryskiej +Kulturze+ pod pseudonimem +Tomasz Staliński+. Wydawał książki political fiction krytyczne wobec ustroju komunistycznego. Wtedy niewielu było odważnych. Na początku 1968 r. opozycja praktycznie nie istniała" - powiedział PAP historyk prof. Antoni Dudek, dodając, że literat słynął z ciętego języka.
Jesienią 1967 r. władze PRL obchodziły 50. rocznicę bolszewickiej rewolucji październikowej. W kraju organizowano tysiące uroczystości, wystaw i propagandowych imprez nawiązujących do wydarzeń z 1917 r.
Słowa "rewolucja" i "Lenin" pojawiały się dosłownie niemal w każdym tytule prasowym, telewizji i audycjach radiowych, na tysiącach transparentów i napisów "zdobiących" ulice polskich miast i wsi. W tym samym czasie, 25 listopada 1967 r. Teatr Narodowych wystawił "Dziady" A. Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka.
Przedstawienie wzbudziło duże emocje zarówno u publiczności, jak i najwyższym kręgu władz.
"Spektakl wzbudził ogromne emocje, przede wszystkim dlatego, że było na to zapotrzebowanie politycznej frakcji tzw. partyzantów skupionej w aparacie władzy wokół ówczesnego ministra spraw wewnętrznych gen. Mieczysława Moczara. Zależało im na sprowokowaniu niepokojów społecznych i szukali pretekstu. Wokół +Dziadów+ Dejmka uruchomiono kampanię pogłosek i plotek. Mówiono np., że na premierze przedstawienia Gustaw Holoubek grający Gustawa-Konrada rzekomo potrząsał kajdanami przed obecnym w teatrze ambasadorem ZSRS, mówiąc mu +Spektakl trwa!+. W inscenizacji Dejmka nie było elementu, który mógłby wywrócić przesłanie utworu Mickiewicza, ale chodziło o podgrzanie atmosfery politycznej" - wyjaśnił prof. Dudek, dodając, że "sprowokowano najwyższe czynniki do decyzji, by spektakl zawiesić a później zdjąć z afisza".
Decyzję o usunięciu spektaklu podjął członek Biura Politycznego KC PZPR uważany za "prawą rękę Gomułki" Zenon Kliszko.
Przedstawiciele władz PRL uznali przedstawienie Dejmka za "antyradziecką prowokację". Organ prasowy partii komunistycznej - "Trybuna Ludu" skrytykowała spektakl.
"Pisano, że przedstawienie jest +religianckie+, że +są elementy klerykalne+, co wówczas było w oczach komunistów było poważnym zarzutem - wyjaśnił historyk. Inscenizacja "Dziadów" była najbardziej obleganym spektaklem sezonu 67/68.
Ministerstwo Kultury i Sztuki (MKiS) poinformowało, że 30 stycznia 1968 r. odbędzie się ostatni spektakl "Dziadów".
"Była to typowa decyzja peerelowskiej władzy - zawiesić, zablokować, tyle, że tym razem wzbudziła sprzeciw środowiska ludzi kultury i część środowiska studenckiego" - ocenił prof. Dudek.
W trakcie ostatniego przedstawienia publiczność wznoszono okrzyki: "Niepodległość bez cenzury! „Po spektaklu zgromadziło się kilkadziesiąt osób, które przeszły pod pomnik Adama Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu. Milicja zatrzymała 35 osób. Następnego dnia studenci UW rozpoczęli zbiórkę podpis podpisów pod petycją do Sejmu, wyrażającą protest przeciwko zdjęciu spektaklu z programu Teatru Narodowego.
Minister kultury Lucjan Motyka chciał, by pisarze zrzeszeni w Związku Literatów Polskich (ZLP) poparli rezolucję, która z jednej strony wzywała władze do przywrócenia spektaklu, lecz jednocześnie potępiającej protestujących.
29 lutego 1968 r. podczas nadzwyczajnego walnego zebrania ZLP rozgorzała dyskusja o "Dziadach". Oficjalną linię pezetpeerowskiej propagandy powielał obecny tam b. dyrektor Teatru Polskiego (1957-64) i redaktor antologii "Teatr radziecki" (1967) Stanisław Witold Balicki.
Sprzeciw wobec cenzorskich zapędów władz PRL wobec twórców wyrazili m.in. pisarz Antoni Słonimski, kierownik literacki Teatru Dramatycznego w Warszawie, Andrzej Kijowski, pisarz Paweł Jasienica, a także Stefan Kisielewski. Kijowski zaproponował własną wersję rezolucji, w której potępiono działania cenzury.
"Byłoby oczywiście rzeczą śmieszną, gdybyśmy dzisiaj mówili tylko o sprawie +Dziadów+, nie rzucając jej na tło szersze. Ja bym tak drastycznie mógł powiedzieć, że jeśli ktoś przez 22 lata dostaje po gębie i nagle w 23 roku się obraził – to jest coś dziwnego. Opowiadam się za rezolucją kolegi Kijowskiego, która stawia sprawę całościowo na tle tej skandalicznej dyktatury ciemniaków w polskim życiu kulturalnym, jaką obserwujemy od dłuższego czasu" - powiedział Kisielewski.
Po trwającej do godzin nocnych dyskusji uchwalono rezolucję Kijowskiego. 224 pisarzy poparło ją, przeciw było 124 ich "kolegów po piórze".
3 marca 1968 r. na łamach "Tygodnika Powszechnego" Kisielewski opublikował tekst "Opozycja na ślepo", w którym podtrzymywał swoje stanowisko i krytycznie odnosił się do działań ograniczających wolność wypowiedzi.
Pisarz znalazł się na "czarnej liście". Objęto go trzyletnim zakazem publikacji i występowania w mediach. Usunieto go nawet z Towarzystwa Muzycznego. Ponad dwa miesiące po pobiciu "Kisiel", jak nazywali go przyjaciele zaczął pracę nad "Dziennikami", które wydano dopiero sześć lat po jego śmierci w 1991 r.
11 marca wieczorem pisarz wyszedł z domu, udając się na umówione podczas rozmowy telefonicznej spotkanie do swojego kolegi i posła z ramienia koła poselskiego "Znak" Stanisława Stommy, który mieszkał przy ul Kanonia na tyłach Katedry św. Jana. W tym czasie jego telefon był podsłuchiwany przez SB, co ułatwiło działanie organizatorom napadu. W pewnym momencie kilku mężczyzn w cywilnych ubraniach wciągnęło go do bramy.
"Wygłosili do mnie przemówienie ideologiczne, a potem powiedzieli: A teraz, sk.....u za to dostaniesz" – opowiadał później Kisielewski przyjaciołom.
Według historyków "nieznani sprawcy" związani byli z "aktywem robotniczym", tym samym, który kilka dni wcześniej pałował studentów na terenie UW, na Krakowskim Przedmieściu i w innych miejscach Warszawy lub byli funkcjonariuszami SB. Pisarza bito pałkami i kopano po całym ciele z wyjątkiem głowy, tak, by nie zabić. Kisielewski trafił do szpitala.
"Nie wygra oko z żyletką/ przegrają żebra z łomem/ciało dla życia ludzkiego/jest ledwo kruchym domem/choć pięknem wiecznym zdumiewa/krucha jest ludzka powłoka/z rozciętej brwi krew spływa/do zdumionego oka" - pisał poeta Włodzimierz Holsztyński w wierszu "Na pobicie pisarza".
"Pobicie Kiesielewskiego było ostrzeżeniem dla całego środowiska twórczego, że ci, którzy sprzeciwią się władzy, będą ukarani" - ocenił prof. Dudek, dodając, że na początku marca 1968 r. komunistyczna władza często sięgała po "argumenty siłowe" nie tylko w stosunku do Kisielewskiego, ale wielu studentów pobitych na Krakowskim Przedmieściu, w okolicach Uniwersytetu Warszawskiego i w innych miejscach.
Słowa o "dyktaturze ciemniaków" przeszły do historii. Władze z Gomułką na czele przyjęła je jako zniewagę.
"Jest rzeczą jasną, że jego ideałem jest restauracja Polski burżuazyjnej, antyradzieckiej. Przemówienie zakończył Kisielewski wypowiedzią, że opowiada się za rezolucją kolegi Kijowskiego, która stawia sprawę całościowo. tu cytuję: +na tle skandalicznej dyktatury ciemniaków w polskim życiu kulturalnym+" - grzmiał o Kisielewskim I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka 19 marca 1968 r. w Sali Kongresowej PKiN.
Pisarz znalazł się na "czarnej liście". Objęto go trzyletnim zakazem publikacji i występowania w mediach. Usunieto go nawet z Towarzystwa Muzycznego. Ponad dwa miesiące po pobiciu "Kisiel", jak nazywali go przyjaciele zaczął pracę nad "Dziennikami", które wydano dopiero sześć lat po jego śmierci w 1991 r.
"A u nas teraz niemal spokój - może myśmy zmądrzeli nareszcie, cynicznie i wygodnie? (...) Któż więc pragnie takich frykasów jak wolność słowa? Paru literatów i grupa studentów" - oceniał gorzko sytuację w kraju w zapiskach z 9 czerwca 1968 r. (PAP)
autor: Maciej Replewicz
mr/ dki/