Warszawa, 1983-02. Proces organizatorów Radia Solidarność w Sądzie Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Nz. na ławie oskarżonych: Zbigniew Romaszewski (L), Zofia Romaszewska (2P), Danuta Jadczak (P). Obrońcy: mec. Jan Olszewski (L) i mec. Jacek Taylor (P). Fot. PAP/Grzegorz Rogiński
Obrona osób oskarżonych np. o próbę obalenia ustroju państwa wymagała odwagi, ale czuliśmy się potrzebni – mówili w czwartek uczestnicy spotkania „Adwokaci w czasach stanu wojennego” w Okręgowej Radzie Adwokackiej w Lublinie. Zorganizowano je z okazji 44. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.
O działalności adwokatów w okresie stanu wojennego mówili sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku Ferdynand Rymarz, który w latach 1976-1990 wykonywał zawód adwokata w Lublinie, mecenas Tomasz Przeciechowski, obrońca działaczy podziemnej „Solidarności” z Lubelszczyzny, oraz mecenas Jacek Taylor, który bronił więźniów politycznych m.in. z gdańskiej „Solidarności”.
- Co tu dużo mówić, baliśmy się. Adwokaci mieli prawo się bać. Byli tacy adwokaci, którzy zostali aresztowani, którzy pozbawiani byli środków do życia.(…) To było realne, że może nas coś dotknąć. Ale z drugiej strony było coś w rodzaju powołania adwokackiego. To może zabrzmi górnolotnie, ale istota pracy adwokackiej to jest z jednej strony odwaga, żeby pomóc innemu, ale z drugiej strony obawa, że i samemu mogę polec na tym. Balansowanie na tej linie było trudne – powiedział sędzia Rymarz.
Wspominał, że adwokaci angażowali się w pomoc osobom represjonowanym w procesach politycznych, organizowaną m.in. przy kościele św. Michała w Lublinie, gdzie w podziemiach prowadzili punkt pomocy prawnej. - Przeważnie byli tam adwokaci. Codziennie chodziliśmy na dyżury. Strona kościelna przysyłała tam bliskich, zrozpaczone matki, żony internowanych. Myśmy udzielali im pomocy prawnej najpierw doraźnie, a następnie przyjmowaliśmy funkcję obrony – mówił.
Mec. Przeciechowski powiedział, że adwokatów, którzy zaangażowali się, „przełamali strach przed represjami ze strony Służby Bezpieczeństwa”, było niewielu.
Wspominał, że organizowali oni też pomoc dla zwolnionych z pracy za przynależność do „Solidarności”. - Kiedy mówimy o udziale adwokatów w ogóle w procesach stanu wojennego, głównie mówimy o procesach karnych, ale było też masę spraw pracowniczych. Zwalniano ludzi z pracy pod zarzutem kontynuowania działalności związkowej. Zostawali bez środków do życia. To były bardzo ciężkie procesy i nie były tak spektakularne jak procesy karne - dodał.
Jak podkreślił, rola adwokatów w procesach działaczy opozycyjnych sprowadzała się nieraz do wspierania tych ludzi, np. przywożenia im jedzenia do aresztu. - Żeby wiedzieli, że ktoś o nich myśli, że to nie jest tak, że zostali pozostawieni sami sobie. Adwokaci w ten sposób wspierali tych prześladowanych przez ówczesny wymiar sprawiedliwości i służby bezpieczeństwa działaczy związkowych - dodał.
Mecenas Taylor wspominał, że od początku stanu wojennego do września 1986 r. w ówczesnym województwie gdańskim było około 900 spraw karnych dotyczących działalności opozycji, a w całej Polsce było ich około 9 tys. - Bardzo różne były te sprawy. Falowo szły po zajściach ulicznych, było wtedy np. 20-30 spraw od razu. I wtedy sądzili sędziowie przypadkowi, dzięki czemu zdarzały się uniewinnienia, bo normalnie to żaden z sędziów z przypadku nie dostawał takiej sprawy - powiedział.
Wspominał, że w procesach działaczy opozycji, oskarżanych np. o próby obalenia ustroju państwa, adwokaci kwestionowali m.in. legalność ustawodawstwa stanu wojennego. - Bo to wszystko polegało na bezprawiu i mogliśmy demaskować kłamstwo, bo istotą tego czasu, tych 45 lat pełnego uzależnienia od ZSRR, było jednak kłamstwo. (…) Poza tym mieliśmy zdeterminowanych klientów, którzy uważali, że sprawa jest warta poświęcenia. Nie chodziło o własną skórę, ale o interes ogółu – zaznaczył.
Jak dodał, obrona jako element sytemu sądowego była wykorzystywana przez ówczesny system represji, a adwokat był potrzebny, „żeby był szyld praworządności”. Mimo to adwokaci, którzy podejmowali się autentycznej obrony oskarżonych, czuli się potrzebni. - Bez nas by się to nie mogło odbywać. Nie chcieli nas słuchać, ale się nas trochę bali – dodał.
Stan wojenny w Polsce został wprowadzony nocą z 12 na 13 grudnia 1981 r. Na ulicach miast pojawiły się patrole milicji i wojska, czołgi, transportery opancerzone i wozy bojowe. Wprowadzono oficjalną cenzurę korespondencji i łączności telefonicznej. Zmilitaryzowano także najważniejsze instytucje i zakłady pracy. Zawieszone zostało wydawanie prasy, z wyjątkiem dwóch gazet ogólnokrajowych („Trybuny Ludu” i „Żołnierza Wolności”) oraz 16 terenowych dzienników partyjnych.
Władze PRL spacyfikowały 40 spośród 199 strajkujących w grudniu 1981 r. zakładów. Najtragiczniejszy przebieg miała akcja w kopalni Wujek, gdzie interweniujący funkcjonariusze ZOMO użyli broni. Zginęło dziewięciu górników. Na skutek represji i brutalności funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa w czasie stanu wojennego śmierć poniosło ok. 100 osób, aresztowano lub internowano łącznie ponad 10 tys. Stan wojenny został zawieszony 31 grudnia 1982 r., a 22 lipca 1983 r. – odwołany. (PAP)
ren/ miś/