W powstaniu warszawskim brały udział dzieci: nie walczyły z bronią w ręku, ale pomagały dorosłym roznosząc pocztę, opiekując się rannymi i gasząc pożary - mówił w rozmowie z PAP dr Paweł Kosiński z IPN. "To była ofiarna i bardzo niebezpieczna służba" - ocenił.
PAP: Co można powiedzieć o sytuacji dzieci podczas powstania warszawskiego?
Paweł Kosiński: Warto stale przypominać, że w czasie powstania warszawskiego wszyscy bez wyjątku: dorośli mężczyźni, kobiety, ale także młodzież i najmłodsze dzieci byli narażeni na śmierć. I to nie tylko anonimową śmierć np. w wyniku przypadkowej eksplozji, bombardowania, ale również w publicznych, masowych egzekucjach. Tu niemieccy i pozostający na ich służbie tzw. obcoplemienni zbrodniarze nie cofali się nawet przed mordowaniem dzieci. Do tego dochodzą przerażające warunki bytowe. Pamiętajmy, że powstanie miało trwać kilka dni, tymczasem w miarę upływu czasu coraz trudniej było o żywność, pogorszył się stan higieny. To wszystko powodowało, że śmiertelność wśród najsłabszych, a więc także najmłodszych, znacznie wzrastała.
Dzieciom groziła śmierć również z ręki bardzo groźnych niemieckich snajperów tzw. gołębiarzy. Strzelcy wyborowi dobrze ukryci, niejednokrotnie w głębi terenów opanowanych przez powstańców, nie gardzili żadną ofiarą. Ginęli nie tylko żołnierze z bronią w ręku, ale również osoby cywilne, w tym dzieci. Ich śmierć przerażała i doprowadzała do rozpaczy. Najbardziej przekonująco uświadamiała, że nikt nie jest bezpieczny, nawet na spokojnej z pozoru ulicy. Ta myśl była szczególnie przytłaczająca.
Zupełnie odrębną kwestią jest sytuacja dzieci zaangażowanych w walkę powstańczą np. w Harcerskiej Poczcie Polowej. Byli to "Zawiszacy", kilkunastoletni chłopcy, w wieku od 12 do 15 lat, niejednokrotnie również młodsi, którzy sprawowali tę ciężką, śmiertelnie niebezpieczną służbę. Poczta harcerska była niezwykle cennym przedsięwzięciem, potrzebnym w czasie walk, gdy nie funkcjonowały normalne sposoby komunikowania. Dla wielu osób harcerze przenoszący listy byli jedynym sposobem dowiadywania się o losie ich najbliższych.
Paweł Kosiński: Wartość zaangażowania nieletnich w powstanie warszawskie jest nieoceniona. Oprócz służby w poczcie polowej pomagali oni przy różnych pracach, które trzeba było wykonać na tyłach np. przy gaszeniu pożarów, pielęgnowaniu rannych i tym podobne.
To nie była dziecinna zabawa. To prawda, że zaangażowano bardzo młodych ludzi, ale ich pracę zorganizowano niezwykle precyzyjnie. Przed wybuchem powstania warszawskiego zakładano, że młodzież do 18 roku życia nie będzie brać udziału w walce. Później było wiele przypadków zgłaszania się nieletnich do oddziałów bojowych, choć odpowiedzialni dowódcy starali się nie przyjmować tak młodych kandydatów na żołnierzy. Zresztą nie było to łatwe, gdyż ci młodzi patrioci starali się zawyżać swój wiek, byle tylko walczyć o Polskę z bronią w ręku.
PAP: Czym jeszcze zajmowali się mali powstańcy, czy ich służba, stałe zagrożenie śmiercią, może dziś wzbudzać etyczne kontrowersje?
Paweł Kosiński: Wartość zaangażowania nieletnich w powstanie warszawskie jest nieoceniona. Oprócz służby w poczcie polowej pomagali oni przy różnych pracach, które trzeba było wykonać na tyłach np. przy gaszeniu pożarów, pielęgnowaniu rannych i tym podobne.
Należy podkreślić, że młodzi zwłaszcza harcerze zaangażowali się w konspirację wkrótce po rozpoczęciu okupacji i niejednokrotnie brali udział w bardzo niebezpiecznych przedsięwzięciach. Po osiągnięciu pełnoletności wstępowali do oddziałów zbrojnych, które w czasie powstania były często najlepszymi oddziałami, najbardziej bojowymi, najbardziej ideowymi. Można im było powierzać najtrudniejsze odcinki walk. Z drugiej strony walka z bronią w ręku jest jednak bardzo trudnym doświadczeniem, nawet jeśli strzela się do znienawidzonego wroga.
Wiele dziesiątek lat po wojnie, żyjąc bezpiecznie i wygodnie nasze sądy, jeśli idzie o służbę nieletnich, są bardziej wyostrzone. Generalnie bardziej przychylamy się ku twierdzeniu, że narażanie młodzieży na śmierć jest niedopuszczalne. Ale nie wolno nam zapominać o ówczesnych realiach, że powstanie było absolutnie wyjątkową sytuacją. W chwili kiedy ważyły się losy ojczyzny, a śmierć rzeczywiście czyhała w każdym momencie, to myślę, że nawet rodzicom łatwiej było przyjąć ryzyko związane z niesieniem przez ich dzieci pomocy powstańcom, zresztą wiele z tych dzieci i tak nie udałoby się zatrzymać w domu. To jest bardzo skomplikowana sprawa.
PAP: Jakimi ideałami kierowali się młodzi uczestnicy powstania warszawskiego?
Paweł Kosiński: Z całą pewnością na pierwszym miejscu stała miłość ojczyzny, która odgrywała decydującą rolę przy podejmowaniu decyzji o wzięciu udziału w walce. Wychowanie patriotyczne przed wojną było zupełnie nieporównywalne do tego, z którym mamy do czynienia obecnie.
W dzisiejszych czasach spokoju i skupienia na sprawach doczesnych o wiele trudniej jest zaszczepić wartości patriotyczne, co oczywiście nie znaczy, że nie należy tego próbować. Zresztą również teraz wielu młodych ludzi manifestuje swój patriotyzm, ale na szczęście nie trzeba go weryfikować w sytuacji zbrojnego konfliktu. Tymczasem podczas powstania niemal wszyscy młodzi rwali się do walki, pragnęli odzyskania niepodległości i byli gotowi poświęcić za to nawet życie.
Na początku powstania młodzi ludzie, w tym także kilkunastolatkowie, euforycznie podchodzili do walki, ale życie na krawędzi śmierci również na nich wyciskało swoje piętno. Ciężkie rany i okaleczenia, stałe niebezpieczeństwo śmierci, coraz gorsze wyżywienie i warunki sanitarne, świadomość niewyobrażalnych zbrodni i klęski politycznej – wszystko to mogło studzić zapał.
Pamięć okrucieństw wojny przez wiele dziesiątek lat działała jako przestroga, ale wraz z upływem czasu ulegała zatarciu. Myślę, że gdyby ludzie współcześni mogli sobie plastycznie wyobrazić koszmar wojny to rzadziej by się ważyli na wszczynanie konfliktów. Pamięć o II wojnie światowej warto kultywować, przynajmniej z tego powodu, by móc otrzeźwić społeczeństwo i przestrzec je przed ryzykownymi decyzjami polityków.
Rozmawiał Norbert Nowotnik
Dr Paweł Kosiński jest historykiem, pracuje w Oddziałowym Biurze Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie. (PAP)
nno/ ls/