Najtrudniejsze były pierwsze doby, bo prześladowania trwały dzień i noc - powiedział powstaniec warszawski Wacław Gluth-Nowowiejski, przesłuchiwany w 1948 r. w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Koszykowej. Dodał, że "dręczycielstwo słowne było powszechne".
Gościem środowego briefingu prasowego z okazji otwarcia wystawy "Cele bezpieki. Areszt Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego 1945-1954" w piwnicach dawnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (dziś Ministerstwo Sprawiedliwości), był żołnierz powstania warszawskiego Wacław Gluth-Nowowiejski - po wojnie przesłuchiwany w tym gmachu w trakcie 3-tygodniowego śledztwa.
"Miałem dobry kontakt z grupą kampinoską. Tam były duże grupy AK-owców. Byli tam także moi przyjaciele. Zjawili się u mnie któregoś dnia w domu. Powiedzieli, że jest potrzeba szykowania broni, bo kto wie, czy nie będzie III wojna światowa. Zgodziłem się pomóc im w schowaniu broni. Czułem potrzebę jakiegoś działania" - powiedział Wacław Gluth-Nowowiejski. Dodał, że "okazało się, że cały czas służby chodziły za kolegą, który prowadził akcję chowania broni. Śledzili go po to, aby zobaczyć jego kontakty, które były niezwykle ważne".
Wacław Gluth-Nowowiejski został aresztowany w 1948 r.
"Znalazłem się na Koszykowej w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Tu opracowywano plany rozwiązania problemu opozycji, tzn. zapewnienia kryminałów +karłom reakcji+, którzy byli przeciwni władzy ludowej. Winny był każdy. +Dajcie mi człowieka a ja znajdę paragraf+" - wyjaśnił Gluth-Nowowiejski
Przypomniał, że "dziś można dziwić się, że w tylu głównych procesach okresu stalinowskiego oskarżeni przyznawali się do wielu niepopełnionych czynów".
"Na przełomie lat 40. i 50., właśnie tu na Koszykowej i w X pawilonie więzienia Mokotowskiego maszyna śledcza pracowała bez pośpiechu, ale skutecznie, zgodnie z praktycznie wypróbowanym systemem: psychiczny i fizyczny terror, wyższa szkoła łamania oporu. Najtrudniejsze były pierwsze doby, bo prześladowania trwały dzień i noc" - powiedział powstaniec warszawski.
Zaznaczył, że "tylko przy aresztowaniu był +panem Wacławem+".
"Na Koszykowej mówiono do mnie per ty, najczęściej dowiadywałem się, że jestem debilem, bydlakiem. Tutaj dręczycielstwo słowne było powszechne, stosowane z lubością"- stwierdził.
Wspominał, że wieczorem zostawiono go samego, aby po raz kolejny napisał swój życiorys. Wtedy "w pobliżu przesłuchiwano sanitariuszkę z powstania".
"Dobrze słyszałem jej szloch i refren na okrągło powtarzany: +gadaj ty suko+" - powiedział Gluth-Nowowiejski.
Były więzień aresztu zaznaczył, że "nieustająco krążył na śledztwo i z powrotem". Śledztwo trwało trzy tygodnie.
"Ironizując można powiedzieć, że maszyna ta pracowała non stop. Byłeś ciągle bez snu, coraz mniej przytomny. Ciągle pytano, +komu przekazywałeś materiały szpiegowskie+, +ile dolarów za to dostałeś+, +do kogo strzelałeś+, +z kim się kontaktowałeś+" - wspominał.
Na Boże Narodzenie Wacław Gluth-Nowowiejski został wywieziony do szpitala w złym stanie zdrowia. Na pokazowym procesie w 1949 r. dostał wyrok 8 lat pozbawienia wolności. Z więzienia został zwolniony w 1953 r.
Od jesieni 1945 r. w podziemiach budynku istniał areszt śledczy. Został rozbudowany w 1948 r. Więźniowie byli zaliczani do kategorii "politycznych", "gospodarczych" i "sabotażystów". W areszcie przetrzymywani byli również Ukraińcy i Niemcy. Resort bezpieczeństwa został zorganizowany według wzorów sowieckich. Posługiwał się metodami stosowanymi przez NKWD a także kontrwywiad "Smiersz" - głodzeniem, biciem, torturowaniem. (PAP)
autor: Ewelina Steczkowska
edytor: Paweł Tomczyk
ews/ pat/