W procesie cywilnym o naruszenie dóbr osobistych żołnierzy AK przeciwko twórcom niemieckiego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie", toczącym się przed Sądem Okręgowym w Krakowie, nie doszło we wtorek do przesłuchania w trybie wideokonferencji niemieckiego historyka, konsultanta serialu.
Początkowo emerytowany profesor historii Julius Schoeps, specjalizujący się w tematyce Holokaustu, który przybył do niemieckiego sądu, rozpoczął odpowiadanie na pytania polskiego sądu. Wyjaśnił m.in., że scena z biało-czerwonymi opaskami z napisem AK na ramionach żołnierzy AK nie była z nim konsultowana i nie miała znaczenia dla filmu fabularnego.
W pewnym momencie obecny w krakowskim sądzie pełnomocnik pozwanych twórców serialu zgłosił zastrzeżenia co do tłumaczenia wypowiedzi świadka na język polski przez tłumacza przysięgłego.
Krakowski sąd zarządził przerwę w celu przygotowania kamery i nagrywania przesłuchania historyka dla późniejszej weryfikacji tłumaczenia.
Po przerwie okazało się jednak, że historyk opuścił budynek niemieckiego sądu. Jak przekazała niemiecka sędzia, świadek nie godził się na nagrywanie jego wypowiedzi i opuścił sąd, ponieważ w niemieckim prawie nie ma przepisu, który by pozwalał na nagrywanie.
Krakowski sąd nie krył zaskoczenia przerwaniem przez świadka przesłuchania i opuszczeniem budynku niemieckiego sądu bez wyjaśnienia i pożegnania, ponieważ na początku przesłuchania informował o udzieleniu zgody na nagrywanie rozprawy stronom postępowania. Sędzia z Niemiec dodała przez wideo łącze, że świadek prosił o pożegnanie polskiego sądu w jego imieniu.
Po przerwie pełnomocnik pozwanych mec. Piotr Niezgódka ponowił wniosek o przesłuchanie niemieckich świadków w drodze pomocy prawnej przez niemiecki sąd na podstawie przesłanych pytań. Krakowski sąd ponownie poinformował, że zależy mu na bezpośredniości przesłuchania.
Decyzja, w jakim trybie odbędą się przesłuchania niemieckich świadków – czy np. przy pomocy tłumaczy symultanicznych, czy podczas wyjazdowego posiedzenia polskiego sądu w Niemczech – zapadną podczas posiedzenia z udziałem stron pod koniec marca. Przesłuchania kolejnych świadków w drodze wideokonferencji zaplanowano na 17 kwietnia.
Proces wytoczył 92-letni żołnierz Armii Krajowej Zbigniew Radłowski oraz Światowy Związek Żołnierzy AK. Wystąpili oni przeciwko producentom trzyczęściowego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie", tj. UFA Fiction oraz ZDF (II program niemieckiej telewizji) za naruszenie dóbr osobistych rozumianych jako prawo do tożsamości narodowej, dumy narodowej i narodowej godności oraz wolności od mowy nienawiści.
Według powodów, w serialu znalazły się sceny, które mają dowodzić, że AK rzekomo była współwinna zbrodni na osobach narodowości żydowskiej, Niemcy zaś są przedstawieni jako ofiary II wojny światowej.
W złożonym pozwie powodowie domagają się przeprosin we wszystkich telewizjach, w których film był emitowany, lub poprzedzenia pierwszej emisji w pozostałych telewizjach, do których go sprzedano, informacją historyczną ze stwierdzeniem, że jedynymi winnymi Holokaustu byli Niemcy. Podobny komunikat miałby też się znaleźć na stronie internetowej twórców. Powodowie chcą także usunięcia z filmu znaku graficznego AK na biało-czerwonych opaskach noszonych przez aktorów (według powodów w AK nie było takiego zwyczaju) i zapłaty 25 tys. zł.
Pełnomocnicy pozwanych producentów wnosili o odrzucenie pozwu bez jego merytorycznego rozpoznania, co uzasadniali tym, że sąd polski nie jest właściwy do rozpoznawania sporu. Na wypadek, gdyby sąd nie odrzucił pozwu, wnieśli o jego oddalenie wskazując, że producenci korzystali z wolności do twórczości artystycznej produkując ten film.
Na pierwszej rozprawie w lipcu 2016 r. sąd oddalił argument o braku jurysdykcji krajowej uznając, że polski sąd ma prawo i obowiązek procedować w tej sprawie, bo film był wyświetlany w Polsce, ma też prawo ocenić tego skutki. Do sprawy przystąpiła także Prokuratura Okręgowa w Krakowie "z uwagi na ważny interes społeczny".
Przesłuchany podczas poprzedniej rozprawy biegły z zakresu kinematografii i filmoznawstwa stwierdził m.in., że twórcy filmu stosowali "zabiegi relatywizujące historię". Wskazywał na "takie profilowanie scen, aby uwypuklić antysemickość żołnierzy AK", oraz "wskazywanie antysemickości jako istotnej cechy zbiorowości Polaków".
W toku procesu strona niemiecka sprzeciwiała się powołaniu polskich biegłych historyków i biegłego z zakresu kinematografii wskazując, że Polacy wychowani w kulcie Armii Krajowej nie będą w stanie obiektywnie ocenić filmu i dlatego powinni zostać przesłuchani niemieccy biegli. Sąd odrzucił te wnioski.
Film "Nasze matki, nasi ojcowie" w trzech częściach TVP1 wyemitowała w czerwcu 2013 r. Film wywołał dyskusję w Polsce i Niemczech, dotyczącą sposobu przedstawienia w serialu Polaków oraz problemu odpowiedzialności Niemców za zbrodnie II wojny światowej. Po emisji filmu w publicznej telewizji ZDF w marcu w niemieckich mediach rozpoczęła się burzliwa debata o odpowiedzialności "zwykłych Niemców" za zbrodnie II wojny. W Polsce produkcję krytykowano za ukazywanie partyzantów z AK jako antysemitów i relatywizowanie odpowiedzialności Niemców. Pod koniec czerwca 2013 r. warszawska prokuratura rejonowa odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie publicznego znieważenia narodu polskiego w związku z emisją filmu w TVP z powodu braku znamion przestępstwa.
Proces monitoruje i wspiera Reduta Dobrego Imienia.(PAP)
autor: Anna Pasek
hp/ hgt/