30 lat temu, 11 lipca 1988 r., rozpoczęła się wizyta Michaiła Gorbaczowa w Polsce. Po raz pierwszy przyjazd przywódcy ZSRS wzbudzał nadzieje społeczeństwa i niepokój władz. Jego pobyt zmienił wiele.
Latem 1988 r. system Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej wyraźnie zamierał. 19 czerwca w wyborach do Rad Narodowych odnotowano najniższą frekwencję w dziejach powojennej Polski, co w praktyce oznaczało zerową legitymację społeczną dla rządu. Mieczysław F. Rakowski przyznał wówczas, że „takiego dnia jeszcze nie było”, ale nie miał racji.
Zaledwie kilka miesięcy wcześniej, w listopadzie 1987 r., w referendum dotyczącym przemian ustrojowo-gospodarczych, Polacy stwierdzili na piśmie, że nie interesuje ich już demokracja na licencji PZPR. Wojciech Jaruzelski był wtedy załamany. „Albo się rozłazi wszystko, albo próbujemy wszystko trzymać na siłę i też się rozłazi” – mówił z goryczą. Upadek rządzących był tak oczywisty, że pisma „Polityka” i „Tygodnik Powszechny” na początku 1988 r. opublikowały list otwarty historyka Jerzego Holzera do Jaruzelskiego i Lecha Wałęsy, wzywający adresatów do „spotkania bez warunków wstępnych”.
W tym momencie Jaruzelski nie mógł już liczyć na wsparcie Moskwy, bo Moskwa w dotychczasowym kształcie właśnie przestawała istnieć. Pierestrojka i głasnost – przebudowa i jawność – naczelne hasła polityki Michaiła Gorbaczowa, w sposób zupełnie otwarty zapowiadały likwidację totalitarnego imperium sowieckiego i przekształcenia go w nie do końca wiadomo jaki w zamierzeniach, ale z pewnością bliższy demokracji twór ustrojowy. „Bratnie partie” dostały wolną rękę w kwestii dalszego funkcjonowania, a polska „bratnia partia” i w referendum, i w późniejszych wyborach dowiedziała się, że jej funkcjonowanie straciło wszelki sens. Do tego dochodził poważny kryzys gospodarczy, będący poniekąd pokłosiem stanu wojennego i odciętych możliwości pożyczek z zachodnich banków.
W takim właśnie momencie 11 lipca 1988 r. na płycie warszawskiego lotniska na Okęciu wylądował samolot z jednym z głównych autorów tej sytuacji – Michaiłem Gorbaczowem.
Lider liderów
Gorbaczow był w Polsce postacią popularną. Początkowo co prawda odnoszono się do jego reformatorskich zapędów z nieufnością, ale już w październiku 1987 r., według badań CBOS, 75 proc. ankietowanych Polaków wyrażało sympatię dla I sekretarza i uznanie dla wprowadzonych przez niego reform w Związku Radzieckim, a w sondażowym plebiscycie na najwybitniejszego przywódcę tamtego roku bez problemu zajął pierwsze miejsce. Wielkim sukcesem okazała się też właśnie wydana w Polsce książka Gorbaczowa „Przebudowa i nowe myślenie dla naszego kraju i całego świata”. Jak wspominał ówczesny sekretarz Narodowej Rady Kultury Rafał Skąpski:
„Była ona sensacją, może nie na miarę +Ulissesa+ Joyce’a, ale wciąż mam w oczach kolejkę po nią, ciągnącą się od Nowego Światu przez Foksal, aż do księgarenki PIW; nakład się rozszedł i szybko zadecydowano o dodruku. Autentyczne zainteresowanie książką radzieckiego przywódcy, zmiany wprowadzane przez Gorbaczowa w ZSRS, pobudzały nadzieję na przyswojenie +pieriestrojki+ w Polsce, tworzyły, obok wielu zdarzeń politycznych w kraju, dobrą atmosferę dla przyjęcia gościa”.
Wszystko to było widać na ulicach. „Witano Gorbaczowa w Warszawie, Krakowie czy Szczecinie niezwykle serdecznie, spontanicznie otaczały go życzliwe tłumy, a on chętnie rozdawał autografy, na co pozwalała niezbyt rygorystyczna ochrona” – dodawał Skąpski po latach, a sam Jaruzelski przyznawał, że „nikogo nie witano tak w Polsce oprócz Papieża”. Obaj nie przesadzali. By zweryfikować ich słowa, wystarczy obejrzeć zdjęcia i stare filmy. Na ulicach Warszawy kłębiły się tłumy, a – jeśli wierzyć korespondentom Polskiego Radia – dwukrotne zatrzymanie się kolumny samochodów, na ul. Wawelskiej i na placu Na Rozdrożu, wywoływało karkołomną przepychankę po autografy. Niektórzy korespondenci nazwali to wręcz „gorbaczomanią”.
Program tej kilkudniowej wizyty nie był skomplikowany i choć przygotowania do niej trwały blisko pół roku, nie była też przesadnie przepracowana pod względem logistycznym. Bezpieka i milicja były utrzymane w stanie pogotowia, ale w stopniu standardowym – ich działania i obecność na ulicach nie były natrętne. Nikogo prewencyjnie nie aresztowano, a z przedstawicielami opozycji po prostu odbyto rozmowy. Zmiana klimatu była wyraźna, chociaż samym przebiegiem wizyty Gorbaczow zdawał się wysyłać sprzeczne sygnały. Miał np. odwiedzić Warszawę, Kraków i Szczecin, nie omieszkał też jednak zaczepić o Poronin, gdzie – jako jedyny w dziejach przywódca ZSRS – zwiedził muzeum Lenina. Był to nie do końca zrozumiały ruch, lecz faktem jest, że polska ulica niemal nie zwróciła na niego uwagi. Znacznie ważniejsze było to, co Gorbaczow mówił. W Warszawie np. brał udział w posiedzeniu Sejmu, i uderzał w ton niemal rewolucyjny:
„Polska przeżywa niełatwe czasy. Burzenie tego, co stare, co jest przeżytkiem, szukanie dróg do przezwyciężania nagromadzonych problemów gospodarczych, społecznych i politycznych, określenie i realizacja strategii socjalistycznej odnowy społeczeństwa – wszystko to w sprawach głównych zbiega się z tym, czym zajmujemy się również w Związku Radzieckim. Socjalizm światowy w gruncie rzeczy wkroczył na drogę głębokich przemian”.
Zwiastun nowego
Sygnał był jasny. I chyba dość zaskakujący dla partyjnych przywódców. Jaruzelski w każdym razie w późniejszym przemówieniu przyznawał co prawda, że potrzeba zmian ustrojowych jest nagląca, jednocześnie jednak sugerował, iż w ich przeprowadzaniu są potrzebne umiar i powściągliwość. Argumentował to zresztą z zaskakującą otwartością – mówił, że najpierw w niektórych sferach trzeba przezwyciężyć lęk „przed naruszeniem interesów jednostkowych, grupowych”.
Jednak zaskoczeni bywali niekiedy nie tylko polscy dygnitarze partyjni. Podczas spotkania Gorbaczowa z przedstawicielami świata kultury i nauki na Zamku Królewskim gościa zaskoczyły z kolei dwa konkretne pytania: o kwestię odpowiedzialności za zbrodnię katyńską i tzw. doktryny Breżniewa – ogłoszonej formalnie w 1968 r. i ograniczającej suwerenności państw satelickich ZSRS na rzecz „wspólnej sprawy” bloku socjalistycznego, czyli właśnie ZSRS. Gorbaczow nie odpowiedział na żadne z nich. I jeśli nie było to może zaskakujące w kwestii doktryny Breżniewa, to sprawa katyńska była poruszana we wzajemnych kontaktach co najmniej od 1987 r., kiedy rozpoczęła prace specjalna komisja do ostatecznego wyjaśnienia odpowiedzialności NKWD za mord. Co więcej, polskie władze w tej właśnie kwestii zajmowały dość twarde stanowisko. Kiedy w marcu 1988 r. prace komisji nie przynosiły oczekiwanych rezultatów, historyk prof. Jarema Maciszewski stwierdził, że „brak nowych dokumentów radzieckich nie pozwala na osłabienie argumentacji przemawiającej za winą NKWD”. Na Zamku Królewskim Gorbaczow jednak milczał. Organizujący to spotkanie Skąpski wspominał:
„Zauważyłem, że siedzący w prezydium Gorbaczow, Jaruzelski i Suchodolski wymieniają się uwagami. Gorbaczow zaskoczony był przebiegiem spotkania, dyskusją, padającymi pytaniami i stwierdzeniami. Miał pretensje do swoich doradców, że nie przygotowali go ani na spotkanie z Suchodolskim, ani nie uprzedzili, że po przemówieniu profesora może nastąpić żywa, autentyczna, niczym nieskrępowana dyskusja. Marcin Król zapytał przecież o zakres suwerenności Polski i o to, czy doktryna Breżniewa jest nadal stosowana względem Polski i krajów sąsiadujących. Na szybko więc uzgodniono, że gość nie odniesie się do poszczególnych wypowiedzi, a przyśle odpowiedź na piśmie i cała dyskusja oraz jego list będą opublikowane. Gorbaczow jednak głos zabrał, ale nie odpowiedział na żadne pytanie wprost czy bezpośrednio, przemówił dość ogólnie, a swą pisemną wypowiedź przysłał kilka tygodni później”.
Wizyta w Sejmie i spotkanie na Zamku Królewskim były najbardziej nerwowymi momentami wizyty Gorbaczowa. To tam padły kluczowe słowa i pojawiły się najwyraźniejsze sygnały odnośnie do planów polityki rosyjskiej oraz przyszłości ZSRS i jego państw satelickich. Wizyta w Krakowie miała już raczej charakter kurtuazyjny – Gorbaczow zwiedził miasto, podpisywał książki i spotkał się – ale już bez kłopotliwych pytań – z przedstawicielami tamtejszego świata kultury. Podobnie w Szczecinie. Wybór tego akurat miasta był dość zaskakujący: być może chodziło o symboliczne podkreślenie, że są inne niż „solidarnościowe” Trójmiasto nadmorskie ośrodki Polski. Rzecznik rządu Jerzy Urban tłumaczył to jednak prościej:
„Takie było jego życzenie. Chciał się spotkać z polską klasą robotniczą. A u nas bywała taka tradycja, że jak goście odwiedzają nasz kraj i spotykają się z robotnikami, to tylko Katowice. A więc zmieniamy tradycję, a właściwie przyzwyczajenie. A ponadto Szczecin to przecież nasza racja stanu na zachodniej rubieży. Szczecin to najdalej na zachód wysunięte wielkie polskie miasto”.
Imperium się rozpadało, a retoryka propagandy pozostawała niezmienna.
Rezygnacja z „neo-jarłyku”
W ocenie wizyty Gorbaczowa w 1988 r. historycy są zgodni, że najwięcej korzyści przyniosła ona Jaruzelskiemu. Zarówno partyjny beton, jak i społeczeństwo otrzymali znak, że jest odgórna zgoda na zmiany, ale też że zmiany te powinna przeprowadzić ekipa generała. To ona miała legitymację Moskwy. I nie była to improwizacja, lecz konsekwentna polityka Kremla, wówczas już co najmniej od dwóch lat. Politolog Roman Bäcker zwrócił uwagę, że w odniesieniu do Jaruzelskiego Moskwa po raz pierwszy zrezygnowała z polityki tzw. neo-jarłyku, czyli uzależniania od siebie rządzących przez stwarzanie alternatywnego ośrodka władzy, który w razie problemów natychmiast mógłby przejąć rządy. Kiedy rządy rozpoczynał Jaruzelski, tzw. frakcja twardogłowych składała się przede wszystkim ze Stefana Olszowskiego, z Tadeusza Grabskiego i Stanisława Kociołka (z której jej nieformalny lider Olszowski zniknął z KC PZPR już w listopadzie 1985 r.). Znaczenie tego najlepiej widać, gdy zauważy się, że niewiele ponad rok wcześniej ówczesny I sekretarz KPZR, Jurij Andropow mówił:
„Wystąpienia tych towarzyszy [Olszowskiego, Grabskiego i Kociołka – przyp. red.] w planie ideologicznym są najbliższe naszemu stanowisku. Wyrażają oni nastroje tej części członków partii, która konsekwentnie opowiada się za socjalizmem, za przyjaźnią ze Związkiem Radzieckim, przeciwko wypaczeniom rewizjonistycznym, domaga się stanowczych działań przeciwko Solidarności. Za nimi stoją głównie starzy działacze, którzy przeszli szkołę wojny i walki klasowej w pierwszych etapach tworzenia ludowej Polski”.
Jaruzelski miał zatem realnie wolną rękę i najprawdopodobniej już wówczas przygotowywał plan zachowania władzy przy jednoczesnej zasadniczej zmianie ustrojowej. Wizyta Gorbaczowa dała mu zaplecze w postaci poparcia mocarstwowej siły ZSRS, a chaos na ulicach polskich miast – bezpośredni pretekst do przeprowadzenia zmian. Wówczas panował w Polsce zupełny chaos, a społeczny bunt przybierał największe rozmiary od czasu „karnawału Solidarności”. W sklepach brakowało wszystkiego, inflacja nieustannie rosła. Przełożyło się to bezpośrednio na kolejną eksplozję strajków. 14 sierpnia, niespełna miesiąc po wyjeździe Gorbaczowa, odbyła się masowa demonstracja Solidarności, tak duża, że interweniowały oddziały ZOMO. Następnego dnia zastrajkowali górnicy z kopalni „Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu, i tym samym dano sygnał do całej fali protestów. Już 20 sierpnia strajkowało dziesięć kolejnych kopalni, a w dalszych trzynastu utrzymywało się pogotowie strajkowe. Strajkowały też port w Szczecinie, Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej, port w Gdańsku, a także huta Stalowa Wola. Do pacyfikacji w większości z tych zakładów również wykorzystywano ZOMO.
Było jednak jasne, że ekipa Jaruzelskiego nie ma ani siły, ani chęci do kolejnej konfrontacji ze społeczeństwem. 20 sierpnia 1988 r. odbyło się co prawda posiedzenie rządu, na którym rozważano wprowadzenie stanu wojennego, ale prawdopodobnie niemal nikt nie traktował tego poważnie. Pół roku później rozpoczęły się obrady okrągłego stołu.
Michaił Gorbaczow był jak na standardy ZSRS młodym – wówczas zaledwie pięćdziesięciosiedmioletnim – przywódcą, a także bodaj pierwszym w dziejach sowieckiego imperium, który nie myślał w kategoriach rewolucji październikowej i czystek stalinowskich. Był też strategiem. Zanim rozpoczął demontaż swojego imperium, wszystkie ewentualne scenariusze przetestował w państwach satelickich. Polska była największym laboratorium upadającego ZSRS. Kiedy Gorbaczow wylatywał z Polski 16 lipca, mógł nawet podejrzewać, że eksperyment się powiódł.
wlo / skp /