Gdy na bileciku doczepionym do herbacianych róż zobaczyła inicjały „J.C.” nie wiedziała, że właśnie zmienia się jej życie, a droga, która zaczyna się od kwiatów, doprowadzi znaną i uznaną aktorkę na szczyt PRL-owskiego establishmentu i spotkań z Mao Zedongiem, Tito czy Józefem Stalinem. 110 lat temu urodziła się Nina Andrycz. Na scenie występowała ponad 70 lat, a przez 20 lat była żoną premiera PRL Józefa Cyrankiewicza. „Bóg nie stworzył mnie do roli sierotki” – powiedziała w jednym z wywiadów.
Dzieciństwo, czyli kiedy
Z jej datą urodzin, przez wiele lat był spory problem, do czego w dużej mierze przyczyniła się sama artystka.
Aktorka notorycznie się odmładzała. „Pani Nino, mówią na mieście, że pani też musi być starsza, bo grała już w Wilnie na Pohulance. – Ale tylko jeden sezon. I to niepełny. Studiowała pani w PIST i na UW, nawet zdała pani na piątkę filozofię u Tatarkiewicza. – Ale równolegle, a studia w PIST trwały tylko trzy lata. No i ja poszłam rok wcześniej do szkoły – na wszystko był argument” – przekomarzała się z dziennikarką tygodnika „Polityka”.
Właśnie w tym piśmie ostatecznie przyznała, że nie urodziła się w 1915 r. jak podawała przez dużą część życia, a trzy lata wcześniej. Odmłodzenie miało być pomysłem matki w czasie okupacji. „Przy sympatii AK można było zdobyć papiery, jakie się chciało. Przyniosła nową kenkartę. Domyślała się, że okupacja może potrwać kilka lat i że jak się odejmie te trzy lata, będę lepsza do zamążpójścia" – mówiła. Usprawiedliwiała się, że to samo robiły inne aktorki w tym Marlena Dietrich.
Andrycz urodziła się w Brześciu Kujawskim. Samo o sobie mówiła, że była dzieckiem płaczliwym i „wiecznie się darła”. Gdy miała 5 lat matka postanowiła wyjechać na pewien czas do zamożnych krewnych do Kijowa. Był rok 1917 r. niedługo po tym jak przybyły do miasta wybuchła rewolucja. Bogata rodzina straciła niemal wszystko, a matka z córką musiały pozostać w Kijowie.
Krew na śniegu i napoleonki– to najtrwalsze wspomnienie tamtych czasów. Pierwsze to widok pozostałości po egzekucjach na miejskim placu, drugie smak ciastka, które udało się zdobyć mamie. „Jedząc, zaczęłam płakać z zachwytu, że coś takiego, graniczącego z poezją, może w ogóle istnieć na świecie” – opowiadała. I był też strach, obezwładniający, codzienny, gdy o miasto toczyły się walki.
Po powrocie do Polski mieszkała w Białymstoku. To tam – jak twierdziła odkryła po raz pierwszy talenty aktorskie. „Mówiąc wiersze, zdałam sobie sprawę, że mam pewną władzę nad rówieśnikami, że nikt się nie wierci, nie gwiżdże, że mnie słuchają. Pomyślałam, że jestem niezwykłą istotą i że trzeba wyciągnąć z tego wnioski.
Prowincjuszka – królową
„Po moim trupie!” - Matka reagowała na marzenia Niny zdecydowanie. Rodzice chcieli by zdobyła inny, bardziej pewny i stabilny zawód. Jak wspominała studiowała najpierw prawo w Wilnie, a później historię w Warszawie.
W 1932 r. stanęła do egzaminu przed komisją Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej. „Bardzo się denerwowałam. Czułam, że mam predyspozycje, ale byłam prowincjuszką. Na egzaminy przyjechałam źle ubrana, fatalnie uczesana. Sweterek miałam spięty agrafką, bo podczas podróży urwał się guzik. Zobaczyłam tłum pięknych, bardzo zadbanych dziewcząt. Zawstydziłam się zgrzebności”. Egzamin zdała. Komisja miała tylko jedną uwagę – zaleciła przyszłej studentce pozbycie się wschodniego zaśpiewu. „Dla kresowej dziewczyny było to bardzo trudne. W końcu jednak przetworzyłam melodyjność głosu w atut i wizytówkę”.
Na wymarzonych studiach – pojawił się wymarzony mężczyzna. Aleksander Węgierko, uznany aktor i wykładowca w szkole, był od Andrycz o kilkanaście lat starszy, a co najważniejsze był żonaty. Andrycz opowiadała później, że zrezygnowała z romansu, po tym jak poprosiła ją o to żona aktora. W sercu miłość zachowała – jeszcze długo po wojnie na biurku stało zdjęcie Węgierki i nie zmienił tego nawet ślub z Cyrankiewiczem.
Królowa. Często używa się tego określenia symbolicznie w stosunku do wybitnych aktorów, czy piosenkarzy. Andrycz królową była dosłownie. Już debiut teatralny miała niezwykle efektowny – w wileńskim Teatrze na Pohulance zagrała szekspirowską Ofelię.
Po kilku miesiącach w Teatrze Polskim w Warszawie, zagrała już koronowaną głowę.„Moja pierwsza rola jest bardzo ważna. Była to córka króla Leara - Regana, córka wyrodna. Wtedy upięli mi na głowie pierwszy diadem królewski. I mój los był tak perfidny, że później od tych koron, diademów, królowych nie mogłam się wyzwolić. Przyczyna była prozaiczna. Każda królowa dawała w PRL-u niezmienny przychód, dlatego jedna szła za drugą wbrew mojej woli i pragnieniom. A ja musiałam je grać, bo dawałam pieniądze” – tłumaczyła Andrycz.
Biografowie obliczyli, że w trwającej 70 lat karierze wcieliła się w rolę aż 29 władczyń. Najczęściej była Kleopatrą – którą zagrała aż 150 razy. Była też Lady Makbet, Katarzyną Wielką, trojańską Kasandrą, królowymi Marią Stuart, czy Elżbietą I.
Bardzo szybko osiągnęła status gwiazdy. Nawet słynący z ostrego pióra Antoni Słonimski chwalił młodą aktorkę. „jest to już dziś aktorka o talencie i indywidualności nieprzeciętnej”. To wówczas powstał pseudonim Andryczka, a jej kolejne dobrze przyjęte role sprawiły, że gaża wzrosła jej czterokrotnie.
O młodą i piękną gwiazdę upomniał się też film. To miał być wielki szlagier.
Film „Uwaga, szpieg” reżyserował Eugeniusz Bodo, który zresztą grał w nim też główną rolę męską. Andrycz grała niemieckiego szpiega w spódnicy. Film na ekrany nie wszedł. Uprzedziła go wojna. Po wojnie wystąpiła w kilku filmach, a także w Teatrach Telewizji.
Podczas okupacji Andrycz, jak większość jej kolegów, porzuciła zawód. Nie chciała grać w legalnych, koncesjonowanych przez Niemców, teatrach. Pracowała za to w kawiarni „U Aktorów”.
Na scenę powróciła tuż po wojnie. Teatr Polski ucierpiał w niewielkim stopniu i pierwsze przedstawienia zagrano w nim już w styczniu 1946 r. Niedługo później na jego deski wróciła też Andrycz. „Najciekawsze, że moja mama, która tak się bała tego teatru, po wojnie poganiała mnie: 'Wracaj na scenę, nad czym ty myślisz, niczego nie robisz, twoje koleżanki już recytują wiersze na akademiach. Co z tego, że tylko Majakowskiego? To jest trening. A ty nie trenujesz, głos stracisz'”
Królowa PRL
To właśnie wówczas w jej garderobie pojawił się bukiet herbacianych róż i intrygująca kartka z sygnowana literami „JC”. Bukiety pojawiły się jeszcze kilkukrotnie nim gwiazda poznała adoratora.
Andrycz – jak wspominała później - była zauroczona Cyrankiewiczem. „Był nieprzeciętnie ładny, podobny do Yula Brynnera. Golił głowę, bo mu było z tym ładnie. Miał piękną czaszkę i na pewno o tym wiedział. Jak nam pierwszego wieczoru sam otworzył drzwi, zamurowało mnie ze zdumienia. Uroda była hollywoodzka, a potem patrzę – książki wszędzie. Na parapetach, pod oknami, na etażerce, pod etażerką, na stole, pod stołem”.
Cyrankiewicz, przedwojenny działacz PPS, jeden z czołowych działaczy politycznego podziemia w czasie okupacji, a nawet kandydat na Delegata rządu londyńskiego na kraj, a także więzień Oświęcimia, właśnie zmieniał polityczną skórę.
Po wojnie został w kraju i stał się zwolennikiem ścisłej współpracy z komunistami. Słowo koniunkturalizm pada w wielu pracach dotyczących jego osoby.
Andrycz musiało to uwierać. Były to czasy, gdy komuniści bezwzględnie rozprawiali się z pozostałościami opozycji i podziemia. W późniejszych latach aktorka wracała do tej sprawy. Tłumaczyła, że wyszła za socjalistę, przywódcę samodzielnej partii, który później zamienił się w komunistę. „Wyszłam za mąż za lidera niezależnego PPS-u. A potem zobaczyłam, jak jest ukatowany przez swoich towarzyszy”.
Część jej otoczenia zareagowało na romans entuzjastycznie. „Nina zrobi najlepszą partię w Polsce. Oko mi dzisiaj zbielało, kiedy ujrzałem, jakie orchidee wnoszono do jej garderoby” – mówił dyrektor Teatru Polskiego Arnold Szyfman. Aktorka początkowo zaproponowała Cyrankiewiczowi układ „przyjacielski”. Cyrankiewicz odmówił: „przyjaciółek to ja miałem dosyć w młodości, a teraz chcę żonę. Taką jak ty”. Dla niej rozwiódł się z pierwszą żoną.
Dla Andrycz mariaż sztuki z polityką wiązał się z dużymi przywilejami. Niedługo po ślubie młodożeńcy wprowadzili się do 170 m. mieszkania na ekskluzywnej Alei Róż w samym centrum Warszawy. Ich sąsiadami byli znani twórcy – Antoni Słonimski, Leon Kruczkowski czy Konstanty Idefons Gałczyński. Ten ostatni ponoć pewnego dnia przyszedł do Andrycz wbiegł do łazienki, rozebrał się i wskoczył do wanny. „Zawsze chciałem wykąpać się w wanie premiera” – miał rzucić wychodząc. Wówczas Cyrankiewiecz był już szefem rządu – funkcję objął po sfałszowanych wyborach.
Nie jest pewne na ile wieczny premier pomagał Andrycz w karierze. W Warszawie uparcie krążyły plotki, że dzięki jego poparciu aktorka wciąż otrzymywała rolę władczyń.
Prawdą jest jednak i to, że takich kreacji oczekiwała publiczność. „W tiulach, koronkach, gorsetach, z długimi rzęsami i kreskami podkreślającymi zagadkowy wyraz skośnych oczu, bohaterki grane przez Andrycz były piękne, bajkowe i nierealne. Wydekoltowane królowe Andrycz były antidotum na postępujące zniekształcenie kobiety” – pisał w książce „Aktorki” Łukasz Maciejewski.
Ponoć nawet widzowie nie godzili się na rzucane wobec aktorki obraźliwe słowa, choć wynikały one ze scenariusza. „Kiedy na dużej scenie Mariusz Dmochowski ryknął na mnie 'Ty, suko', do teatru napłynęły listy z protestami. 'Nie suka, tylko dama i królowa, mamy dosyć chamstwa na ulicy, w tramwajach i autobusach i wypraszamy sobie podobne rzeczy na scenie'. Po tygodniu reżyser zmiękł: 'Głos ludu, głos boży, wykreślamy sukę'” - wspominała Andrycz.
Dzięki Cyrankiewiczowi Andrycz zwiedziła wiele egzotycznych miejsc, a także poznała możnych tego świata – z Mao Zedongiem, Titą, czy przywódcami ZSRR – Józefem Stalinem i Nikitą Chruszczowem. Jak sama wspominała wobec tego pierwszego popełniła dyplomatyczne faux pas. Zamiast pójść na kolację z dyktatorem, wróciła do teatru by zagrać w sztuce. Na delegację polską padł blady strach, ale Stalin miał skwitować jej nieobecność słowami: „Widać, że ta kobieta bardzo kocha swoją pracę”.
Małżeństwo aktorki z premierem tylko początkowo było udane. Premier nazywał Andrycz „pupsicą”, co było „seksualną przeróbką” przezwiska „pupsik”nadanego aktorce w dzieciństwie przez mamę.
Oboje traktowali też swój związek dość luźno. Ponoć Andrycz znalazła kiedyś na biurku listę kochanek męża. Sama też zapewne nie była jednak wierna. „Upodobania pani Cyrankiewiczowej wahały się między byłym ambasadorem sowieckim w Warszawie Wiktorem Lebiediewem, marszałkiem Konstantym Rokossowskim i często pomniejszymi dygnitarzami” – raportował Józef Światło, wicedyrektor Departamentu X Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Ostateczny kres małżeństwu miała – wedle relacji aktorki – przynieść jej decyzja o usunięciu po raz drugi ciąży. Cyrankiewicz wyprowadził się, ale rozwód został przeprowadzony dopiero w 1968 r. - wcześniej miał na to nie wydać zgody Gomułka.
Decyzji o aborcji aktorka – jak mówiła – nigdy nie żałowała. „Nie czułam się powołana do rodzenia dzieci i wiedziałam to od zawsze, nie miałam instynktu macierzyńskiego. (...) Miałam zawsze wstręt do ciąży, za to jako aktorka bez przerwy rozmnażałam się psychicznie. Bo – jak mówi bohaterka mojej sztuki Lustro – 'Kiedy się jest naprawdę gwiazdą, to nie rodzi się dzieci, rodzi się role'. (…) Role to są moje córki – piękne, szalone, mądre, głupie, różne. Ja ciągle czułam się w ciąży”.
To zresztą był kolejny z zarzutów Cyrankiewicza, że jej prawdziwym domem nie było mieszkanie przy Alei Róż, a garderoba teatru. Grała w nim do 93 roku życia. Zmarła 8 lat później. Zgodnie z jej życzeniem na jej grobie znalazł się napis: „Królowa sceny Teatru Polskiego”.