5 kwietnia 1970 roku zakończył się legendarny szachowy mecz stulecia, w którym reprezentacja Związku Sowieckiego minimalnie pokonała w Belgradzie drużynę Reszty Świata 20,5:19,5.
Mecz, do dziś uważany za jedno z największych wydarzeń w historii szachów, odbywał się od 29 marca do 5 kwietnia 1970 roku.
Drużyny składały się z 10 zawodników plus dwóch rezerwowych. Rywalizowano na dystansie czterech rund: po dwie partie białymi i czarnymi na każdej szachownicy.
Rywalizacji smaku dodawał fakt, że do gry przeciwko szachistom ZSRS, dominującym na świecie od zakończenia drugiej wojny światowej, udało się namówić "nieuchwytnego" geniusza Bobby'ego Fischera, który od prawie dwóch lat nie uczestniczył w żadnych turniejach. Ekscentryczny Amerykanin nie tylko dał się namówić do gry, ale zgodził się wystąpić na drugiej szachownicy Reszty Świata, ustępując miejsca na pierwszej Bentowi Larsenowi i to Duńczyk zagrał przeciwko aktualnemu mistrzowi świata Borysowi Spasskiemu.
Fischer, który za dwa lata miał pozbawić Rosjanina tytułu, zmierzył z poprzednim czempionem, Tigranem Petrosjanem. W drużynie ZSRS było jeszcze trzech byłych mistrzów (Michaił Tal, Wasyl Smysłow i Michaił Botwinnik).
O możliwości zorganizowania takiego spotkania dyskutowano od dawna. Inspiracją był mecz radiowy ZSRS – USA, przeprowadzony w 1945 roku. Konkretnych kształtów idea bezpośredniej rywalizacji nabrała w marcu 1969 roku, gdy jugosłowiańska federacja szachowa zgłosiła propozycję zorganizowania spotkania pod egidą FIDE.
Koszty bezprecedensowej imprezy były wysokie jak na tamte czasy – 100 tysięcy dolarów. Sponsorami były FIDE i państwowe firmy jugosłowiańskie. Zwycięzcy na dwóch pierwszych szachownicach otrzymali samochody osobowe.
Rozgrywki odbywały się w belgradzkim Domu Syndykata, gdzie siedem lat później rozegrano finałowy mecz kandydatów Spasski – Wiktor Korcznoj o prawo gry o tytuł z Anatolijem Karpowem. Mecz rozpoczął się 29 marca dokładnie o godz. 18 głośnym uderzeniem gongu, który organizatorzy wypożyczyli od związku... bokserskiego. Każdego dnia hala na 1600 miejsc siedzących była wypełniona blisko dwutysięcznym tłumem. Akredytowało się ponad 60 zagranicznych dziennikarzy.
Ekipa ZSRS była zdecydowanym faworytem, ale rywale stawili im nadspodziewanie silny opór, szczególnie na najwyższych szachownicach. Na pierwszej Spasski tylko zremisował z Larsenem 1.5:1,5 (w czwartej rundzie mistrza świata, sfrustrowanego podstawką w przegranej trzeciej partii, zastąpił Leonid Stein i przegrał). Na drugiej Fischer rozniósł Petrosjana (dwie wygrane i dwa remisy), uzyskując najlepszy wynik w drużynie (3:1).
Po pierwszej serii gier ZSRS prowadził 5,5:4,5, po drugiej 11,5:8,5, ale po trzeciej już tylko 15,5:14,5. Zwycięstwo faworyta nie było pewne do ostatniej partii. Mecz mógł się nawet zakończyć remisem 20:20, ale Węgier Lajos Portisch mając przewagę materiału pozwolił Wiktorowi Korcznojowi na uratowanie remisu.
Najniższe możliwe zwycięstwo nie zadowoliło triumfatorów, podobnie jak minimalna porażka nie ucieszyła pokonanych. Zwracano uwagę na słabą postawę trzech arcymistrzów z Jugosławii w drużynie Reszty Świata. Svetozar Gligoric, Milan Matulovic i Borisłav Ivkov na swoim terenie przegrali cztery partie, żadnej nie wygrywając.
"Śledzenie takiego meczu wyglądało zupełnie inaczej niż dzisiaj. Nie było internetu, telefonów komórkowych, inaczej funkcjonowały media. Dostęp do tego typu informacji był prawie żaden. Z radia czy telewizji wiedzieliśmy, że taki mecz się odbywa, ale bieżące informacje dochodziły tylko poprzez prasę sowiecką i szachowe wydawnictwo +64+, które można było przejrzeć w klubach międzynarodowej książki i prasy. Znam rosyjski, więc miałem informacje z meczu na drugi, trzeci dzień po danej rundzie. To nie były partie komentowane, raczej wynik bądź też suchy zapis" - wspominał Jerzy Kostro, który kilka miesięcy przed Meczem Stulecia, w lutym 1970 r. w Piotrkowie Trybunalskim, wywalczył swój drugi tytuł mistrza Polski.
"Komu kibicowałem? Znałem osobiście wszystkich uczestników tego meczu. Z wieloma spotykałem się przy szachownicy, chociażby przy okazji olimpiad szachowych. W obydwu zespołach miałem swoich idoli, takich jak Tal czy Spasski, ale też Larsen, Reshevsky czy Najdorf, z którymi w przeszłości grałem, więc to im kibicowałem, a nie konkretnej drużynie. Najbardziej interesowała mnie treść, jakość partii"- dodał 83-letni mistrz międzynarodowy z Krakowa. (PAP)
cegl/ pp/