55 lat temu, 6 czerwca 1965 r., urodził się Emil Barchański. 10 lutego 1982 r. oblał farbą i podpalił pomnik Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie, 3 marca został zatrzymany przez SB w konspiracyjnej drukarni, a 3 czerwca 1982 r. zaginął. Chciał być reżyserem filmowym.
„Nagle zobaczyłam, jak w grupie protestujących ludzi jakiś młody człowiek niesie wysoko nad głową duże zdjęcie Emila. Jerzy krzyknął: +To chyba syn Bronisława Wildsteina! To Dawid Wildstein niesie fotografię Emila!+. Obok niego szli inni młodzi ludzie i też nieśli zdjęcia kilku ofiar stanu wojennego. I gdy już wieńce pokryły grób generała i uczestnicy pogrzebu zaczęli się rozchodzić, nagle kamera w dużym zbliżeniu pokazała zdjęcie Emila leżące na grobie Jaruzelskiego! To była dosłownie sekunda, ale zdążyliśmy oboje z Jerzym to zobaczyć! Przygnębienie minęło, a w jego miejsce pojawiła się radość. Cieszyliśmy się jak dzieci. Na grobie gen. Jaruzelskiego – twórcy stanu wojennego – leżała wśród wieńców fotografia naszego syna – jednej z trzech najmłodszych ofiar stanu wojennego!” - opowiadała w książce Małgorzaty Winkler-Pogody, pt. „Miałam syna Emila”, Krystyna Barchańska. „Gdy wieczorem oglądaliśmy jeszcze raz w TVN relację z pogrzebu Jaruzelskiego, już nie pokazano ani protestujących, ani grobu ze zdjęciem Emila” - dodała.
Szesnastoletni Emil Barchański w chwili zatrzymania przez peerelowską Służbę Bezpieczeństwa 3 marca 1982 r. drukował m.in. esej „Będę krzyczał” Adama Michnika, który 30 maja 2014 r., podczas pogrzebu odpowiedzialnego za stan wojenny gen. Wojciecha Jaruzelskiego, niósł jedynie wiązankę kwiatów.
„Nazywam się Emil Barchański. 6 czerwca 1982 skończę siedemnaście lat” - tak zaczyna się jedyny ocalały fragment pamiętnika pisanego przez Emila, któremu - w realiach stanu wojennego - nie dane było dożyć siedemnastych urodzin. Dokładnie 6 czerwca 1982 r. Krystyna Barchańska identyfikowała w Zakładzie Medycyny Sądowej napuchnięte, rozkładające się zwłoki syna.
„13 grudnia 1981 dla milionów Polaków był potężnym ciosem w tył głowy. Jedni, upadłszy, zostali pojmani, inni jedynie się skulili, przykucnęli i teraz próbują nadal, choć w kuckach, poruszać się do przodu. Są też tacy, którzy upadli i, choć nie zostali pojmani, trwają nadal w tej samej pozycji. Ale najsmutniejsze jest, że są też tacy, którzy zostali pojmani, ale teraz sami z ukrycia zadają takie ciosy, jakie zdążyli otrzymać wcześniej” - napisał szesnastoletni licealista. „Ja należę do tych, którzy próbują stawiać kroki do przodu nawet w trudnej pozycji, w kuckach” - dodał.
„10 lutego 1982 roku doszło do jednej z najbardziej spektakularnych akcji +małego sabotażu+ w całym stanie wojennym. Przeprowadzili ją nie doświadczeni opozycjoniści, lecz nastolatkowie. Podpalili pomnik Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie. Jeden z chłopców – szesnastoletni Emil Barchański – zginął w niewyjaśnionych okolicznościach cztery miesiące później. Czy jego śmierć wiązała się z profanacją postaci krwawego Feliksa?” - pytał historyk Patryk Pleskot w „Pamięci.pl” (2/2016).
Akcja „Cokół” rozpoczęła się 10 lutego 1982 r. już po zmierzchu, o 17.30. Kilku nastolatków - m.in. Artur Nieszczerzewicz, uczeń szkoły muzycznej im. Fryderyka Chopina, Emil Barchański, z liceum im. Mikołaja Reja, Marek Marciniak, uczeń szkoły ogrodniczej - obrzuciło słoikami z czerwoną i białą farbą drukarską, oraz butelkami po napoju „Ptyś” wypełnionymi benzyną pomnik Dzierżyńskiego, stojący w centrum Warszawy. Obok znajdował się ratusz, a trochę dalej siedziba stołecznej milicji i Służby Bezpieczeństwa w pałacu Mostowskich. „Dzierżyński stanął w ogniu. Oniemiali przechodnie zatrzymali się w zdumieniu, podobnie jak pojazdy na ulicy. Mając za plecami barwną łunę, spiskowcy rzucili się do ucieczki i rozproszyli” - opisywał Pleskot.
Matka Emila po latach tak wspominała powrót chłopców z tej akcji. „Byli mokrzy, spoceni po biegu, ale szczęśliwi. Opowiadali o tej akcji tak, jakby im się zdarzyło coś cudownego”. „Nie przestrzegałam ich, o nic nie prosiłam, nie mówiłam: +Co wyście zrobili!+. Zaakceptowałam to, co się stało. Byłam pod wrażeniem. I bardzo mi zaimponowała ich odwaga. Byłam z nich dumna. Nie było we mnie macierzyńskiej pedagogicznej reakcji” - opowiadała Małgorzacie Winkler-Pogodzie Krystyna Barchańska.
„Niestety, niedługo mogłem podejmować wraz z innymi te usilne próby. Wpadłem w sidła najzwyklejszego prowokatora, rzec by można – agenta Służby Bezpieczeństwa” - zapisał Emil Barchański w swoim pamiętniku.
1 marca w mieszkaniu na trzynastym piętrze wieżowca na rogu Targowej i Kijowskiej w Warszawie Emil z kolegą Szymonem Pochwalskim zaczął drukować. Realizowali zamówienie za pieniądze - miał zarobić 4 tys. zł, co stanowiło mniej więcej jedną trzecią ówczesnego średniego wynagrodzenia w PRL. 3 marca ok. 13 do lokalu zaczął się ktoś dobijać.
„Tak jak stałem, zacząłem przeskakiwać z balkonu na balkon, wciąż jednak na tym samym poziomie. Na którymś z nich przykucnąłem, trzęsąc się cały, mniej z zimna, a bardziej ze strachu” - zapisał Emil. „Niesamowita pogoń myśli, bałagan umysłu nie pozwalały mi na ocenę sytuacji i szans kontynuowania ucieczki. Te kilka minut wydało mi się bardzo długie. Trzeba było coś robić – czy jest sens schodzenia balkonami w dół? A jeśli dom jest otoczony? Trzeba zobaczyć. Wychyliłem się przez barierkę, zerknąłem na tamten balkon i wtedy… +Jest, mam go! Wracaj, bo zastrzelę jak psa! Wracaj albo skacz!+. Pistolet gotowy do strzału, przerażający krzyk, okrutne oczy, zdeterminowana twarz. +Jedna sztuczka i jesteś na dole. Wracaj!+. Zacząłem wracać, nie powiem, że ufnie, ale na pewno nieświadomie. Coś jakby mnie rewidowali, ale to był ułamek sekundy: +Przy sobie nie ma+. Miałem wrażenie, jakbym latał między ścianami. Wszystko w ruchu, ból chwilami był tak ciągły, że następne ciosy były prawie nieodczuwalne. Rzucili mnie na ścianę, potem tapczan, regał, jakieś twarde podłoże – podłoga, chwila stabilności, mój wzrok zaczął rejestrować konkretne obrazy, nieruchome. Trudno powiedzieć, że się rozglądałem, ale w każdym razie starałem się zobaczyć, gdzie Szymon. Leżał tak samo jak ja – na brzuchu, nogi rozkraczone do maksimum wytrzymałości, piekący ból w kroku; to tak, jakby skóra pękała. Ręce początkowo na ziemi, otwarte dłonie. Słyszę, że ktoś coś mi mówi. Każe mi coś zrobić, ale nic nie mogę zrozumieć. Wtedy zobaczyłem ciężki but na swojej ręce. Zobaczyłem ból” - wspominał pierwszy w życiu kontakt ze Służbą Bezpieczeństwa.
Bicie trwało podczas przewozu do pałacu Mostowskich i tam się nie skończyło. „Przede mną stoi sześciu drabów, każdy pod krawatem, łapy jak moja twarz, metr osiemdziesiąt wzrostu. +Uciekał, skurwiel!+. +A to… jego mać!+. Bili, jak popadło. Każdy z nich chciał uderzyć, kopali, bili po twarzy, w żołądek. Ciągłe obelgi, obrażali wszystko, co mogło być dla mnie ważne. W śmiechu nagle któryś wpadał w szał i bił, aż upadnę. W twarz nie kopali: +To zostawia ślady+. Potem do następnego pokoju. Tu miało się rozpocząć właściwe przesłuchanie. Upadałem często. Bili inni, ale za to samo… Za to, że mam szesnaście lat, za to, że jestem +chudy jak szkapa oświęcimska+, że uciekałem i wreszcie za to, że jestem za grzeczny, czyli jednym słowem – +gdybym mógł, to powiesiłbym ich wszystkich wraz z całymi rodzinami+. Bili też za to, że robię bałagan w pokoju, w którym oni pracują, że ściągam dywan… Bili, bo chcieli. Po jakiejś godzinie zaczęło się +normalne+ przesłuchanie z bardziej metodycznym biciem. W pokoju wciąż siedziało co najmniej czterech, pilnowali okna, a raczej szyb. Zadawali pytania, lecz wcale nie oczekiwali odpowiedzi. Mimo że starałem się natychmiast odpowiedzieć, otrzymywałem ciosy. Popełniałem błędy, nie miałem żadnej wersji. Bili i pytali. Cały przebieg przesłuchania, wraz ze szczegółami dotyczącymi ich metod, sposobów, blefów, zapiszę osobno” - relacjonował szesnastoletni uczeń w swoim pamiętniku.
„Cały czas straszyli i blefowali. Do bardzo metodycznych sposobów bicia należy pałowanie po piętach. Szczegółowo później. Wkładali palce między drzwi. Straszyli włożeniem jąder w szufladę; borowaniem zęba, ale nie tak jak stomatolog, lecz tuż przy nerwie przednich zębów; łamaniem rąk i jakąś +japońską metodą+, o której wiem mało, ale brzmiało to groźnie. Być może blef. Bili pałką po dłoniach i kolanach, straszyli zgaszeniem papierosa na powiece itp. Trudno mi to wszystko wypisywać, bo wiem, że to +nieprawdopodobne+ i boję się, że gdybym zaczął wyliczać to, czym mnie straszyli, lub to, co wobec mnie zastosowali, to wtedy po prostu by mi nie uwierzono, bo ja sam też bym nie uwierzył” - opisywał.
„Tamte czasy były straszne, ale jak się pomyśli, że ówczesna władza walczyła z dziećmi, to robi się jeszcze straszniej” - powiedziała w wywiadzie dla Pamięci.pl scenarzystka i reżyser telewizyjnego spektaklu Sceny Faktu „Sprawa Emila B.” (2008), Małgorzata Imielska.
Imielska była młodszą o cztery lata uczennicą tego samego warszawskiego liceum im. Mikołaja Reja. Nie znała Emila osobiście. „W mojej szkole historia Emila nigdy nie została zapomniana. Pamiętam, że gdy chcieliśmy iść na pogrzeb ks. Jerzego Popiełuszki, pani profesor Julia Tazbir mówiła: +Uważajcie, bo jeden z was już kiedyś zginął+” - wspominała.
17 marca Emil Barchański stanął przed sądem dla nieletnich. „Halina Katarzyńska, znakomita sędzia w sądzie dla nieletnich, zapytała go, dlaczego poszedł drukować nielegalne broszury na Targowej, dlaczego była ta akcja na pomnik Dzierżyńskiego. Emil odpowiedział, że on by chciał zmienić ustrój w Polsce, żeby to był +socjalizm z ludzką twarzą+. Na przykład żeby emeryci mieli takie emerytury, by mogli godnie żyć. Tak ją tym rozczulił, zresztą drugą sędzię też – nazywała się Barbara Solarz – że od tego momentu były nim zachwycone” - wspomniała Barchańska.
Sąd stwierdził, że podpalenie pomnika było aktem politycznym, a nie chuligańskim, i skazał Emila na dwa lata więzienia w zawieszeniu. Otrzymał także nadzór kuratora.
„Miał wrócić do domu po rozprawie, 17 marca, ale panowie esbecy nie uszanowali wyroku sądu i zabrali go ze sobą do pałacu Mostowskich. Przetrzymali go jeszcze 24 godziny na tak zwanym dołku. Wrócił do domu dopiero 18 marca” - przypomniała Barchańska realia stanu wojennego.
Emil wrócił do szkoły. 1 i 3 maja 1982 r. wziął udział w demonstracjach. 17 maja stawił się w sądzie w charakterze świadka w sprawie swojego starszego szkolnego kolegi – Tomasza Sokolewicza. W czasie śledztwa Barchański został zmuszony biciem do podpisania nieprawdziwych zeznań w jego temat. W sądzie publicznie je odwołał. Kiedy sędzia zapytał, czy może podać nazwiska funkcjonariuszy, którzy go bili, odpowiedział: +Ci panowie, kiedy biją, nie przedstawiają się, ale jestem gotów w każdej chwili ich rozpoznać+. Tę odpowiedź zacytowały Radio Wolna Europa i Głos Ameryki, w relacjach z Warszawy podawali je zagraniczni korespondenci, drukowało wiele tytułów prasy podziemnej.
Termin kolejnej rozprawy wyznaczono na 17 czerwca. 3 czerwca 1982 r. Emil poszedł nad Wisłę. Po kilku dniach jego ciało wyłowiono z rzeki. Sprawców nigdy nie znaleziono. Zaginęła również suczka Barchańskich, ubulina.
Okoliczności tego wydarzenia Krystyna Barchańska opisała w rozmowie z PAP w czerwcu 2018 r. „Emil wraz ze swoim sąsiadem, studentem handlu zagranicznego Hubertem Iwanowskim i psem odwiedzali uroczysko nad Wisłą, gdzie uczyli się do egzaminów i sprawdzianów. Syn nigdy nie wchodził do wody. Od dziecka miał tzw. astmę alergiczną. Wiedział, że gorąca i zimna woda to dla niego murowany skurcz oskrzeli i duszności. Wszyscy wiedzieli, że Emil bał się wody. A jednak pan Iwanowski twierdził, że Emil przeszedł na drugą stronę Wisły, idąc po łachach piasku. Mówił, że mój syn chciał być jak Chrystus, który chodził po wodzie. Takie bzdury opowiadał. Później pięć lub sześć razy zmieniał zeznania. Wiadomo było, że ten pan kłamie. Tylko co z tego? Można go było oskarżyć tylko o nieudzielenie pomocy koledze, który tonął na jego oczach. Iwanowski jednak upierał się, że nie widział, by Emil tonął”.
Po 30 latach Barchańska dowiedziała się, że „prokurator z IPN znalazł teczkę Huberta Iwanowskiego”. „Jako znający języki obce student handlu zagranicznego był w sferze zainteresowania WSI. Iwanowski dostał zadanie, aby zaprzyjaźnić się z Emilem. Wynajął mieszkanie po sąsiedzku, w którym zamieszkał z żoną, małym dzieckiem i psem. Emilowi bardzo zaimponowało, że zaprzyjaźnił się z nim 22-letni student. Uważał, że Iwanowski jest bardzo inteligentny i doskonale zorientowany politycznie” - wspominała w rozmowie z PAP.
Emil został pochowany 16 czerwca 1982 r. na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie. Po pogrzebie prokuratura podjęła dochodzenie z urzędu w sprawie ustalenia okoliczności śmierci nastolatka. Jak przypomniała Barchańska, śledztwo umorzono na jej wniosek jesienią 1982 r. „Jako dumna matka złożyłam oświadczenie, że nie wierzę w sprawiedliwość tego systemu. Napisałam, że wierzę tylko w sprawiedliwość bożą. W 1989 r. prokuratura w niepodległej Polsce podjęła kolejne dochodzenie w tej sprawie i ono trwa z przerwami. Śledztwo prowadzi obecnie prokurator z IPN. Niedawno prosił mnie, żebym jeszcze poczekała, a może uda im się coś udowodnić. Nie mam złudzeń. Wiem, że nic już się nie uda po tylu latach. Mnóstwo dokumentów i dowodów zostało zniszczonych przez prokuraturę stanu wojennego” - powiedziała PAP.
„Dlatego gdy Lech Wałęsa powiedział, że wolność osiągnęliśmy bez kropli krwi, to ja zawsze przypomnę krew mojego syna i jemu podobnych” - dodała.
Krystyna Barchańska zmarła 25 maja br. w wieku 76 lat. Jej pogrzeb odbył się w 38. rocznicę śmierci syna.
Przed stanem wojennym młodziutki Emil nie planował żadnych bohaterskich czynów. Mając czternaście lat, zaczął jeździć konno w stajni w Zaborowie w Puszczy Kampinoskiej. Tam poznał Andrzeja Trzos-Rastawieckiego, reżysera filmowego. Zaprzyjaźnili się, rozmowy z twórcą filmowym sprawiły, że wkrótce Emil poinformował matkę o swoim życiowym wyborze - zostanie reżyserem.
„Czytałam też notatki Emila […] To z nich się dowiedziałam, że chciał być reżyserem, żeby opowiadać historie zwykłych ludzi. Że interesował się historią i uwielbiał Gintrowskiego i Kaczmarskiego” - wspominała Małgorzata Imielska.
Starszy od Emila o 32 lata Andrzej Trzos-Rastawiecki zmarł 2 kwietnia 2019 r., mając 86 lat. Gdyby nie stan wojenny, najprawdopodobniej Emil Barchański, reżyser filmowy, obchodziłby w sobotę 55. urodziny. Miałby jeszcze wiele planów do zrealizowania.
Paweł Tomczyk (PAP)
pat/ skp /