Jerzemu Giedroyciowi – zwanemu przez przyjaciół „wulkanem pomysłów” – marzyło się coś specjalnego. Chciał stworzyć „mały hotel Lambert” na wzór działającego na emigracji po upadku Powstania Listopadowego obozu kierowanego przez ks. Adama Jerzego Czartoryskiego w Paryżu. Tych planów nie udało się zrealizować, być może z korzyścią dla kultury. 75 lat temu w Rzymie powstał Instytut Literacki – fenomen w kulturze XX w.
Giedroyc nawet zamieszkał w byłej siedzibie księcia Adama. Rezydencja była daleka od dawnej świetności, a przyszły wydawca „Kultury” zajął pokój na poddaszu. Wyposażenie było skromne – Giedroyc miał do dyspozycji jedynie łóżko, szafę i etażerkę. „Niestety nie ma tu pieca, jest tylko kominek, ale jeśli nawet okaże się, że jest zdolny do funkcjonowania, to wcale nie jest pewne, czy można w nim palić węglem” – pisał w liście do Zofii Hertz.
Ale Giedroyc nie narzekał. Wręcz przeciwnie. „W każdym razie jestem zadowolony, gdyż nareszcie mam jakiś własny kąt, mogłem rozpakować graty, których zebrało się nieprawdopodobnie dużo, no i książki, których mam taką masę, że nie włażą do dwóch skrzyń metalowych ogromnych”.
Giedroyc nawet namówił swego przyjaciela Józefa Czapskiego, by do Hotelu przeniósł biuro Wydziału Propagandy i Informacji 2 Korpusu Polskiego.
Była rezydencja ks. Czartoryskiego to było miejsce symboliczne – idealne, by rozpocząć realizację planów Giedroycia. Jak twierdził z planem powołania, „małego Hotelu Lambert” nosił się już przed zakończeniem wojny. Miał go stworzyć wraz z dyplomatami Rogerem Raczyńskim i Piotrem Dunin-Borkowskim. W założeniu nowa organizacja przez kontakty towarzyskie miała oddziaływać na wszystkie emigracyjne środowiska polityczne. Projektu w życie wcielić się nie udało z powodu przedwczesnej śmierci obu dyplomatów.
Ale choć nie stworzył nowego „Hotelu”, Giedroyc nie uniknął porównań z księciem Adamem Jerzym. „Pan jest naszym księciem Czartoryskim, który też zapewne byłby zakłopotany, gdyby przyznano mu nagrodę literacką, czy inną” – pisał w 1968 r. Jerzy Stempowski.
Bo choć Giedroyc szybko porzucił plany tworzenia duplikatu „Hotelu”, to ośrodek Maisons-Laffitte stał się dla polskich twórców niemal równie ważny, jak instytucja Czartoryskiego.
Wojsko, Anders i pieniądze
„Wulkan pomysłów” – jak mówił o nim Jan Nowak-Jeziorański – ideę Instytutu wyrzucił z siebie już na początku 1945 r. Pomysł nie zyskał wówczas aprobaty gen. Władysława Andersa. Giedroycia łatwo zrazić jednak się nie dało, spróbował wyciągnąć środki od cywilów – w tym wypadku Adama Pragiera, emigracyjnego ministra informacji i dokumentacji. Proponował stworzenie dwóch oficyn wydawniczych w Rzymie i Paryżu. Pierwsza miała realizować zamówienia polityczne i wojskowe dla Polaków w Italii, Afryce i na Bliskim Wschodzie, druga – mieć podobne cele, tyle że dla Polaków z Europy Zachodniej. Ta druga miała też wydawać tygodnik pod znamiennym tytułem „Tribune des Peuples” („Trybuna Ludu”).
Ale Giedroyc nie był tylko marzycielem i wizjonerem. Wiedział, że projekt poza intelektualnymi, musi mieć też ekonomiczne podstawy. I znalazł nawet odpowiednie rozwiązanie, by zdobyć środki niezbędne do uruchomienia przedsięwzięcia.
Zaproponował ni mniej, ni więcej, tylko międzynarodową operację finansową, opartą na znajomości kursu złota na świecie. Różnica między ceną złota na Bliskim Wschodzi i w Europie była wtedy kolosalna. Giedroyc wyliczył, że gdyby dwukrotnie obrócić kwotą ok. 30 tys. funtów – udałoby się uzyskać nawet ponad 100 tys. funtów – kwotę wystarczającą na założenie obu placówek.
Ale błyskotliwa inżynieria finansowa nie zyskała najwidoczniej poklasku, więc Giedroyc po raz drugi zwrócił się do wojska. W grudniu 1945 r. wyruszył do Italii do siedziby 2 Korpusu. Był zdeterminowany, by bez względu na to, czy zdobędzie środki, czy nie – rozpocząć tworzenie placówki. „W każdym razie, gdyby nawet to nie doszło do skutku, to będę montował Instytut, ma się rozumieć już bez drukarni, we własnym zakresie” – oznajmił w liście Czapskiemu.
Słynny malarz nie zostawił przyjaciela w potrzebie. Zaopatrzył Giedroycia w list do płk. Wincentego Bąkiewicza, zaufanego gen. Andersa. Bąkiewicz co prawda nie darzył sympatią Giedroycia, ale przyjaźnił się z Czapskim, więc zgodził się na spotkanie, by „solidnie pogadać”.
Giedroyc – wulkan pomysłów
Nowy rok 1946 r. Giedroyc spędził w Wiecznym Mieście. Tam też otrzymał kolejny list od Czapskiego. „Mój drogi Jerzy, [...] Tobie jednego tylko życzę, mój drogi i miły, żebyś mógł się rozpędzić i zrobić choć 10 część tego, co zrobić chcesz. Mam poza tym życzenie dla Ciebie osobiste, intymne, żebyś mógł być szczęśliwy, i zdaje mi się, że to jest przed Tobą, że to, coś mi mówił wtedy w nocy, kiedyśmy łazili na wyspie, dało mi jakąś wiarę, że będziesz szczęśliwy”.
I rzeczywiście wszystko wskazywało na to, że Giedroyciowi uda się wreszcie zrealizować swój cel. Niebieskim ołówkiem w kalendarzu w kolejnych dniach zapisywał lakoniczne, lecz znaczące słowa: drukarnia, Instytut, pismo, Hertzowa, Grudziński, a także daty kolejnych spotkań czy tytuły książek, które w pierwszej kolejności powinny zostać wydrukowane. Notuje też nazwiska osób odpowiedzialnych za tłumaczenia, redakcje czy druk.
Bo w Rzymie wszystko potoczyło się nadzwyczaj pomyślnie. Płk. Bąkiewiczowi pomysł powołania Instytutu spodobał się na tyle, że postanowił rekomendować go dowódcy 2 Korpusu. Pod koniec stycznia praktycznie wszystkie przeszkody zostały pokonane, brakowało już tylko formalnej zgody gen. Andersa. Giedroyc rzucił się w wir przygotowań.
Ale pośpiech nie wynikał wyłącznie z charakteru Giedroycia. Jeszcze raz zajrzyjmy do korespondencji Czapskiego. „Nie bardzo mogę pisać, dlaczego ten pośpiech, ale to nie jest sprawa rozgrywek w ghetcie, ale pewnych decyzji poza nami, po ujawnieniu których w ogóle sprawa będzie nieaktualna”. Być może chodziło o brytyjskie plany rozwiązania Polskich Sił na Zachodzie.
Najważniejszą i najdroższą inwestycją była wynaleziona przez Giedroycia w okolicach Lateranu drukarnia – czyli jak ją nazwał „genialny obiekt”. Wyposażona była w kilkanaście maszyn drukarskich, posiadała własną introligatornię, obszerne magazyny i pomieszczenia biurowe. Dodatkowym atutem „Officine Grafiche Italiane” były prawa wydawnicze.
Oficjalny podpis pojawił się 11 lutego. Gen. Anders w rozkazie powołania instytutu wyznaczył też jego organizatorów: „ppor. G i e d r o y c Jerzego, ppor. W ą c h a ł a Władysława, ppor. S i u t a Tadeusza”. Przeznaczył też kwotę 8 mln lirów na zakup drukarni. W dokumencie nie ma natomiast informacji, kto miałby zarządzać placówką. Giedroyc oficjalną nominację na kierownika Casa Editrice „Lettere” otrzymał dopiero pod koniec września.
Giedroyc, Zofia i Zygmunt Hertzowie, Czapski
Nieformalny szef ani na chwilę nie zwolnił. Już 14 lutego – gdy jeszcze być może nie wiedział o podpisanym rozkazie – sporządził notatkę do ministra Pragiera. To lista argumentów za powstaniem placówki. Wymienił m.in. zamykanie drukarń wojskowych – co mogło spowodować brak dostępu emigrantów do publikacji i skazanie się na monopol druków komunistycznych – także tych propagandowych, kierowanych na Zachód. Dorzuca niszczenie przez komunistów książek w Polsce, co według niego oznaczało, że tylko emigracja będzie w stanie przechować literaturę nieakceptowaną przez nowe władze w Polsce. To – jak dodaje – jest „nieodzowne do zachowania ducha i myśli polskiej”. Puentuje natomiast stwierdzeniem, że nawet „jeśli Rząd nie przyjdzie mi z pomocą [w] realizowaniu Instytutu, to niemniej jego sugestie, potrzeby i wymagania będą zawsze przez Instytut załatwiane w miarę możliwości”.
Giedroyc już trzy tygodnie po podpisaniu rozkazu na stałe przeniósł się do Rzymu. Zmierzył się ze skomplikowanymi przepisami prawnymi – jak ten, że drukarnie we Włoszech może wówczas kupić wyłącznie Włoch – z trudną sytuacją finansową, walczy o etaty, zbiera zamówienia, wreszcie układa plan wydawniczy.
W marcu do Giedroycia dołącza Zofia Hertz, która zostaje sekretarzem Instytutu – przejmuje sprawy prawne, kasę, korespondencję, zajmuje się adiustacją i rewizją rękopisów. Później do zespołu dołącza też mąż Zofii – Zygmunt. Od początku ważną rolę pełni także Czapski.
„Jerzy był +mózgiem+ i twórcą koncepcji całego przedsięwzięcia. Nie bał się ryzyka, miał wspaniałe pomysły. [...] Zygmunt był bardzo inteligentny, oczytany, i to on stwarzał atmosferę wokół +Kultury+. Był magnesem, który przyciągał do nas ludzi. Józio był +ambasadorem+ +Kultury+ i Jerzego. Jego kontakty i autorytet, jakim się cieszył w środowisku artystów, intelektualistów, polityków, były nam wielokrotnie przydatne i pozwalały +Kulturze+ uniknąć wielu kłopotów. Ja z kolei umiałam ich wszystkich, bez względu na różnice charakterów, łączyć i łagodzić konflikty. Na moich barkach spoczywała też cała praktyczna strona działalności +Kultury+. Myślę, że gdyby nie było mnie i Zygmunta, całe przedsięwzięcie mogłoby się nie udać. Sama +Kultura+ oczywiście mogłaby wychodzić, ale nie mogłaby się przerodzić w dom, instytucję” –mówiła w wywiadzie Zofia Hertz.
Sienkiewicz, Mickiewicz, Herling-Grudziński
Giedroyc uznał, że najlepszym planem wydawniczym będzie różnorodność – mieszanie lektur ambitnych i poczytnych. Pierwszą publikacją wydaną przez Instytut były „Legiony” – ostatnia i nieukończona powieść Henryka Sienkiewicza. Na obwolucie zostały zacytowane słowa aktu założenia Legionowego Instytutu Nauk we Włoszech sprzed 150 lat: „W one umiejętności zasobni, niosąc prawdziwe i czyste republikańskie serca, gdy do Ojczyzny powrócimy, staniemy się dla Niej bardziej użyteczni, niżeli dawni bracia nasi, pielgrzymujący po świecie”. Kilka tygodni później wyszło kolejne symboliczne dzieło: „Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa” Adama Mickiewicza.
We wrześniu Giedroyc napisał w liście: „Zdecydowałem się zostać we Włoszech. Stworzyłem tu Instytut Literacki mający swoją drukarnię. Instytut jest włoski, nazywa się Casa Editrice Lettere i będzie wydawał książki o charakterze literackim, kulturalnym i społecznym, z unikaniem tematów politycznych. Wydaję chwilowo książki różnej wartości, musząc się kierować w dużym stopniu kasowością, gdyż jak zwykle jestem bez pieniędzy i muszę codziennie pokonywać kwadraturę koła”. W innym narzekał na ogromne zmęczenie: „Byłem w ostatnich miesiącach, a specjalnie w ostatnich tygodniach bardzo zmordowany i w bardzo złej formie. Nie chciałbym więc, byś sobie cały szereg rzeczy źle tłumaczył lub brał mi za złe. Ale zgódź się, że finalizowanie idée fixe, około której biegam od przeszło roku, kosztuje trochę nerwów”.
Nie znaczy to, że zwolnił. W sumie w okresie rzymskim zostało wydanych 28 książek.
Przeprowadzka do Maisons-Laffitte
Pod koniec roku 1946 Giedroyciowi samo wydawnictwo już nie wystarczało. Chciał wydawać opiniotwórcze czasopismo. Plan realizuje z pomocą Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, a także innych najbliższych współpracowników – Hertzowej i Czapskiego. Tak powstało być może najważniejsze polskie czasopismo XX w. – „Kultura”. Niedługo później – jeszcze w 1947 r. Instytut Literacki przeniesiono do Francji, do podparyskiego Maisons-Laffitte. Jerzy Giedroyc kierował nim do swojej śmierci w 2000 r. W tym czasie Instytut wydał 512 tomów literatury polskiej i obcej. Poza miesięcznikiem „Kultura” wydawał też „Zeszyty Historyczne”. Instytut pod nazwą Stowarzyszenie Instytut Literacki Kultura istnieje do dziś.
„Kim był Jerzy Giedroyc”, film Muzeum Historii Polski – część pierwsza
„Kim był Jerzy Giedroyc” – część druga
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP