Kraków, 24 listopada 1947 r. Posiedzenie Najwyższego Trybunału Narodowego w sali Muzeum Narodowego. Pierwszy dzień rozprawy przeciwko 40 zbrodniarzom hitlerowskim z SS, członkom załogi niemieckiego obozu zagłady w Auschwitz-Birkenau Nz. w ławie oskarżonych dozorczynie obozu: T. Brandl (1L), Alice Orlowski (2L), Luise Danz (3L), Hildegard Lächert (4L). PAP
Nadzorczynie obozowe popełniały zbrodnie, ale przez lata były demonizowane. Chciano odebrać im kobiece oblicze. Wszak kobieta może być tylko dobra i opiekuńcza, a nie władcza i sadystyczna, takie mogą być tylko potwory - powiedział PAP Jan Jakub Grabowski, autor książki „Suki, wiedźmy i bestie”.
Jan Jakub Grabowski, historyk i twórca kanału „Okupowana Polska” wziął pod lupę historie nadzorczyń z niemieckich obozów koncentracyjnych. Analizował akta, protokoły i materiały źródłowe – zarówno polskie, jak i zagraniczne by oddzielić prawdę od powielanych przez lata mitów. W książce „Suki, wiedźmy i bestie” pokazuje, jak wyglądała służba kobiet w systemie obozowym, kim naprawdę były Alice Orlowski, Emilie Macha, Luise Danz, Hildegard Lächert, Else Ehrich i Therese Brandl. I co sprawiało, że kobiety w uniformach SS-Gefolge były zdolne do okrucieństwa – albo potrafiły się swojej skłonności do przemocy oprzeć. Opowiada o sadystkach, które po wojnie stanęły przed sądem, i o tych, które umknęły sprawiedliwości. Opisuje też nieliczne przypadki człowieczeństwa.
Polska Agencja Prasowa: Na ile tytułowe określenia – „suki, wiedźmy i bestie” – są odzwierciedleniem faktów historycznych i zachowań nadzorczyń, a na ile sensacyjnym mitem, z którym się rozprawiasz?
Jan Jakub Grabowski: Jedno jest niestety nierozerwalnie związane z drugim – co samo w sobie pokazuje, jak szalenie trudnym zadaniem jest obiektywne omawianie historii nadzorczyń. Negatywne pseudonimy, które posłużyły mi jako główny tytuł dla książki, nie wzięły się rzecz jasna znikąd. Ich autorkami były same więźniarki, które doświadczyły przemocy z rąk nadzorczyń. Równolegle potrafiły one podkreślać pozytywne postawy niektórych z nich – o czym akurat łowcy sensacji najczęściej zapominają, sprowadzając wszystkie sylwetki aufzejerek do wyuzdanych i żądnych przemocy potworów. Taka postawa bardzo zresztą ułatwia spojrzenie na historię, szczególnie tę drugowojenną.
PAP: Do tej pory narracja na temat nadzorczyń obozowych była czarno-biała. Byli więźniowie w swoich relacjach demonizowali ich postawy, opisywali je jako okrutne, sadystyczne, seksualnie wyuzdane, a jednocześnie po wojnie udział kobiet w zbrodniach III Rzeszy był marginalizowany. Jak powinniśmy patrzeć na postawy kobiet w III Rzeszy i jak wyważyć te kwestie?
J.J.G.: Jeśli to tylko możliwe i pozwala na to materiał źródłowy – każdą biografię należy rozpatrywać indywidualnie, ale również w szerszym kontekście historycznym uwzględniającym model wychowania Niemek przed 1939 rokiem. Kobiecość została wykorzystana przez decydentów III Rzeszy w sposób niezwykle cyniczny. Z jednej strony pielęgnowano w nich przekonanie o tym, że są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania państwa, a z drugiej odbierano im wszelkie prawa. Hitler mówił nawet, że „wyzwoli kobiety od wyzwolenia kobiet”. Tym samym nadzorczynie, pozbawione na co dzień sprawczości, za drutami obozów otrzymywały uniform, broń palną i w zasadzie nieograniczoną kontrolę nad więźniarkami. W połączeniu z presją wywieraną przez członków męskiego personelu załogi obozu groziło to eksplozją przemocy, o której niezależnie od systemu, w którym przyszło żyć Niemkom należy pamiętać i potępiać ją.
"Kobiecość została wykorzystana przez decydentów III Rzeszy w sposób niezwykle cyniczny."
PAP: Skąd się wzięło zaniechanie, jeżeli chodzi o historie nadzorczyń obozowych? Czy mamy się do czego odwoływać?
J.J.G.: Trudno wskazać produkcję, która rzetelnie przedstawia historię nadzorczyń. Wszelkie filmy zawierają masę uproszczeń i przekłamań, począwszy od demonizowania, przez błędne kostiumy, a skończywszy na braku analizy członkiń formacji. Pewien wyjątek w tym aspekcie stanowi niedokończony film Edwarda Munka „Pasażerka”, którego scenariusz był oparty na wspomnieniach Zofii Posmysz. Była więźniarka KL Auschwitz trafiła za drutami obozu na nadzorczynię bardzo niejednoznaczną, pokazującą niejednokrotnie „ludzkie oblicze”, co zostało wyeksponowane w scenariuszu. Z drugiej strony trudno wymagać od historiografii i kinematografii PRL-u, a przede wszystkim świadków historii, aby zamiast eksponowania złych wspomnień skupiali się na tych rzadkich, pozytywnych postawach. Nie mieściło się to w polityce historycznej, było nie do pogodzenia z ogromną traumą wojenną polskiego społeczeństwa.
Musimy również pamiętać o tym, że rolę kobiet w historii tradycyjnie sprowadzano do prozaicznych czynności. Herstoria, choć głównie w wydaniu hagiograficznym, dopiero od niedawna pojawia się na księgarskich półkach. Przez dekady – jeśli nie stulecia – „sprawczość” kobiet była kompletnie zapomniana. A jeśli już dochodziło do uczestniczenia przez nie w zbrodni – całkowicie demonizowano sprawczynie, chcąc odebrać im kobiece oblicze. Wszak kobieta może być tylko dobra i opiekuńcza, najlepiej pod nadzorem mężczyzny, a nie władcza i sadystyczna. Takie mogą być tylko potwory.
PAP: W jaki sposób kobiety trafiały do obozowej struktury? Kto mógł zostać nadzorczynią?
J.J.G.: Każda zdrowa Niemka i Austriaczka, choć pośród nadzorczyń nie brakowało Holenderek oraz Ślązaczek. Kandydatka nie mogła być również zbyt dojrzała, a od 1944 roku – również zbyt młoda. Pod koniec wojny zakazano przyjmowania w szeregi nadzorczyń osób niepełnoletnich, równolegle pozwalając na pozostawienie tych, które już zostały zatrudnione. Początkowo kobiety zgłaszały się do pracy dobrowolnie, a od 1942 roku były kierowane do obozów przez urzędy pracy. Rezygnacja z posady była w zasadzie niemożliwa.
O naborze w szeregi nadzorczyń dowiadywano się albo od znajomych, albo z ofert w gazetach. Oczywiście nie wspominano o tym, jak dokładnie będzie wyglądała praca w obozie. Gwarantowano jednak godziwe wynagrodzenie i kompletny strój służbowy oraz opiekę socjalną. Czasami to wystarczało, szczególnie w warunkach wojennych. Potem następowała właściwa indoktrynacja, szkolenia, odczyty… i adaptowanie młodych kobiet do sadystycznej rzeczywistości, którą te nie tylko aprobowały, ale również tworzyły. Choć i tu dochodziło do załamań i wyrzutów sumienia – nie brakuje ich w mojej książce.
PAP: Konfrontujesz się także z różnymi uproszczeniami. Jednym z nich jest postrzeganie aufzejerek jako esesmanek. Czy faktycznie nimi były?
J.J.G.: Absolutnie nie. Stanowiły jedynie, lub aż, personel pomocniczy dla esesmanów. Nigdy jednak nie zasiliły szeregów zakonu Heinricha Himmlera. Nigdy nie pozwolono im również posługiwać się ikonografią zastrzeżoną dla esesmanów, takimi jak trupia czaszka (Totenkopf) czy runy SS (Siegrune).
PAP: Piszesz, że członkinie personelu obozowego nie rodziły się sadystkami, ale stawały się nimi z każdym kolejnym tygodniem służby. Jak „zwykłe” kobiety zmieniały się w oprawczynie?
J.J.G.: To bardzo złożona kwestia. Z jednej strony musimy pamiętać o całej machinie propagandowej, którą obejmowano Niemców przed wybuchem wojny. Dehumanizacja i deprecjonowanie grup wykluczonych – Żydów, Polaków, Romów i osób chorych – skutecznie „hartowały” Niemców i Niemki, którzy mieli później niewiele skrupułów przy zadawaniu cierpienia swoim „wrogom”. Niemniej ważne pozostawały warunki, w których przyszło pracować nadzorczyniom.
PAP: Czy wśród nadzorczyń zdarzały się także takie, które nie stosowały przemocy wobec więźniarek, a nawet im pomagały?
J.J.G.: Jak najbardziej, nie było ich jednak wiele. Niektóre z nich przymykały oko na wykroczenia, inne pomagały w sposób dużo bardziej bezpośredni. „Dobre” nadzorczynie pozwalały na jedzenie nielegalnie zdobytej żywności, pozwalały się śmiać, a nawet same opowiadały żarty. Zdarzało się również, że pośredniczyły w wymianie korespondencji. Jeszcze inne łączyły w sobie wierność systemowi ze współczuciem dla więźniarek, czego przykładem była jedna z omówionych przeze mnie kobiet – Emilie Macha.
PAP: Pochylasz się nad życiorysami sześciu kobiet - Alice Orlowski, Emilie Macha, Luise Danz, Hildegard Lächert, Else Ehrich i Therese Brandl. Która z historii najbardziej cię poruszyła?
J.J.G.: Każda. Bez wyjątku. Ponadto każda z nich, mimo wielu podobieństw, okazała się wyjątkowa. Najbardziej w pamięć zapadła mi biografia Else Ehrich. Z jednej strony dlatego, że nic na jej temat dotychczas nie wiedziano, a z drugiej poziom jej cynizmu przekroczył wszelkie granice. Nie będę jednak zdradzał szczegółów.
PAP: Jak wyglądały powojenne losy tych kobiet?
J.J.G.: Większość nadzorczyń, które dopuściły się okrutnych zbrodni, stanęło przed sądami brytyjskimi, polskimi lub sowieckimi. Kary były dość wysokie, od kilkunastu lat przez dożywocie, z kar śmierci włącznie. Wykonywanie tych ostatnich było często prawdziwym widowiskiem, czego najlepszym przykładem było publiczne powieszenie aufzejerek z KL Stutthof na jednej z gdańskich ulic. Podczas wykonywania wyroków dochodziło niejednokrotnie do kuriozalnych sytuacji. Główna nadzorczyni w KL Auschwitz, Maria Mandl, miała ponoć po wejściu na szafot wykrzyczeć słowa: „Es lebe Polen” („Niech żyje Polska!”), a wcześniej w więzieniu wykazać skruchę. Aufzejerki skazane na karę kilkunastu lat więzienia najczęściej zwalniano na mocy amnestii nieco wcześniej. Niejednokrotnie nie oznaczało to dla nich ostatniego kontaktu z wymiarem sprawiedliwości. Po opuszczeniu Polski i przeprowadzce do Niemiec interesowały się nimi tamtejsze organy ścigania, a kobiety ponownie stawały przed sądem. Wyroki, które zapadały na terenie RFN, były jednak bardzo niskie, żeby nie powiedzieć – symboliczne. Były oczywiście również takie nadzorczynie, które nigdy nie odpowiedziały za swoje zbrodnie – najczęściej z braku dowodów.
PAP: Od 2020 r. prowadzisz kanał na YouTube „Okupowana Polska”, na którym opowiadasz o realiach życia podczas II wojny światowej, biografiach polskich bohaterów i hitlerowskich oprawców. W jaki sposób balansujesz między rzetelnością historyczną a przystępną formą przekazu, aby skutecznie dotrzeć do szerokiej publiczności?
J.J.G.: Dużą rolę odgrywa tutaj doświadczenie w pracy przewodnika po Krakowie. Od wielu lat, najpierw jako student historii, a następnie absolwent – balansowałem między wiedzą nabywaną w murach uczelni, a następnie koniecznością przekazania jej rozmaitym odbiorcom. Zrozumiałem wtedy, że żadnego zagadnienia nie można „przegadać”. Uświadomiłem sobie również, że w obliczu braku źródeł, nie ma sensu stawiać zbyt daleko posuniętych hipotez. To bardzo krótka droga do przekłamań, której – szczególnie dzisiaj – należy się wystrzegać.
Rozmawiała Katarzyna Krzykowska
Książka „Suki, wiedźmy i bestie. Historie nadzorczyń z niemieckich obozów koncentracyjnych” ukazała się pod koniec października nakładem Wydawnictwa Otwartego (HI:STORY).
*
Jan Jakub Grabowski to historyk, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ukończył także studia podyplomowe z muzealnictwa, historii totalitaryzmów oraz Akademię Dziedzictwa MCK. Jest licencjonowanym przewodnikiem po Krakowie, badaczem dziejów II wojny światowej, autorem wystaw muzealnych, uczestnikiem konferencji i debat historycznych. (PAP)
ksi/ aszw/
