
Mimo upływu lat nie mogę się przyzwyczaić do pustki po utracie mamy. Jej niezłomna postawa i wojowniczość w obecnej sytuacji bardzo by się przydały - powiedział PAP Janusz Walentynowicz, syn legendy Solidarności Anny Walentynowicz, która zginęła w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 r.
10 kwietnia 2010 r. w katastrofie samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem zginęło 96 osób, m.in. prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka Maria, najwyżsi dowódcy Wojska Polskiego, ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, parlamentarzyści, a także opozycjonistka w czasach PRL i działaczka NSZZ "Solidarność" Anna Walentynowicz. Polska delegacja zmierzała na uroczystości z okazji 70. rocznicy zbrodni katyńskiej.
"15 lat od czasu katastrofy, to bardzo dużo. Jednocześnie mam przed oczami przez cały czas, a szczególnie jak jestem na cmentarzu, obrazy z Moskwy, z prosektorium, później z sekcji w Polsce. Jestem w stanie to odtworzyć niemalże minuta po minucie. To nie ginie i nie zginie. To się tak wryło w pamięć, że nie można inaczej po prostu" – powiedział PAP Janusz Walentynowicz.
Podkreślił, że "mimo upływu lat nie może przyzwyczaić się do pustki po utracie mamy".
"Nawet ostatnio rozmawiałem z serdeczną przyjaciółką mojej mamy i właśnie żeśmy m.in. o tym też mówili. Ile razy jestem na cmentarzu, tyle razy mówię do grobu, bo co prawda nie ma tam mojej mamy, ale wierzę, że gdzieś spoczywa. Zawsze zadaję jej pytanie +gdzie jesteś?+ i proszę, żeby chociaż się przyśniła i powiedziała, co robić w takiej sytuacji, w jakiej jesteśmy w tej chwili" – powiedział.
Jak zaznaczył, "niezłomna postawa Anny Walentynowicz i wojowniczość, która w niej była od zawsze, a jednocześnie realizm i twarde stąpanie po ziemi w obecnej sytuacji bardzo by się przydały".
"Mama miała posłuch. Na wszystkich spotkaniach, gdzie była, zawsze było dużo ludzi i miała szacunek tych ludzi, więc myślę sobie, że też posłuchaliby jej, gdyby zaproponowała jakieś działania czy rozwiązania. Strasznie jej brakuje. Mnie tak po prostu jako synowi jej brakuje. Chciałbym się do niej przytulić, podziękować za wszystko, co zrobiła dla mnie przez całe życie" – podkreślił Janusz Walentynowicz.
Zapytany o szczególne wspomnienie związane z mamą przywołał m.in. sytuację z rodzinnego wyjazdu na wczasy do Wisły.
"Miałem wtedy chyba 16 lat, czy 17 lat. Mama z tatą czasami wychodzili gdzieś wieczorem do kawiarni, a ja zostawałem w domu. Zawsze wtedy mama podchodziła i pytała z troską, czy nie chciałbym pójść z nimi. Ja mówiłem: +mama, żeśmy się nachodzili dzisiaj, pobądźcie ze sobą+, bo wiedziałem, że im tego brakowało" – powiedział.
Jak dodał, rodzice pracowali w jednym zakładzie, ale nie razem. "Potem pogoń za wszystkim, trzeba było coś kupić, coś zrobić, coś naprawić. Tego czasu dla siebie mieli bardzo niewiele, a bardzo się kochali, dlatego też jej troska o to, żebym nie zostawał sam, jest jedną z tych rzeczy, które pamiętam" – podkreślił Janusz Walentynowicz.
Przekazał też, że w 15. rocznicę katastrofy smoleńskiej, 10 kwietnia po pracy pojedzie na cmentarz Srebrzysko, gdzie jest grób jego mamy.
Anna Walentynowicz (1929-2010) była opozycjonistką w PRL, współzałożycielką Wolnych Związków Zawodowych i działaczką NSZZ "Solidarność".
W sierpniu 1980 r. została zwolniona z pracy na pięć miesięcy przed emeryturą. Żądanie jej przywrócenia stało się 1. postulatem strajku w Stoczni Gdańskiej, który wybuchł w sierpniu 1980 r. W stanie wojennym była internowana, zwolniona z pracy i skazana na więzienie w zawieszeniu.(PAP)
dsok/ jann/ mhr/