Liczył 7 odcinków i dziś nazywamy jest „najpiękniejszym serialem stanu wojennego”. 40 lat temu, 10 lipca 1982 r., polscy piłkarze pokonali Francję i zostali trzecią drużyną świata. Miliony Polaków przez kilka tygodni wraz z Bogdanem Łazuką nuciło „Entliczek Pentliczek, co zrobi Piechniczek”.
Ale wcale nie wszyscy w kraju kibicowali grającym w Hiszpanii biało-czerwonym. „Wiadomo było, że jak Polska wygra, sukces umocni generała Jaruzelskiego i jego WRON-ę [Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego]” – opowiadał po latach Stefan Niesiołowski. Jak wielu innych czołowych działaczy opozycji wydarzeniom w Hiszpanii mógł przyglądać się zza krat. Ale przyznawał, że wielu internowanych kolegów i tak trzymało mocno kciuki za reprezentację Polski.
Alkohol, kamienie i kaczy kuper
Gdy na polskie drogi wyjechały czołgi, reprezentacja Polski przebywała właśnie na Węgrzech, na zgrupowaniu zorganizowanym w nagrodę za awans do Mundialu. Jak wspomina obrońca Stefan Majewski, miejscowi namawiali ich, by uciekali do Austrii. Ponoć wystarczyło pokazać polski paszport i przejść granicę. Nikt z reprezentantów się nie skusił. Większość miała w kraju rodziny. Ale droga Polaków na Mundial od początku nie była prosta i łatwa. Zaczęła się niemal rok wcześniej od … afery na Okęciu i przerwanego meczu eliminacyjnego.
Kadra miała jechać na zgrupowanie do Włoch przed pierwszym meczem eliminacji z Maltą. Trener Ryszard Kulesza zauważył, że jeden z jego piłkarzy – bramkarz Józef Młynarczyk – znajduje się pod wpływem alkoholu i podjął decyzję o wykluczeniu go z reprezentacji. Za bramkarzem wstawili się koledzy Zbigniew Boniek, Stanisław Terlecki i Władysław Żmuda i ostatecznie trener zgodził się by Młynarczyk wsiadł do samolotu.
Ale to był dopiero początek afery. Sprawa zrobiła się głośno, szeroko informowały o tym media. Władza postanowiła interweniować. „Przyznaję, że moje zachowanie było wtedy naganne. Do dziś nie mogę się jednak zgodzić z medialnym spektaklem, jaki wtedy urządzono. Uważam, że to była sprawa polityczna. Czasy były ciężkie i trzeba było odciągnąć uwagę społeczeństwa od trudności w kraju. Tamte wydarzenia nadawały się do tego idealnie” – wspominał Młynarczyk.
Do Włoch w ślad za reprezentacją udał się gen. Marian Ryba, szef PZPN i zaufany Wojciecha Jaruzelskiego. Po latach twierdzi, że sprawa miała też drugie dno. „W nocy, po wylocie do Rzymu, zadzwonił trener Kulesza i poinformował mnie, że w zespole panują fatalne nastroje, które mogą doprowadzić do pozostania nawet całej drużyny za granicą”. Ryba rozmawia z piłkarzami i trenerem. Czwórka rebeliantów wraca do kraju.
Mecz z Maltą też był niezwykle dramatyczny. Przy prowadzeniu 2:0 spotkanie zostało przerwane, bo Polacy zostali przez kibiców obrzuceni kamieniami. Ostatecznie skończyło się walkowerem. Ostatnim akordem afery były dyskwalifikacje piłkarzy (poza czwórką dotknęła też napastnika Włodzimierza Smolarka) i dymisja Kuleszy. Polska potrzebowała nowego trenera.
„To ja wtedy wymyśliłem, że Kuleszę zastąpi Antoni Piechniczek” – wspominał Ryba. Piechniczek jest kandydatem nieoczywistym – ma zaledwie 38 lat, nie ma też wielkich sukcesów – prowadził Stal Bielsko-Biała, Odrę Opole i Ruch Chorzów. Do tego nie mieszka w Warszawie.
Poza Maltą w polskiej grupie gra jeszcze zespół NRD i to on jest głównym rywalem do awansu. Polacy wygrywają dwukrotnie najpierw w Chorzowie 1:0, później w Lipsku 3:2. Warto dodać, że po raz pierwszy powołania dostają zawodnicy grający za granicą – Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach i Jan Tomaszewski.
Poza Maltą w polskiej grupie gra jeszcze zespół NRD i to on jest głównym rywalem do awansu. Polacy wygrywają dwukrotnie najpierw w Chorzowie 1:0, później w Lipsku 3:2. Warto dodać, że po raz pierwszy powołania dostają zawodnicy grający za granicą – Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach i Jan Tomaszewski.
Ale to nie koniec kłopotów. Stan wojenny powoduje, że reprezentacja Polski nie może wyjechać na zgrupowania, a zakontraktowani rywale wycofują się z meczów towarzyskich. Piechniczek zabiera swoich wybrańców do Wisły. Za to ma mnóstwo czasu na przygotowania. W styczniu piłkarze trenują razem 14 dni, w lutym 16, marzec i kwiecień po 5, ale maj to już 28 dni zgrupowania.
Na wiosnę Polacy wyjeżdżają w końcu na zgrupowania zagraniczne. Najpierw do Hiszpanii, gdzie ogrywają Athletic Bilbao 4:1 i Celtę Vigo 5:1. „Waliliśmy ich jak w kaczy kuper i nabieraliśmy pewności siebie” – opowiada Piechniczek.
Później trenują w RFN w Murrhardt. Mieszkają w tym samym hotelu, w którym zakwaterowana była reprezentacja podczas Mundialu w 1974 r. Ostatniego dnia ze zgrupowania ucieka bramkarz Jacek Jarecki. „Pamiętam, że było koło czwartej nad ranem. Pozostali piłkarze i trenerzy spali. Jacek powiedział do nas: +Cześć, chłopaki+, wsiadł z dziewczyną do samochodu i pojechali. No i tyle” – wspominał Grzegorz Lato. Jarecki później grał w Niemczech.
Trzy paski i działacze amatorzy
44 osoby, w tym 22 piłkarzy – tyle osób liczyła polska ekipa wyjeżdżająca na Mundial do Hiszpanii. „Kierownictwo reprezentacji otoczyło nas wianuszkiem ochroniarzy i działaczy, którzy mieli nie spać po nocach i obserwować co się dzieje, czy ktoś nie ucieka z hotelu” – wspominał obrońca Piotr Skrobowski. To zapewne najważniejsze zadanie działaczy. O inne sprawy dbają zdecydowanie mniej. „Działacze w ogóle się nie sprawdzili. Pod względem organizacyjnym to było amatorstwo” – podsumowuje Żmuda.
To oni wybierają ośrodek w Hiszpanii. Trener i piłkarze zapoznają się z nim dopiero po przylocie. Hotel jest ok, za to „jak zobaczyłem to boisko, byłem przerażony i zdegustowany. Jak dobrze przygotować zespół do meczu na takiej murawie?” –wspominał Piechniczek, a działacze w pośpiechu szukają innych boisk.
To zaledwie pierwsza z ich licznych wpadek. Gdy Polacy po wygraniu grupy przenoszą się do Barcelony mają zamieszkać w wygodnym hotelu Valles oddalonym 35 km od miasta. Tyle że działacze nie wpłacili zaliczki i właściciel hotelu ostatecznie wynajął go Argentyńczykom.
Załatwiony w ostatniej chwili inny hotel mieści się 50 km od miasta, ale to tylko mała niedogodność w porównaniu do braku klimatyzacji w pokojach. „Wszedłem do pokoju, słońce wali, 40 stopni, nie ma nawet żaluzji – wspomina Boniek. „Mieszkałem z Władkiem Żmudą. Mówię mu: +Władziu, tu będzie ciężko zasnąć. Jak się wieczorem piwka nie napijemy, nic z tego nie będzie”.
Polski mundial zaczyna się od afery. Adidas dostarcza sprzęt, ponoć słabej jakości, do tego piłkarze buntują się, że niczego z tego nie mają. Szarmach i Lato odpruwają od butów paski. „Działacze wyjaśniali, że Adidas zaopatruje w sprzęt polskich zawodników innych dyscyplin. Odpowiedziałem, że mnie nie interesują inne dyscypliny. Niech inni załatwiają sobie na własny rachunek”. Działacze naciskają. Lato stawia sprawę na ostrzu noża. „Nie pasuje wam? Nie wstawiajcie mnie do składu, ale ja zdania nie zmienię”. Przedstawiciele Adidasa miękną. Po negocjacjach ustalają stawkę dla piłkarzy, dodatkowa premia za awans. Ich wysokość do dziś pozostaje tajemnicą.
Gramy! Od prysznica po euforię
Muszę się przyznać, że na mundial do Hiszpanii jechałem po… mistrzostwo świata. Naprawdę! Mundial był jak Oksford, a ja bardzo wierzyłem w siebie i w tę drużynę. Dotąd o tym nie mówiłem, bo niektórzy mogliby to źle zrozumieć, ale ja w Hiszpanii chciałem realizować dziecięce marzenia” – wspomina 21-letni wówczas Waldemar Matysik. Defensywny pomocnik, człowiek od czarnej roboty, grę na Mundialu przypłacił zdrowiem, po turnieju z powodu odwodnienia i wyczerpania organizmu musiał się leczyć w szpitalach.
Początkowo Polakom idzie jak po grudzie. Pierwsze dwa mecze z Włochami i Kamerunem zakończyły się remisami 0:0. Zwłaszcza ten drugi uznany jest za klęskę „Byliśmy zaszczuci tym remisem. Podszedłem do Piechniczka i powiedziałem: +Panie trenerze, chcemy dziś wieczorem wyjść na dwie-trzy godziny i pogadać we własnym gronie. Musimy odreagować+ – wspomina Boniek. Piłkarzy próbował zatrzymać prezes PZPN Włodzimierz Reczek. „+Kto przejdzie przez te drzwi, już nigdy więcej nie zagra w reprezentacji!+. Dobre! Powiedzieliśmy mu, że w takim razie sam będzie w niej grał i... wyszliśmy”. Piłkarze wrócili do hotelu zgodnie z obietnicą.
Na drużynę spadła ogromna fala krytyki. Dziennikarze i część działaczy domagała się zmian w składzie. „Pokaż, że masz jaja, i posadź Bońka na ławce rezerwowych” – usłyszał Piechniczek. Bońkowi zarzucano brak ambicji i woli walki, w związku z podpisanym przed Mundialem kontraktem z Juventusem. Trener się nie ugiął, ale taktykę zmienił. Bońka przesunął do ataku.
Na drużynę spadła ogromna fala krytyki. Dziennikarze i część działaczy domagała się zmian w składzie. „Pokaż, że masz jaja, i posadź Bońka na ławce rezerwowych” – usłyszał Piechniczek. Bońkowi zarzucano brak ambicji i woli walki, w związku z podpisanym przed Mundialem kontraktem z Juventusem. Trener się nie ugiął, ale taktykę zmienił. Bońka przesunął do ataku.
Działacze w odwrócenie karty nie wierzą. „Przed meczem z Peru wszyscy działacze byli już spakowani. Nakupili nawet egzotycznych owoców na prezenty do Polski. Potem musieli się rozpakować, a my te owoce jedliśmy” – opowiada Paweł Janas.
Tyle że plan trenera się powiódł. Polacy wygrywają i to aż 5:1, a Boniek po strzelonej bramce podbiega do trybuny prasowej i krzyczy: „A teraz pocałujcie mnie wszyscy w dupę”. Polacy wygrywają grupę i mogą za Łazuką zanucić: „uliczkę znam w Barcelonie, w uliczkę tę wyskoczy Boniek”.
„W trakcie tego meczu Belgowie łapali się za głowy. Rzeczywiście wtedy nie byli mi w stanie przeszkodzić. Z piłką wszystko mi wychodziło, robiłem, co chciałem. Zdarzają się takie dni” – opowiada Boniek. To on jest bohaterem meczu na Camp Nou. Polska wygrywa 3:0, a napastnik strzela wszystkie gole.
Awans do półfinału jest o krok. Wystarczy remis z ZSRS. „Zdawaliśmy sobie sprawę, że to spotkanie ma wielkie znaczenie. (…) Wiedzieliśmy, że zwycięstwem w tym spotkaniu możemy ludziom w Polsce przynieść mnóstwo radości i satysfakcji. Ale koncentracja przed tym meczem i świadomość stawki sprawiały, że polityka zeszła na dalszy plan” – mówił Piechniczek.
Od polityki uciec się nie dało. „Pułkownik Henryk Celak (…) przed meczem zrobił nam polityczny wykład” – opowiadał Lato. „Przestrzegał, żeby głupot nie robić. A Zbyszek mówi mu: +Co pan nam tu pieprzy głupoty. Jeśli będziemy przegrywać, w ostatniej minucie z pięści napieprzam i tyle+”.
Na trybunach podczas meczu pojawiają się wielkie transparenty „Solidarności”. „Pierwszy najazd kamery, przypadkowy zupełnie, wynikający z rozwoju sytuacji na boisku i oto na ekranie ten właśnie transparent. Sala dosłownie oszalała. Oklaski, wiwaty, śmiechy. (…) Ale już po chwili plansza z przeproszeniem za usterki poza granicami kraju, a kiedy „usterki” usunięto po każdorazowym pojawieniu się transparentu pojawiało się zdjęcie trybun stadionu z ceremonii otwarcia” – wspomina oglądający spotkanie internowani działacze opozycji.
A sam mecz? „Wojna z obu stron była straszna, czasami, przyznaję, złośliwa. Łapało się przeciwników za koszulki, czasem przywaliło z łokcia” – opowiada Janas. Tym razem po remisie 0:0 nikt nie narzeka. Biało-czerwoni zagrają o medale.
Co działo się przed meczem z Włochami? Relacje są różne. „Przed Włochami niektórzy piłkarze za bardzo się rozluźnili, jeśli wiecie, co chcę powiedzieć. Taka jest prawda. Gdybyśmy mieli lepsze warunki hotelowe, gdyby było mniej imprez, kto wie, co by się stało, dokąd byśmy zaszli” – mówi Żmuda. „Zapewniam, że przed meczem z ZSRR nie było żadnego szaleństwa. Piwko, owszem, było, ale o balandze mowy nie ma” – kontruje Lato.
Przeciw Włochom nie może zagrać lider reprezentacji – Boniek, zdyskwalifikowany na jeden mecz za dwie żółte kartki. Mimo tego Piechniczek nie wstawia do składu Szarmacha, gwiazdy reprezentacji od czasów Kazimierza Górskiego. Po latach trener przyznawał, że to błąd. „Gdybym wtedy miał dzisiejsze doświadczenie, na pewno bym na niego postawił”.
Polacy zaczynają pechowo – Kupcewicz trafia z wolnego w słupek. Włosi za to strzelili dwa gole i awansowali do wielkiego finału. Polakom pozostał mecz o trzecie miejsce z Francją, za które wówczas przyznawano srebrne medale. Piechniczek tym razem wypuszcza Szarmacha, a ten strzela piękną bramkę, ale po bramce nie okazuje radości. „Wszyscy widzieli jak się +cieszyłem+ po zdobyciu bramki. Strzeliłem, bo zależało mi na zwycięstwie” – podsumował. Ostatecznie Polacy wygrywają 3:2.
Medale wręcza Polakom kapitan reprezentacji Władysław Żmuda. Przewidziany do tego polski oficjel ponoć odparzył nogi, a nie chciał wystąpić w klapkach. To był przedostatni działaczowski popis. Ostatnim był brak zorganizowania biletów na mecz finałowy „Nikt z działaczy o tym nie pomyślał! (…) Ostatecznie mecz obejrzeliśmy w telewizji. Poszliśmy do jakiejś salki, byliśmy wściekli” – opowiada Janas.
Na koniec zawodnicy zaliczyli podróż grozy. Samolot miał awaryjne lądowanie w Madrycie, odbywające się w pianie i przy asyście obsługi ratowniczej. Kadra wróciła do Polski dzień później. Witały ją tłumy kibiców. Musiała też odbyć rundę spotkań z notablami m.in. premierem Mieczysławem Rakowskim i gen. Wojciechem Jaruzelskim. Jak przewidywał Niesiołowski, propaganda wykorzystała sukces. Prasa pisała: „Generał przejawiał żywe zainteresowanie imprezą, która trzymała przez miesiąc w napięciu miliony kibiców i zespoliła Polaków w jedną rodzinę”.
Łukasz Starowieyski
W artykule autor korzystał w dużej mierze z wypowiedzi zamieszczonych w książce Pawła Czado i Beaty Żurek „Tego nie wie nikt” oraz filmie „Mundial. Gra o wszystko”.
Źródło: MHP