Czterdzieści lat temu – po dramatycznym meczu z Francją, wygranym 3:2, reprezentacja Polski w piłce nożnej stanęła po raz drugi i (jak na razie) ostatni na podium mistrzostw świata. Ten niewątpliwy sukces rodził się w bólach, a jego kulisy należą do niezwykle ciekawych. Tym bardziej, że w tym przypadku sport i polityka przeplatały się wyjątkowo mocno.
Mundial w Hiszpanii poprzedziły eliminacje, w których nasza reprezentacja rywalizowała z kopciuszkiem Maltą oraz „bratnią” Niemiecką Republiką Demokratyczną. Polacy ostatecznie wygrali wszystkie mecze w grupie, a największe problemy sprawili im nie rywale – nawet ci zza zachodniej miedzy – lecz wydarzenia pozaboiskowe. 29 listopada 1980 r. nasza reprezentacja wylatywała do Włoch na zgrupowanie przed pierwszym meczem eliminacji z Maltą. Odlot poprzedziły brzemienne – jak się później okazało – w skutki wydarzenia. Otóż dzień wcześniej nasi futboliści, mówiąc popularnie, „poszli w miasto” – nie było to zresztą bynajmniej jakieś wydarzenie wyjątkowe, a raczej w tym czasie norma. W przypadku niektórych z nich wypad ten przedłużył się aż do godzinnych porannych. A, że „nie wylewali za kołnierz” nie znajdowali się (delikatnie rzecz ujmując) w najlepszym stanie. Tak było m.in. w przypadku bramkarza Józefa Młynarczyka. Na jego nieszczęście nakrył go kierownik reprezentacji płk Roman Lisiewicz. Selekcjoner kadry Ryszard Kulesza – pod naciskiem tego ostatniego oraz drugiego trenera Bernarda Blauta– podjął decyzję o pozostawieniu reprezentacyjnego golkipera w kraju.
W obronie swojego kolegi wystąpili Zbigniew Boniek, Stanisław Terlecki i Władysław Żmuda, którzy próbowali – bezskutecznie –przekonać do zmiany decyzji Blauta. Kiedy nie skutkowały perswazje zaproponowali, aby decyzję na lotnisku podjął sam Kulesza. Mieli wręcz zagrozić, że bez Młynarczyka nie polecą. Bez skutku. W końcu Terlecki swoim prywatnym samochodem zawiózł go na lotnisko. Tam, co okazało się brzemienne w skutki w obecności dwóch dziennikarzy – Bogdana Chruścickiego (z Polskiego Radia) i Jacka Gucwy (z Telewizji Polskiej) oraz fotoreportera „Piłki Nożnej” Remigiusza Hetmana spór o wyjazd reprezentacyjnego bramkarza był kontynuowany. Ostatecznie Ryszard Kulesza – pod naciskiem piłkarzy, mimo twardego stanowiska działaczy Polskiego Związku Piłki Nożnej – uległ i kadra wyjechała w pełnym składzie.
Afera na Okęciu miała drugie dno – utworzona tuż przed feralnymi zdarzeniami rada drużyny (w jej skład wchodzili m.in. członkowie „bandy czworga”) domagała się zorganizowania związku zawodowego piłkarzy. Było to złamanie tabu, ponieważ polscy sportowcy oficjalnie byli amatorami… Co gorsza reprezentacyjni futboliści zaproponowali spotkanie z papieżem Janem Pawłem II, podczas wyjazdu do Włoch, do którego ostatecznie zresztą (po raz pierwszy w historii) doszło. Być może, gdyby nie te dwie inicjatywy całej tej głośnej sprawie po prostu „ukręcono by łeb”…
To był jednak dopiero początek, tego co przeszło do historii, jako afera na Okęciu. Grillowanie piłkarzy rozpoczęła prasa, piętnująca postawę „bandy czworga”. W tej sytuacji zwycięski początek eliminacji z Maltą (2:0) zszedł na drugi plan. W końcu – w dniu 15 grudnia – odbył się sąd nad niepokornymi piłkarzami. Stanęli oni przed Wydziałem Dyscypliny PZPN i mimo problemów z ustaleniem przebiegu zdarzeń zostali ukarani. Zbigniew Boniek i Stanisław Terlecki otrzymali bezwzględną dyskwalifikację na 12 miesięcy, Władysław Żmuda i Józef Młynarczyk na 8 miesięcy.
W reakcji na zbyt wysokie jego zdaniem kary trener Ryszard Kulesza – broniący zresztą swych piłkarzy w trakcie rozpatrywania przez związek ich sprawy – podał się do dymisji, którą władze PZPPN skwapliwie przyjęły. Dzięki temu jego miejsce zajął Antoni Piechniczek, który stał się później twórcą sukcesu w Hiszpanii. Ostatecznie zresztą dzięki niemu na mundial wyjechali również członkowie „bandy czworga”, wszyscy oprócz Terleckiego. Ten bowiem podpadł bowiem Henrykowi Celakowi (wiceprezesowi PZPN ds. sportowych nadzorującemu reprezentacje narodowe, a jednocześnie zastępcy komendanta stołecznego Milicji Obywatelskiej ds. MO) – nabijając się z niego podczas tourne do Ameryki Południowej. Na dodatek był jedynym spośród reprezentacyjnych futbolistów otwarcie wspierającym opozycję, zwłaszcza łódzki strajk studencki z początku 1981 r., który zakończył się powstaniem Niezależnego Zrzeszenia Studentów.
A polityka – o czym trzeba przypomnieć – w przypadku afery na Okęciu odgrywała istotną rolę. Piłkarze pili zarówno wcześniej, jak i później (m.in. podczas hiszpańskiego mundialu czy cztery lata później w Meksyku, gdzie na pokładzie samolotu odwożącego ich do kraju po nieudanych mistrzostwach do interwencji zostali nawet zmuszeni „opiekunowie” ze Służby Bezpieczeństwa). Nigdy jednak nie robiono z tego powodu afer. Nie wybuchłaby ona również na przełomie 1980 i 1981 r., gdyby nie „solidarnościowy karnawał”. Przyczynili się do niej, mający „na pieńku” z piłkarzami, dziennikarze. Miała ona jednak drugie dno – otóż utworzona tuż przed feralnymi zdarzeniami rada drużyny (w jej skład wchodzili m.in. członkowie „bandy czworga”) domagała się zorganizowania związku zawodowego piłkarzy. Było to złamanie tabu, ponieważ polscy sportowcy oficjalnie byli amatorami… Co gorsza reprezentacyjni futboliści zaproponowali spotkanie z papieżem Janem Pawłem II, podczas wyjazdu do Włoch, do którego ostatecznie zresztą (po raz pierwszy w historii) doszło. Być może, gdyby nie te dwie inicjatywy całej tej głośnej sprawie po prostu „ukręcono by łeb”…
Na 22 piłkarzy przypadało drugie tyle trenerów, działaczy i „opiekunów”, a także – mimo protestów Feryńca, przeciwko marnotrawstwu bezcennych dewiz – kolejnych 22 dziennikarzy. Ilość oficjeli nie przełożyła się zresztą na jakość – o czym świadczył fakt, że przed meczem półfinałowym mistrzostw świata z Włochami polską kadrę zakwaterowano w hotelu bez klimatyzacji...
W każdym razie pod wodzą Piechniczka Polacy dokończyli kwalifikacje, w których dwukrotnie pokonali zarówno Maltę, jak i silną wówczas NRD – po przedostatnim, wyjazdowym meczu w Lipsku w dniu 10 października 1981 r. zapewnili sobie wyjazd na mundial. Tak na marginesie na to spotkanie zabrali swojego kucharza z niezbędnymi zapasami jedzenia, a nawet własną wodę, co spowodowało oficjalne protesty strony wschodnioniemieckiej na szczeblu rządowym. Ta ostrożność polskiej ekipy wynikała zresztą z doświadczeń z wcześniejszych eliminacji do mistrzostw Europy, kiedy to podczas spotkania w Niemieckiej Republice Demokratycznej po przerwie nasi zawodnicy dostali nagłej niedyspozycji – według Włodzimierza Smolarka niektórzy nie byli nawet w stanie kopnąć piłki na dwa metry… Polacy nie należeli do faworytów hiszpańskiego mundialu. Tym bardziej, że po wprowadzeniu stanu wojennego (w wyniku bojkotu) nie mieli możliwości rozgrywania sparingów z reprezentacjami innych państw – ostatni mecz międzypaństwowy zagrali w dniu 18 listopada 1981 r. z Hiszpanią, przegrywając 2:3.
Na mundial polscy piłkarze wyjeżdżali więc niepewni swych możliwości, ale za to pod wyjątkowo dobrą „ochroną”. „Czuwał” nad nimi nie tylko wspomniany wcześniej Celak oraz „smutni panowie” z SB, ale również komisarz wojskowy w GKKFiS płk Wacław Feryniec, który notabene w czasie II wojny światowej był dowódcą czołgu T-34 o numerze 102, czyli pierwowzoru „Rudego” z książki Janusza Przymanowskiego „Czterej pancerni i pies” oraz popularnego filmu o tym samym tytule. Na 22 piłkarzy przypadało drugie tyle trenerów, działaczy i „opiekunów”, a także – mimo protestów Feryńca, przeciwko marnotrawstwu bezcennych dewiz – kolejnych 22 dziennikarzy. Ilość oficjeli nie przełożyła się zresztą na jakość – o czym świadczył fakt, że przed meczem półfinałowym mistrzostw świata z Włochami polską kadrę zakwaterowano w hotelu bez klimatyzacji...
Początek polskich piłkarzy (dwa remisy w fazie grupowej) uznano za słaby, a niektórzy dziennikarze i działacze postawili już na naszej reprezentacji krzyżyk. Wszystko zmieniła wygrana (5:1) z Peru. Polacy grali dalej, a ich najbardziej dramatycznym meczem był zwycięski remis (0:0) ze Związkiem Sowieckim. Podczas tego meczu w Barcelonie została zorganizowana – przez Pascala Rossi-Grześkowiaka „Mamuśkę” – prosolidarnościowa demonstracja. Na stadionie zostały rozwieszone dwa wielkie transparenty z napisem „Solidarność”. Mogli je zobaczyć widzowie obecni na sławnym Camp Nou, mniejsze szanse mieli Polacy oglądający spotkanie w Telewizji Polskiej. Ta transmitowała je z drobnym opóźnieniem i kiedy pojawiał się „wrogi” transparent po prostu wstawiano widok trybun z innego meczu. Nie do końca z sensem, bo momentami za kibiców niby z Polski podstawiano trybuny z falującym fanami z Brazylii
W związku z piłkarskimi mistrzostwami świata w Hiszpanii poważny dylemat mieli internowani działacze opozycji, którzy po 13 grudnia 1981 r. bojkotowali TVP. Część z nich zdecydowała się na jego przerwanie w związku z mundialem.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że w związku z piłkarskimi mistrzostwami świata w Hiszpanii poważny dylemat mieli internowani działacze opozycji, którzy po 13 grudnia 1981 r. bojkotowali TVP. Część z nich zdecydowała się na jego przerwanie w związku z mundialem. Ci, którzy go śledzili pilnie wypatrywali oznak poparcia dla „Solidarności”. W tym przypadku – nie tylko ze względu na wynik – najwięcej satysfakcji przyniósł im mecz z Sowietami. Po jego zakończeniu w „goszczących” ich ośrodkach odosobnienia krążył następujący dowcip: „Breżniew posyła Jaruzelskiemu depeszę gratulacyjną: <<Gratuluję awansu do półfinału. STOP. Ropa naftowa. STOP. Gaz. STOP”.
Hiszpański sukces wykorzystały oczywiście propagandowo peerelowskie władze. Z piłkarzami po powrocie do kraju spotkał się wicepremier Mieczysław Rakowski, który wręczył im odznaczenia państwowe. To nie wszystko – piłkarzy i trenerów przyjął w Komitecie Centralnym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej I sekretarz, premier i szef Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego Wojciech Jaruzelski. Wracając jednak do hiszpańskiego mundialu, to jego ostatnim, nieznanym zresztą akcentem, była próba jego wykorzystania przez peerelowskie władze w dniu 31 sierpnia 1982 r. Otóż, aby odciągnąć Polaków od demonstracji w drugą rocznicę porozumień sierpniowych – dnia uznawanego za symboliczną datę powstania „Solidarności” – w Telewizji Polskiej zdecydowano się na retransmisję meczu Polska –Związek Sowiecki. Tym razem bez sukcesu…
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Źródło: Muzeum Historii Polski