Po ponad 70 latach Halina Cisło-Wiśniewska otrzymała listy pisane przez jej ówczesnego narzeczonego ppor. Kazimierza Chmielowskiego ps. Rekin. Autor pisał je w latach 1948–49 z ubeckiego aresztu, z którego już nie wyszedł żywy.
Pod koniec maja tego roku historyk olsztyńskiej delegatury Instytutu Pamięci Narodowej Michał Ostapiuk przekazał Halinie Cisło-Wiśniewskiej treść listów, które w latach 1948-49 pisał do niej ppor. Kazimierz Chmielowski "Rekin". Ten urodzony w 1925 r. oficer wywodził się ze znamienitej rodziny m.in. był spokrewniony ze św. Bratem Albertem.
Jak relacjonuje Michał Ostapiuk, gdy przekazywał listy Halina Cisło-Wiśniewska, zapoznawszy się z ich treścią, powiedziała, że "przywrócił jej oddech, który zabrano jej siedemdziesiąt lat temu".
"Od lat starałem się dotrzeć do adresatki korespondencji. Pewną trudność stanowiło to, że jej nazwisko przez nadawcę zostało konspiracyjnie zmienione. W nazwisku zmieniono literę "t" tak by brzmiało zamiast +Cisłówna+- +Cistówna+. Do pani Haliny w końcu dotarłem poprzez Józefa Żernickiego wiceprezesa Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Okręgu Bydgoskiego" - powiedział PAP Michał Ostapiuk.
Wskazał, że listy, które były faktycznie grypsami nie dotarły wcześniej do adresatki, ponieważ były przejmowane przez funkcjonariuszy UB. Halina Cisło po raz ostatni spotkała się z "Rekinem" podczas krótkiego widzenia w białostockim więzieniu. Niedługo potem 1 kwietnia 1950 r. podporucznik Kazimierz Chmielowski został zamordowany. Komuniści doprowadzili również do śmierci jego ojca.
Jak relacjonuje Michał Ostapiuk, gdy przekazywał listy Halina Cisło-Wiśniewska, zapoznawszy się z ich treścią, powiedziała, że "przywrócił jej oddech, który zabrano jej siedemdziesiąt lat temu".
"+Rekin+ jako partyzancki dowódca zapisał wspaniały szlak bojowy, w walce wykazywał się wręcz fanatyczną odwagą i był wielokrotnie odznaczany. Latem 1946 r. zakończył działalność partyzancką i próbował żyć normalnie w nienormalnej rzeczywistości komunistycznego państwa" - ocenił Michał Ostapiuk.
Historyk przypomniał losy ppor. Chmielowskiego "Rekina". Od 1943 r. walczył on na Wileńszczyźnie, w oddziale partyzanckim kpt. Gracjana Froga "Szczerbca", od wiosny 1945 r. bił komunistów na Białostocczyźnie, najpierw u mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki", a następnie, w szeregach Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, pod komendą kpt. Romualda Rajsa "Burego".
"+Rekin+ jako partyzancki dowódca zapisał wspaniały szlak bojowy, w walce wykazywał się wręcz fanatyczną odwagą i był wielokrotnie odznaczany. Latem 1946 r. zakończył działalność partyzancką i próbował żyć normalnie w nienormalnej rzeczywistości komunistycznego państwa" - ocenił Michał Ostapiuk.
Podporucznik Chmielowski rozpoczął studia na Politechnice w Gliwicach, był świetnym studentem, a wolny czas poświęcał sportowi, m.in. narciarstwu. Na początku 1948 r., podczas jednego z wyjazdów w góry, poznał piękną studentkę chemii - Halinę Cisło, która w okresie okupacji niemieckiej również służyła w AK i posługiwała się pseudonimem "Kosa".
Jak relacjonuje historyk IPN w Olsztynie, Halina i Kazimierz przez kolejne miesiące cieszyli się sobą i młodością. Urządzali wspólne narciarskie eskapady. Latem 1948 r. spędzili trzy tygodnie w Wydminach, w których mieszkał ojciec "Rekina", Maksymilian Chmielowski. Beztroski czas przerwali funkcjonariusze komunistycznego Urzędu Bezpieczeństwa. 3 grudnia 1948 r. "Rekina" aresztowano i ostatecznie przewieziono go do więzienia w Białymstoku, gdzie przeszedł brutalne śledztwo, podczas jego trwania napisał kilka listów do swej ukochanej.
Kazimierz Chmielowski: Ale nie dlatego o tych rzeczach tu wspominam – chcę byś wierzyła w moje słowa, których wiesz, że na próżno nie rzucam - wierz, że jeżeli nawet zginę to zginę za to w co święcie wierzyłem i nie zasługuje na miano „bandyty” – takich były nas tysiące, szliśmy w krwawym znoju żołnierskim znacząc nasz bojowy szlak cichymi mogiłami, koszlawymi krzyżami partyzanckimi, nie walcząc o krzyże [odznaczenia] i dobra materialne, lecz ginąc z wiarą w nasz święty cel.
Oto fragment jednego z nich:
"Hal – Droga dziewczyno! Dopiero teraz mam okazję napisać do Ciebie tych słów parę, które niestety muszą pozostać bez odpowiedzi, bo na razie pisać do mnie nie można, a listy oficjalną drogą do mnie wysłane zostały skonfiskowane, a po drugie nie chcę abyś się niepotrzebnie narażała utrzymując stosunki ze mną przynajmniej do chwili zakończenia śledztwa i wyroku, który chyba będzie w lecie. […] Wybacz, że list ten jest chaotyczny, ale składają się na to warunki, w których się znajduje. Siedzę za to, że byłem do 1946 r., do lata, dowódcą samodzielnej grupy operacyjnej w sile stu kilkudziesięciu ludzi, oficerem (porucznikiem) AK. 3-krotnie odznaczonym Krzyżem Walecznych – za to, że w ciągu od 1941–1946 r. walczyłem o wolność ojczyzny i dotrzymując przysięgi złożonej na Wileńszczyźnie, za to że sześciokrotnie ranny, zawsze zwycięsko wychodząc z bojów wśród, których wzrosłem i dojrzewałem, za to że zawsze starałem się wykonywać rozkazy d[owód]-ców zgodnie z moim honorem oficera-partyzanta. Wiem, że twoja rodzina nie „entuzjazmuje” się partyzanckimi bojami, nie zna ich i nie rozumie. Ale nie dlatego o tych rzeczach tu wspominam – chcę byś wierzyła w moje słowa, których wiesz, że na próżno nie rzucam - wierz, że jeżeli nawet zginę to zginę za to w co święcie wierzyłem i nie zasługuje na miano „bandyty” – takich były nas tysiące, szliśmy w krwawym znoju żołnierskim znacząc nasz bojowy szlak cichymi mogiłami, koszlawymi krzyżami partyzanckimi, nie walcząc o krzyże [odznaczenia] i dobra materialne, lecz ginąc z wiarą w nasz święty cel. Nie ma tu jednak miejsca, aby się nad tym rozdrabniać, kończę więc i nie sądź mnie dziecino droga źle. Widzisz to wszystko mnie męczyło i wiedziałem, że może jeszcze być źle, może się więc stanie Twojemu ojcu, dlaczego pan K.[azimierz] nie wyjaśnił stosunku do Ciebie – teraz może zrozumie, że nie chciałem oficjalnych zaręczyn i cała rodzina Twoja może jeszcze kiedyś dojdzie do wniosku, że nie zasługuje na takie zdanie jakie sobie o mnie wyrobili – ale to jeszcze, gdy dużo rzeczy się o mnie dowiedzą. Halinko-kochana, Ty dzieciaku – chyba wolno mi tak Ciebie nazwać, tym bardziej że Cię nigdy tak nie nazywałem, chowając te słowa na chwile w których stanowić one mogą naprawdę wagę złota, mogę Cię nazywać tak dlatego też, że w ciągu naszej krótkiej znajomości dałaś mi przedsmak szczęścia, do którego rwę się całą swą młodzieńczą duszą i ciałem, którego na próżno do chwili poznania Ciebie szukałem, przemierzając różne zakątki świata. Jeżeli chodzi o mnie to wierz mi, że na mnie liczyć możesz, jeżeli chodzi o Ciebie to masz najzupełniejsze prawo o decydowaniu o takiej czy innej drodze życiowej i wierz mi, że takim silnym jest moje uczucie i szacunek dla Ciebie, że jeślibyś nawet wyszła za mąż, to nie będę miał do ciebie żadnych pretensji, bowiem zdaję sobie sprawę, że zasługujesz na lepszego człowieka niż ja.
Hal! Układaj sobie życie, nie oglądając się na mnie, bowiem życie moje „wisi” na włosku, jeżeli dostanę zaś wyrok to bardzo duży, a przecież niemożliwą jest rzeczą abyś wbrew zdrowemu rozsądkowi i „radą” rodziny czekała lat kilka. Na mnie powtarzam – liczyć możesz, wiesz, że zobowiązań dotrzymuję, ale rób jak Ci lepiej i wygodniej – pamiętaj tylko o naszych rozmowach, bo wiesz mi, że chce Twego szczęścia. Byłaś ostatnią zapewne kobietą, którą znałem a znałem ich niemało do której czułem tyle najrozmaitszych uczuć, z którą było mi tak dobrze, którą w głębi duszy tak szanowałem. Uczucie to dla mnie było za święte, za cenne abym wyciągał je ciągle czy też o nich wspominał – wolałem je zakryć kilkoma brutalnymi często uwagami, które często przez otoczenie brane były jako objawy złego wychowania. W Białostockim „Głosie Ludu” będzie chyba nasza rozprawa przeczytasz wtedy lub może będzie w W-wie może wcale jej nie będzie a pozbędą się nas w inny sposób. Bóg tylko wie […]". (PAP)
autor: Agnieszka Libudzka
ali/ pat/