Może dziś jest czas na zastanowienie się, dlaczego ta książka ma w sobie tak wielki potencjał do popełniania zbrodni przez tych, którzy będą zgadzali się z jej przesłaniem – mówi PAP historyk prof. Eugeniusz Cezary Król, tłumacz i redaktor pierwszego polskiego wydania krytycznego „Mein Kampf”.
Polska Agencja Prasowa: We wstępie do krytycznego wydania „Mein Kampf” wymienia pan profesor kilka argumentów za wydaniem tej książki po polsku. Jednym z nich jest dążenie do odpowiedzi na pytanie, dlaczego ten parweniusz z miasteczka na pograniczu Niemiec i Austrii „doprowadził ludzkość na skraj przepaści”. Może jednak lektura bełkotliwego „Mein Kampf” nie pomaga w udzieleniu odpowiedzi, ale oddala od niej i niczego nie wyjaśnia?
Prof. Eugeniusz C. Król: Sformułowałem argumenty przemawiające za wydaniem edycji krytycznej, aby skłonić do zadawania takich i podobnych prowokacyjnych pytań. Mam nadzieję, że w czasie dyskusji na temat tej książki zostaną sformułowane różne opinie, oby rozsądne. Ta dyskusja powinna odbyć się już w międzywojniu. Wtedy na przeszkodzie stała m.in. polsko-niemiecka o niestosowaniu przemocy z 1934 r.; w polskim życiu unikano wtedy wszystkiego, co mogłoby skomplikować relacje obu państw.
Może dziś jest czas na zastanowienie się, dlaczego ta książka ma w sobie tak wielki potencjał do popełniania zbrodni przez tych, którzy będą zgadzali się z jej przesłaniem. Warto również zastanowić się nad specyfiką postaci jej autora – pozbawionego wykształcenia samouka o wytworzonej charyzmie. Mam nadzieję, że taka dyskusja nie będzie ograniczała się wyłącznie do inwektyw, tak jak to obecnie się dzieje w internecie. W każdej dyskusji, która nastąpi, ważnym aspektem powinna być odpowiedź na pytanie, co robić, aby to się nie powtórzyło.
PAP: Kilka lat temu przygotował pan profesor polską edycję dzienników Josepha Goebbelsa. Jest to dzieło nieporównanie mniej bełkotliwe niż „Mein Kampf”. Praca nad którym z tych wydawnictw była trudniejsza?
Prof. Eugeniusz C. Król: To nieporównywalne publikacje. Wówczas problemem był rozmiar „Dzienników”. W oryginale to niemal 35 tys. stron, z których należało dokonać wyboru. Jednak Goebbels – mimo straszliwej zawartości i przesłania jego zapisków – był sprawnym dziennikarzem i jego klarowny przekaz jest prosty w odbiorze. „Dzieło” Hitlera irytowało zaś swoją mierną jakością stylistyczną. Kilkukrotnie stawałem na rozstaju dróg, zastanawiając się, co autor miał na myśli. W przypisach próbowałem przedstawiać alternatywne tłumaczenie lub cytować oryginał. To jedno z dobrych praw tłumacza, wyposażonego w aparat naukowy.
Męczące było także to, że jest to książka jawnie obrażająca inteligencję i moralność rozsądnie myślącego człowieka. „Mein Kampf” odwołuje się do najniższych instynktów, każe rozumować w kategoriach rasy i wroga. Nie ma w niej deklaracji dotyczącej przyjaznych uczuć wobec innych. Nie ma tam niemal ani razu słowa „Gegner” („przeciwnik”), ale bardzo często pojawia się „Feind” („wróg”). Czytanie takiego manifestu nienawiści jest trudnym zadaniem.
Praca nad publikacją była żmudna również dlatego, że Hitler dążył do pokazania, iż był wyedukowany i próbował ukryć swoje kompleksy na tle braku wykształcenia. Dlatego nierzadko sięgał do różnych porównań literackich, przekazów mitologicznych etc., co należało przybliżyć polskiemu czytelnikowi. Trzeba też było odwoływać się do wielu zapisów faktograficznych, aby został przybliżony i zweryfikowany kontekst wydarzeń opisywanych przez Hitlera. Wielką pomocą w tym względzie było niemieckie wydanie krytyczne z 2016 r., które jest dwukrotnie obszerniejsze od polskiego. W Niemczech wydanie „Mein Kampf” spotkało się z dużym zainteresowaniem i generalnie uznano to za wydarzenie potrzebne. Uważam, że podobnie stanie się w Polsce i że przyniesie to, niezależnie od temperatury dyskusji, pożądane korzyści poznawcze.
PAP: Czy „Mein Kampf” wyniosła Hitlera do władzy i miała istotne znaczenie dla procesu dojścia NSDAP do panowania nad Niemcami?
Prof. Eugeniusz C. Król: Przekaz tego tytułu był jednym z czynników doprowadzających do spełnienia tego scenariusza. Należy mieć na uwadze także wiele innych przyczyn, szczególnie wielki kryzys gospodarczy trwający od schyłku lat dwudziestych. Ta katastrofa postawiła wielu przeciętnych Niemców w dramatycznej sytuacji, która skłoniła ich do rozpaczliwego poszukiwania męża opatrznościowego oferującego im jakieś rozwiązanie ich problemów. Dla wielu był nim Adolf Hitler. Doceniali m.in. sprawność organizacyjną jego partii i siłę przekazu propagandowego mimo mętniactwa wynurzeń przedstawionych w „Mein Kampf”. Hitler pisał, jak należy budować nowe, lepsze państwo, które nazywa „państwem volkistowskim”. Podkreślał konieczność budowania wspólnoty narodowej wolnej od ludzi „niewłaściwych” z powodów rasowych i politycznych. „Mein Kampf” było szerokim szkicem ideologicznym do zaakceptowania przez zwyczajnego Niemca, znękanego codziennością, w której żył.
Ważnym czynnikiem sprzyjającym ruchowi narodowosocjalistycznemu była posiadana przez niego umiejętność połączenia sprawnego przekazu propagandowego z zagrożeniem terrorem. Bojówki NSDAP maszerujące wzdłuż i wszerz wykrzykiwały odpowiednie hasła propagandowe, ale jednocześnie prowokowały różnego rodzaju burdy z przeciwnikami politycznymi. W ten sposób demonstrowały, że są sprawne nie tylko pod względem retorycznym, lecz i pod względem funkcjonalnym. Ta sprawność w stosowaniu ulicznego terroru mogła budzić podziw i skłaniać do stwierdzenia, że to partia posiadająca dynamiczne kierownictwo i potrafiąca sobie radzić z wrogami. Pojawiało się więc przekonanie, że może warto na nią stawiać.
Narodowym socjalistom sprzyjał także skomplikowany charakter życia politycznego wewnątrz Rzeszy. Narodowy socjalizm uderzając w socjaldemokratów i komunistów, miał ułatwione zadanie, ponieważ między tymi formacjami trwała nieustanna wojna. Ich kierownictwa uważały swoich lewicowych przeciwników za większe niebezpieczeństwo niż narodowy socjalizm. Również ruchy centrowe i prawicowe uprawiały karygodną politykę. Kunktatorsko zakładały, że sprzyjając Hitlerowi, będą umiały nad nim zapanować i sterować jego działaniami. Te rachuby skończyły się fatalnie, bo po dojściu Hitlera do władzy wszystkie te partie zostały zmuszone do samorozwiązania.
Krótkowzroczne okazały się też elity innych krajów. Zakładały, że Hitler to szaleniec, ale taki, który po dojściu do władzy uspokoi się, i będzie możliwe okiełznanie jego ambicji. Szczytowym momentem tego przekonania była konferencja monachijska w 1938 r., której efektem było poświęcenie Sudetów na ołtarzu obłaskawiania Hitlera. O powodzeniu działań Hitlera i NSDAP decydowało zatem wiele czynników. Wśród nich było „Mein Kampf”, które można traktować jako podręcznik demontażu dotychczasowego państwa i instruktaż pociągnięcia za sobą szerokich rzesz społeczeństwa.
Po latach możemy powiedzieć, że były to rojenia człowieka nieprzytomnego z nienawiści i owładniętego wieloma fobiami. Z drugiej strony jest to dzieło człowieka próbującego odpowiedzieć na wiele pytań dręczących społeczeństwo niemieckie. „Mein Kampf” jest także świadectwo postrzegania konkurencji politycznej. Hitler nie miał przeciwników, lecz wrogów, których należało bezwzględnie wyeliminować. Już w „Mein Kampf” widać, że ważnym elementem modelu państwa proponowanego przez dyktatora jest jego oparcie się na przemocy. Duży rozdział jest poświęcony znaczeniu oddziałów SA (Sturmabteilungen), czyli ówczesnej głównej siły NSDAP. Zdaniem Hitlera państwo miało dysponować aparatem mogącym usuwać elementy szkodliwe dla narodu.
PAP: W jednym z przypisów cytuje pan profesor wypowiedź Hansa Franka, który tuż po dojściu do władzy NSDAP miał usłyszeć od Hitlera, że gdyby wiedział, iż kiedyś zostanie kanclerzem, to nie napisałby „Mein Kampf”. Czego mógł się wstydzić dyktator po kilku latach od powstania swojego manifestu politycznego?
Prof. Eugeniusz C. Król: Trudno powiedzieć, czego mógł się wstydzić, ale niewątpliwie mógł uznawać za niezręczność m.in. swoje opinie na temat Francji. W 1933 r. w pełni zgadzał się z wyrażonymi w swojej książce opiniami antyżydowskimi. Nie zamierzał się z nich wycofywać. Wyjątkiem była m.in. kwestia stosunków z Francją. Na jego opinie wpływała m.in. poniżająca dla Niemiec francusko-belgijska okupacja Zagłębia Ruhry oraz pobyt w więzieniu po nieudanym zamachu stanu. Dawał do zrozumienia, że Francuzi „zrozumieją” jego ówczesny punkt widzenia.
PAP: W tym czasie doszło do ogromnego wzrostu nakładów „Mein Kampf”. Jak traktowano tę książkę po 1933 r.?
Prof. Eugeniusz C. Król: Początkowo wynurzenia jej autora nie były traktowane poważnie. Publikacja sprzedawała się marnie. Wielki skok nastąpił, gdy NSDAP stała się w 1930 r. drugą siłą parlamentarną. Wówczas nakład błyskawicznie wzrósł. Wzrosła też liczba głosów krytycznych ze wszystkich sfer sceny politycznej. Niezwykle krytycznie do „Mein Kampf” podchodzili także intelektualiści, m.in. bracia Heinrich oraz Tomasz Mannowie. Były to jednak głosy pozostające w mniejszości w stosunku do milionowego nakładu. A po 1933 r. krytyka został stłumiona przez cenzurę. Istnieją tylko prywatne zapiski czytelników, którzy określali „Mein Kampf” jako „bełkot”. Inni pisali, że to dzieło na miarę Biblii. Trudno jednak powiedzieć, jak postrzegano książkę i czy rzeczywiście była masowo czytana. Wielu traktowało ją instrumentalnie i czytało albo uczyło się na pamięć wybranych fragmentów, aby zaskarbić sobie przychylność przełożonych.
PAP: George Orwell stwierdził, że „Mein Kampf” to nie oferta bezpiecznego i wygodnego życia, ale raczej obietnica „walki, niebezpieczeństwa i śmierci”. Tomasz Mann określił ten tytuł jako „volkistowskie pogaństwo”. Czy prawda nie leży pomiędzy opiniami tych dwóch wybitnych pisarzy? Może „Mein Kampf” to obietnica raju na ziemi przeznaczonego dla Niemców, który miały zapewnić walka i poświęcenie?
Prof. Eugeniusz C. Król: Jest w tym wiele racji. „Mein Kampf” miało ambicje kosmogoniczne; miało pozytywnie odpowiadać na wszystkie wątpliwości i problemy odbiorców. Opinia Orwella jest bardzo ciekawa, ponieważ wskazuje na atrakcyjność tego przekazu dla przeciętnego odbiorcy. Była to obietnica igrzysk, które mogły być krwawe. Rozumiał to Orwell, ale był wyjątkiem wśród elit intelektualnych.
Był to przekaz atrakcyjny również ze względu na dążenie do odpowiedzi na wszystkie możliwe kłopoty. Poruszał nawet problem właściwego nauczania historii. Autor uważał, że nie należy uczyć o faktach, lecz o procesach przyczynowo-skutkowych. Oczywiście kontekst takich spostrzeżeń zasługuje na jednoznaczną krytykę.
PAP: Wiele fragmentów wykracza poza budowanie ideologii narodowego socjalizmu, ale dotyka m.in. rozumienia propagandy jako narzędzia zdobywania władzy. Czy Hitler może być postrzegany jako „technolog polityczny”, który w więzieniu dokładnie przemyślał to, jak należy walczyć o władzę i posługiwać się słowem?
Prof. Eugeniusz C. Król: Określenie „technolog polityczny” jest słuszne, ale należy pamiętać, że był to domorosły specjalista, samouk. Starałem się poszukiwać źródeł jego inspiracji dotyczących metod propagandy. Już na przełomie XIX i XX w. pojawiały się analizy dotyczące masowego oddziaływania społecznego. Ojcem badań nad psychologią społeczną był francuski lekarz Gustave Le Bon. Wielokrotnie wydawano jego „Psychologię tłumu”. Jej czytelnikiem był również Hitler. Poznał też wiele popularnych broszur poświęconych metodom propagandowym. Widać, że przetrawił ich treść, a do ich przesłania dodał doświadczenia ruchu faszystowskiego we Włoszech.
Czerpał także z doświadczeń masowego ruchu robotniczego, zarówno komunistycznego, jak i socjaldemokratycznego. Te wszystkie czynniki wpłynęły na jego postrzeganie propagandy i jej stosowania przez NSDAP. To „technokratyczne” nastawienie Hitlera okazało się bardzo skuteczne. Posłużyło przekonaniu Niemców, że NSDAP ma pomysł i narzędzia do wydobycia Niemców z położenia, w jakim znaleźli się po klęsce z 1918 r., a zwłaszcza w okresie wielkiego kryzysu ekonomicznego przełomu lat dwudziestych i trzydziestych XX w.
PAP: Dlaczego przekaz „Mein Kampf” został zupełnie zlekceważony przez polityków europejskich?
Prof. Eugeniusz C. Król: Próbowałem odpowiedzieć na to pytanie, ale nie wiem, czy mi się udało. Wytłumaczenie tego fenomenu wydaje mi się bardzo trudne. Jeden z historyków stwierdził, że być może tego, co napisał autor, nie wzięto na poważnie, bo „Mein Kampf” było książką zupełnie nieudaną pod względem stylistycznym i konstrukcyjnym. W ten sposób Hitler został uznany za nieszkodliwego politycznego amatora. Mógł o tym również świadczyć jego osobliwy wygląd z groteskowym kosmykiem włosów, pretensjonalnym wąsikiem i uporczywym spojrzeniem, którym miał hipnotyzować rozmówców. Nawet gdy on i jego ruch zyskiwali na sile, długo panowało przekonanie, że pełny sukces jest niemożliwy. Wszyscy czekali na jego szybki upadek w drodze na szczyt. Gdy się ocknięto z tego swoistego letargu, a może przede wszystkim z cynicznego wyrachowania – było już za późno…
Z całą pewnością reakcja na „Mein Kampf” może być świadectwem indolencji zachodnich elit politycznych. Jeden z historyków określił to jako „zapis wstydu”. Tomasz Mann poszedł jeszcze dalej i zastanawiał się, jak to możliwe, że „Niemcy i świat pozwoliły temu krwawemu chłystkowi, tej intelektualnej, moralnej miernocie […] wznieść sobie piedestał […]?”. Również ten wielki pisarz nie miał odpowiedzi na to pytanie.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /