Muranów jest unikatem w skali światowej; cała dzielnica jest bowiem posadowiona na terenie getta, na jednym wielkim cmentarzu. A jednocześnie jest to zwyczajna, żywa dzielnica – mówi prof. Jacek Leociak, pomysłodawca i współtwórca wystawy „Tu Muranów” w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN.
PAP: w komentarzu do wystawy „Tu Muranów” powiedział pan: „Muranów mam we krwi, pod skórą, pod powiekami”. Co przesądziło o tak silnej emocjonalnej więzi z tą dzielnicą Warszawy?
Prof. Jacek Leociak: Tam się urodziłem i miejsce to zadecydowało o całym moim dalszym życiu. Tak to widzę z perspektywy moich 63 lat. Fakt, że się tam pojawiłem, wychowywałem, spędziłem dzieciństwo, młodość i lata dojrzałe przesądził o tym, czym się zajmuję w życiu, co mnie zajmuje zawodowo. Zadecydował o tym Muranów; to prawda, że mam go pod powiekami i we krwi, bo jestem z Muranowa.
PAP: Obecną wystawą jeszcze wzmacnia pan te więzi.
J.L.: Jest to najbardziej egzystencjalna przyczyna tej wystawy; nie mogłem jej nie zrobić. Muranów to przede wszystkim jego mieszkańcy – dawni i obecni. Ich wspomnienia, codzienne sprawy i plany na przyszłość. Każdy ma takie swoje miejsce, miejsce zadomowione, niepowtarzalne. I o tym jest ta wystawa, o własnym domostwie, o lokalności, która jest zawsze uniwersalna. To jest wystawa dla każdego z nas, bo każdy musi odnaleźć swoje korzenie i swój własny dom. Tak to wyglądało w sferze pomysłu, idei, a konkretną bezpośrednią przyczyną powstania tej wystawy były rzeczy muranowskie. Kiedy przygotowywałem w ramach wystawy stałej galerię o Zagładzie, zobaczyłem w magazynach wiele rzeczy, zamkniętych w pudłach, nigdy jeszcze nie eksponowanych. Pomyślałem, że warto te rzeczy pokazać, że trzeba wynieść je na światło dzienne. Od tego zaczęło się myślenie o wystawie.
PAP: O jakie rzeczy chodzi, i skąd one pochodzą?
J.L.: W miejscu, gdzie teraz stoi gmach Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, prowadzone były prace archeologiczne. Podczas dwóch odkrywek w roku 1998 i w 2009 r. wydobyto z ziemi mnóstwo przedmiotów – około 6 tys. obiektów, które zostały skatalogowane. A ja z podobnymi wykopaliskami, z tymi muranowskimi rzeczami, byłem zaznajomiony od dzieciństwa; jako chłopak buszujący po dzielnicy znajdowałem różne przedmioty, materialne okruchy, strzępy dawnego życia: zaśniedziałe widelce, łyżki, fragmenty serwisów stołowych. Wtedy nie miałem pojęcia, skąd pośród gruzów wzięły się te rzeczy. Ale później, gdy już zajmowałem się historią dzielnicy, nie dawało mi to spokoju; martwiłem się, że znowu przedmioty te są ukryte, popakowane, zmagazynowane. Wiedziałem, że trzeba coś z tym zrobić. I teraz to nastąpiło w formie ekspozycji „Tu Muranów”.
PAP: Wokół jakiej idei został zbudowany scenariusz ekspozycji?
J.L.: To jest wystawa o miejscu w mieście, nie tyle o Żydach, ani o Holokauście. Opowiada ona historię dzielnicy przez pryzmat doświadczeń jej mieszkańców, żyjących tutaj w różnych okresach: od wieku XVII, XIX w., przez lata przedwojenne i w czasie II wojny światowej, w czasach budowy nowej dzielnicy i współcześnie.
PAP: Przedwojenny Muranów uznawany był za dzielnicę żydowską.
J.L.: Mieszkańcami Muranowa byli przeważnie Żydzi, ale dopiero od połowy XIX wieku. Na wystawie pokazujemy jednak Muranów począwszy od jego najwcześniejszej historii, od XVII wieku, kiedy była to dość idylliczna okolica, pełna sadów stawów, glinianek. Pośród tego krajobrazu Bellotti, architekt Jana III Sobieskiego postawił sobie rezydencję i nazwał ją Murano. I od nazwy tej wysepki weneckiej, pochodzi nazwa całej dzielnicy.
Jest coś dziwnie symbolicznego w tej nazwie; na wyspie Murano znajduje się przecież jedna z najstarszych w Europie hut szkła, a szkło dla Muranowa jest też bardzo ważne. Zadziwiające jest to, że - co można zobaczyć na wystawie - ocalało wiele przedmiotów szklanych, ceramicznych. Pokazujemy butelki, słoje, fiolki z lekarstwami, całe, nienaruszone, serwisy porcelanowe. Kruche tworzywo, jakim jest szkło, przetrwało zagładę dzielnicy. Już to świadczy, że jest to wystawa o niezwykłym miejscu w mieście.
PAP: Na czym polega fenomen tego miejsca?
J.L.: Muranów jest unikatem w skali światowej; cała dzielnica jest bowiem posadowiona na terenie getta, na jednym wielkim cmentarzu; cały czas tam w ziemi tkwią ludzkie szczątki. A jednocześnie jest to normalna, żywa dzielnica. To nie jest skansen. Muranów radykalnie różni się od krakowskiego Kazimierza. Dzielnica żydowska w Krakowie jest zmieniona w skansen, który odwiedzają turyści. Natomiast Muranów jest dzielnicą mieszkaniową, gdzie ludzie żyją, pracują. Mieszkają, są u siebie. To, chciałoby się powiedzieć, zwyczajna dzielnica, taka jak inne. A jednak cały czas powstaje tu pytanie: jak unieść to straszne gettowe, Holokaustowe dziedzictwo Muranowa, nie zapomnieć o nim, ale jednocześnie móc żyć rozwijać się, kształtować swoje życie, swoją lokalność, małą ojczyznę.
Mocno zaznaczona jest symboliczność tego miejsca – dzielnica powstała na gruzach i z gruzów. Nowe miasto dla nowego człowieka nie zrywa z dziedzictwem martyrologicznym. Pytanie na przyszłość dla Muranowa: jak zrobić, żeby nie zrywać z dziedzictwem, a jednocześnie być w zgodzie z życiem. To pytanie mocno zostało sformułowane w finale naszej wystawy. Jak być skierowanym ku życiu ze świadomością strasznego dziedzictwa.
PAP: Czyż nie tak się właśnie dzieje?
J.L.: Staramy się to pokazać w POLIN, scenariusz wystawy został tak pomyślany, aby to miejsce, tę opowieść o dawnej Dzielnicy Północnej, przedwojennym centrum żydowskiego życia, w czasach, gdy Warszawa była domem największej w Europie Diaspory, o losie tej dzielnicy w czasie wojny, gdy Niemcy zamienili w największe getto okupowanej Europy, a później zrównali z ziemią - ukazać na tle szerszej, dłuższej historii tego miejsca, również w czasach zanim zdarzył się tam Holokaust, który padł cieniem na to miejsce.
PAP: Jak to zostało przedstawione?
J.L.: Ważny jest prolog wystawy; zwiedzający u wejścia widzi długi stół, na którym poukładane są wykopane rzeczy z Muranowa. Naprzeciwko zawisła mapa i dzięki niej od razu widać, że jest to wystawa o przestrzeni miejskiej. Mapa wielowarstwowa, zróżnicowana kolorystycznie sygnalizuje rozmaite sprawy i historie. W tę mapę wbite są znaczniki – jest ich 13. To zapowiada strukturę w wystawy. Mamy na niej 13 słupów wzorowanych na dawnych miejskich słupach ogłoszeniowych, których architektura się nie zmieniła od 150 lat. U nas na wystawie 13 słupów oznacza 13 konkretnych miejsc, punktów topograficznych, o których szczegółowo opowiada wystawa.
PAP: Są to określone miejsca, adresy?
J.L.: Tak, z substancji muranowskiej wybraliśmy konkretne adresy. Nie przedstawiamy ogólnej historii wszystkiego, lecz miejsca wybrane, konkretne.
PAP: Proszę podać przykłady.
J.L.: Skrzyżowanie ulicy Nowolipie i Żelaznej – szpital św. Zofii, Nowolipki 68 – adres przedwojenny – jest to miejsce ukrycia archiwum Ringelbluma, Stawki 6/8 – Umschlagplatz, dzisiaj stają tam te same budynki, które dawniej stały. Następny adres Żelazna 103, budynek który istnieje do dziś – mieścił się tam punkt dowodzenie w czasie likwidacji getta. I Nalewki. Struktura przestrzenna tej wystawy jest dwojaka; statyczna – określona przez te punkty topograficzne. I dynamiczna - wyznaczona przez biegnącą na skos przez środek wystawy ulicę Nalewki. A na Nalewkach widać kilka bram kamienic; można wejść i trafić pod konkretny adres, np. Nalewki 23/25. Zwiedzający poznaje wtedy całą historię tego miejsca, co to by za dom, co się tam dawniej mieściło.
I inny adres: Nalewki 15 – była to wielka trzypodwórzowa kamienica, do której wchodziło się od ulicy Nalewki, a wychodziło na Zamenhofa; mieszkało tam 1200 osób; kamienica była jak małe miasteczko, a dziś jest tam tylko trawnik. Ta ulica prowadzi do jedynego okna, które wychodzi na Pomnik Bohaterów Getta. To pierwsza w historii wystaw czasowych, która wykorzystuje ten widok z okna jako część ekspozycji. Ulica Nalewki jest dla Muranowa mityczną ulicą.
PAP: Inne słynne ulice Muranowa to Karmelicka, Krochmalna rozsławiona przez Singera…
J.L.: Nalewki to była największa i najbardziej ruchliwa ulica Muranowa. Można powiedzieć, ze 50 proc. Żydów warszawskich w drugiej połowie XIX w. już mieszkało na Muranowie. A Nalewki stanowiły główną arterię tej części Warszawy. Przy Nalewkach stały okazałe kamienice, tam się skupiało życie. Ulica ta wpisała się w historię Muranowa jako najważniejsza, która niosła w sobie wszystko to, co było żydowskie w Warszawie. I dlatego ona stanowi oś kompozycyjną wystawy.
PAP: Co było smakiem przedwojennych Nalewek?
J.L.: Wielojęzyczny gwar. Kiedy wychodziło się z Warszawy chrześcijańskiej i wkraczało się na Nalewki słyszało się język polski, jidysz, rosyjski. Język hebrajski, święty język, na co dzień nie był używany; słyszało się go w synagogach.Charakterystyczne dla Nalewek były też wielopodwórzowe kamienice, zwane babilonami. Na wystawie przypominamy kamienicę przy Nalewki 15; była to gigantyczna budowla, którą zamieszkiwało 1200 osób. Tam był tygiel, miasteczko w mieście. W kamienicy było wszystko: sklepy, zakłady rzemieślnicze, pralnie, łaźnie, kino, składy.
Na wystawie w tym miejscu, gdzie pokazujemy Nalewki 15, z głośnika płynie wielojęzyczny gwar, rejwach, ktoś mówi o wekslach, słychać odgłosy podwórka, przekomarzania dzieci – pejzaż dźwiękowy Nalewek. Te kamienice na Nalewkach tworzyły rodzaj pasażu handlowego – podobnie jak paryskie pasaże. To była ta sama idea. Na Nalewkach były hotele, wielkie składy maszyn do szycia Singera, restauracje. Na jednej ulicy sąsiadowały bogactwo i nędza.
Tę ulicę opisujemy na wystawie. Idziemy nią, poznajemy. Ulica Nalewki bowiem nie istnieje, tylko zachował się jej niewielki fragment: 200 metrów bruku, tory tramwajowe. Nawet nazwę zmieniono. Po wojnie nazwano ją ulicą Bohaterów Getta. A jednak w tej Warszawie przemielonej na popiół pozostał autentyczny, materialny ślad Nalewek.
PAP: Szkoda, że nie zachowała się nazwa.
J.L.: Od ośmiu lat starałem się – była to dla mnie ważna osobista sprawa - żeby nazwę Nalewki przywrócić. I wreszcie pod koniec ubiegłego roku to się stało. Wspomógł te starania obecny dyrektor POLIN Zygmunt Stępiński. Nazwa Nalewki wróciła. Ponieważ jednak jedną z ulic, nie mającą historycznie nic wspólnego z tym miejscem, nazwano Nalewki, wybrnęliśmy w ten sposób, że ten autentyczny fragment nazwany został Stare Nalewki.
Na wystawie wyświetlany jest film z drona, ukazujący dawny przebieg tej ulicy, która zaczyna się od skrzyżowania tych Starych Nalewek z ul. Długą, tam gdzie jest Arsenał i biegnie dokładnie po linii starej przedwojennej ulicy Nalewki. Widać bardzo dobrze, że ta ulica przebiega w innym miejscu, styka się momentami z istniejącą ulicą Andersa, ale potem ginie gdzieś w podwórkach. Ten film pokazuje, gdzie dziś byłaby ulica Nalewki, gdyby przetrwała. Przejście się tą symbolicznie zaznaczoną na wystawie ulicą przywołuje ducha dawnych Nalewek. Zachęcam do takiego spaceru.
Rozmawiała Anna Bernat
Prof. Jacek Leociak – literaturoznawca, historyk literatury, profesor nauk humanistycznych, pracownik Instytutu Badań Literackich PAN oraz Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Jest autorem wielu nagradzanych książek, m.in. „Tekst wobec zagłady. O relacjach z getta”; „Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście”(razem z Barbarą Engelking); „Doświadczenia graniczne. Studia o dwudziestowiecznych formach reprezentacji”; „Ratowanie. Opowieści Polaków i Żydów”: „Biografie ulic”; „Młyny boże. Zapiski o Kościele i Zagładzie”
Wystawa „Tu Muranów”, której kuratorem jest Kamila Radecka-Mikulicz, będzie czynna do 22 marca 2021 r. (PAP)
abe/ wj/