Podpisanie pokoju na pewno było oznaką stabilizacji państwa; poczucie ulgi po zamknięciu wyczerpującej, grożącej jego istnieniu wojny było zrozumiałe – mówi PAP prof. Krzysztof Kawalec, historyk z Uniwersytetu Wrocławskiego i Instytutu Pamięci Narodowej.
Polska Agencja Prasowa: W którym momencie wojny bolszewicy doszli do wniosku, że należy ją zakończyć, i uznali, że pochód komunizmu jest czasowo niemożliwy?
Prof. Krzysztof Kawalec: Bez wątpienia przełomem była ich klęska w Bitwie warszawskiej oraz fiasko planowanej kolejnej ofensywy, która została wyprzedzona przez uderzenie Piłsudskiego nad Niemnem. Pamiętajmy jednak, że rokowania między stronami toczyły się już wcześniej. Początkowo wydawało się, że w roli mediatora wystąpią państwa zachodnie, potem doszło do bezpośrednich rozmów: najpierw w Mińsku, a potem w Rydze.
W tym czasie pozycja negocjacyjna Polski bardzo się poprawiła. Jeszcze w Mińsku wydawało się, że to bolszewicy podyktują warunki pokoju, które stanowiłyby wstęp do proklamowania „Polskiej Republiki Sowieckiej”. Jednym z warunków sowieckich było ograniczenie liczebności polskiej armii do 50 tys. żołnierzy. We wrześniu, a tym bardziej w październiku, Sowieci nie mogli już składać takich „propozycji”. Polskie zwycięstwa nie sprawiły wprawdzie, że Polska mogła przemawiać z pozycji siły, ale przecież obroniła się... Zmiana sytuacji militarnej ratowała niepodległość i przesuwała przyszłą polską granicę na wschód, poza linię Bugu. To, co ostatecznie osiągnięto, to była mniej więcej granica II rozbioru z niewielkimi odchyleniami na naszą korzyść.
Prof. Krzysztof Kawalec: Jeszcze w Mińsku wydawało się, że to bolszewicy podyktują warunki pokoju, które stanowiłyby wstęp do proklamowania „Polskiej Republiki Sowieckiej”. Jednym z warunków sowieckich było ograniczenie liczebności polskiej armii do 50 tys. żołnierzy. We wrześniu, a tym bardziej w październiku, Sowieci nie mogli już składać takich „propozycji”. Polskie zwycięstwa nie sprawiły wprawdzie, że Polska mogła przemawiać z pozycji siły, ale przecież obroniła się...
PAP: Czy w październiku 1920 r., gdy zawierano zawieszenie broni, wszystkie polskie siły polityczne optowały za zakończeniem wojny? Czy można wyobrazić sobie scenariusz kontynuowania kampanii wiosną roku 1921?
Prof. Krzysztof Kawalec: Przy bujnej wyobraźni jak najbardziej, ale kampania wiosną 1921 r. zakończyłaby się dla Polski katastrofą. Już w 1920 r. zaczęły wysychać dotychczasowe źródła zaopatrzenia w broń i amunicję. A własnego przemysłu wojennego nie mieliśmy. Narastały symptomy zmęczenia walką – kryzys wojenny latem 1920 r. był w znacznej mierze ich skutkiem. Zgłaszający się do wojska ochotnicy, często bardzo młodzi, przekonywali się, że polska armia nie ma nic wspólnego z romantycznymi wyobrażeniami. W szeregach spotykali się nieraz z szyderstwami i wrogością – zdarzało się, że słyszeli, że są „łamistrajkami” i że przez takich jak oni wojna się przedłuża.
Pamiętajmy także o potwornych problemach logistycznych. W polskiej armii występowało ok. 20 typów karabinów i 7 wzorów amunicji. Zorganizowanie poprawnie funkcjonującego zaplecza aprowizacyjnego było ogromnym wyczynem – zarazem dowodem, jak niesłuszny jest stereotyp przypisujący nam brak uzdolnień organizacyjnych. Rozmaitość sprzętu była oczywiście skutkiem braku przemysłu zbrojeniowego oraz konieczności zakupu uzbrojenia gdzie tylko się dało. Rosja Sowiecka była tu w korzystniejszej sytuacji. Gdy udało się jej uruchomić przemysł zbrojeniowy odziedziczony po czasach carskich, zapewnił on Armii Czerwonej stabilne zaopatrzenie na czas walki z przeciwnikami wewnętrznymi, a i na granicach Rosji. Oznaczało to możliwości dłuższego prowadzenia wojen, a także stałego odtwarzania sił.
Podsumowując: w 1920 r. Polska doszła do kresu swoich możliwości militarnych. A może nawet wyszła poza ów kres: określenie „cud nad Wisłą” nie jest absurdalne. Uchroniliśmy się zatem przed pogromem militarnym, ale nie byliśmy w stanie przetrwać kolejnej takiej próby.
Zmęczenie wojną z wielką siłą zaznaczyło się także w środowiskach stanowiących zaplecze polityczne Józefa Piłsudskiego. Bezrefleksyjnie popierając działania Piłsudskiego na arenie wewnętrznej, jednocześnie domagano się zakończenia wojny. Wydaje się, że Piłsudski również miał dość walk. Chociaż zawalenie się budowanych przez niego koncepcji federacyjnego porządku musiało być bolesne, to jednak jako Naczelnik Państwa ratyfikował traktat pokojowy...
Gdy rozważamy nastroje po prawej stronie sceny politycznej, to były one zróżnicowane. Prawica konserwatywna była wojownicza, ale jej wpływy ograniczały się do elit. Natomiast dysponująca masowym poparciem prawica nacjonalistyczna (endecja) skłaniała się do poglądu, że wojnę trzeba zakończyć. Dostrzegano, że wśród stron rosyjskiej wojny domowej przeciwnicy bolszewizmu bardziej kategorycznie niż bolszewicy odrzucają polskie roszczenia terytorialne. Dostrzegano niechęć państw zachodnich do angażowania się. Obawiano się wreszcie ukraińskich sojuszników Piłsudskiego. Panowało przekonanie, że koncepcje federacyjne Piłsudskiego są szczególnie ryzykowne właśnie na odcinku ukraińskim: bo jeśli nawet uda się przezwyciężyć opór Rosji, to przecież nie wiadomo, jaką politykę będzie prowadzić państwo ukraińskie. Potencjalnie silniejsze od Polski, a skonfliktowane z nią o Lwów.
Prof. Krzysztof Kawalec: Gdy rozważamy nastroje po prawej stronie sceny politycznej, to były one zróżnicowane. Prawica konserwatywna była wojownicza, ale jej wpływy ograniczały się do elit. Natomiast dysponująca masowym poparciem prawica nacjonalistyczna (endecja) skłaniała się do poglądu, że wojnę trzeba zakończyć. Dostrzegano, że wśród stron rosyjskiej wojny domowej przeciwnicy bolszewizmu bardziej kategorycznie niż bolszewicy odrzucają polskie roszczenia terytorialne. Dostrzegano niechęć państw zachodnich do angażowania się.
Natomiast wojowniczość prawicy konserwatywnej miała swoje źródła w dużej mierze w powiązaniach towarzyskich lub rodzinnych z ziemiaństwem zamieszkującym na obszarach wschodnich dawnej RP. Rewolucja pozbawiła je swoich majątków, „wysadziła z siodeł”, jak mawiano. Jedyną szansą odwrócenia tej sytuacji było włączenie tych ziem do Polski. A zatem kontynuowanie wojny. Takie stanowisko, podszyte egoizmem, było kłopotliwe dla wszystkich pozostałych środowisk politycznych. Z punktu widzenia piłsudczyków groziło komplikacjami w realizacji idei federacyjnej. Dla endeków perspektywa przesunięcia granicy daleko na wschód oznaczała groźbę zdominowania ludności polskiej przez inne grupy etniczne, w konsekwencji zaś brak stabilności państwa złożonego ze skonfliktowanych grup narodowościowych, bez wyraźnej większości.
PAP: Polska delegacja na rokowania do Rygi była złożona głownie z przedstawicieli endecji oraz partii ludowych. Czy byli to politycy na tyle doświadczeni, aby negocjować tak kluczową kwestię?
Prof. Krzysztof Kawalec: W sumie tak. Delegacją kierował wiceminister spraw zagranicznych Jan Dąbski, polityk PSL „Piast”, ale największą rolę odgrywał faktyczny przywódca narodowej demokracji w tym czasie, doświadczony polityk, prof. Stanisław Grabski, kierujący od roku sejmową komisją spraw zagranicznych. Faktem jest jednak, że organ ten nie był przez Piłsudskiego konsultowany w żadnej sprawie. O rozpoczęciu polsko-ukraińskiej ofensywy wiosną 1920 r. posłowie dowiedzieli się z gazet.
W czasie wojny Stanisław Grabski stracił syna, który do armii wstąpił jako ochotnik. Poległ on na Ukrainie w jednej z niezliczonych potyczek podczas wojennego kryzysu 1920 r. Grabski jechał zatem do Mińska i Rygi po osobistej tragedii, pełen pretensji do Piłsudskiego, którego dążenia postrzegał jako dyktowane osobistymi ambicjami. Fakt ten mógł oddziaływać na pragnienie zakończenia walk. Do takich samych wniosków mogła go jednak prowadzić także trzeźwa kalkulacja stosunku sił.
Kluczowe decyzje podjęto w pierwszej fazie rokowań, w październiku 1920 r., gdy negocjowano porozumienia preliminaryjne. Decyzja o zakończeniu wojny była w istniejących realiach słuszna, ale nie oznacza to, że strona polska w czasie negocjacji nie poczyniła poważnych błędów. Bodaj najważniejszy został zawiniony przez przewodniczącego polskiej delegacji, który wyraził zgodę na nieuczestniczenie w rokowaniach przedstawicieli Ukraińskiej Republiki Ludowej – czyli sojusznika Polski – a równolegle zgodzono się na uczestnictwo reprezentantów fikcyjnego tworu, jakim była Ukraińska Socjalistyczna Republika Sowiecka. W ten sposób Polska zrezygnowała z instrumentu federacyjnego – przejętego przez przeciwnika. Przypuszczam, że Dąbski założył, że istotne jest zakończenie wojny i nie ma znaczenia, czy Polska będzie negocjowała tylko z Rosją, czy także z sowiecką Ukrainą, skoro to przecież twór fikcyjny. Był w tym racjonalizm, ale i oportunizm. Czasem fikcje są ważne.
Prof. Krzysztof Kawalec: Kluczowe decyzje podjęto w pierwszej fazie rokowań, w październiku 1920 r., gdy negocjowano porozumienia preliminaryjne. Decyzja o zakończeniu wojny była w istniejących realiach słuszna, ale nie oznacza to, że strona polska w czasie negocjacji nie poczyniła poważnych błędów. Bodaj najważniejszy został zawiniony przez przewodniczącego polskiej delegacji, który wyraził zgodę na nieuczestniczenie w rokowaniach przedstawicieli Ukraińskiej Republiki Ludowej – czyli sojusznika Polski – a równolegle zgodzono się na uczestnictwo reprezentantów fikcyjnego tworu, jakim była Ukraińska Socjalistyczna Republika Sowiecka.
PAP: Czy mimo niechętnego mu składu delegacji polskiej w Rydze Piłsudski próbował wywierać wpływ na przebieg rozmów? Jak dokładnie była jego wiedza na temat przebiegu negocjacji?
Prof. Krzysztof Kawalec: Piłsudski miał tam swoich przedstawicieli, głównie wojskowych. Gdyby uznał, że w Rydze dzieją się rzeczy niedopuszczalne, mógł zerwać negocjacje. Ale nie zrobił tego. Wiedział, jakie są nastroje społeczne, a kryzys militarny z lipca i sierpnia 1920 r. przeżył bardzo ciężko. Dokumentują to protokoły posiedzeń Rady Obrony Państwa. Wiele razy przemawiał tam w duchu pesymistycznym, mrożąc słuchaczy. Dla stosunku do negocjacji w Rydze istotna mogła być jego diagnoza, że „naród chory daje armię chorą”. Owa choroba miała polegać na braku oparcia dla swoich planów politycznych wśród elit politycznych i w nastrojach społecznych – co miało oddziaływać na nastroje wojska. Diagnoza ta była przesadna: w rzeczywistości nastroje w wojsku były gorsze niż w kraju – w 1920 r. napływ ochotników podniósł w nim morale. Ale zaznaczające się zmęczenie walkami na pewno było problemem.
Odrębną sprawą był brak potencjału, który mógłby w bardziej istotny sposób zmienić mapę Europy Środkowej. Sądzę, że w roku 1920 Piłsudski zdał sobie sprawę, że jego pierwotne zamierzenie przekracza możliwości militarne i polityczne Polski. Dlatego nie zdecydował się na storpedowanie rokowań w Rydze mimo szerokich uprawnień posiadanych z racji sprawowania funkcji Naczelnika Państwa. Nie zmieniło tego nawet wykroczenie Dąbskiego jako negocjatora poza posiadane uprawnienia, jakim było dopuszczenie do rokowań przedstawicieli sowieckiej Ukrainy.
Prof. Krzysztof Kawalec: Piłsudski miał tam swoich przedstawicieli, głównie wojskowych. Gdyby uznał, że w Rydze dzieją się rzeczy niedopuszczalne, mógł zerwać negocjacje. Ale nie zrobił tego. Wiedział, jakie są nastroje społeczne, a kryzys militarny z lipca i sierpnia 1920 r. przeżył bardzo ciężko. Dokumentują to protokoły posiedzeń Rady Obrony Państwa. Wiele razy przemawiał tam w duchu pesymistycznym, mrożąc słuchaczy.
PAP: W wielu ocenach Traktatu ryskiego podkreśla się, że Sowieci traktowali pokój jako „pieriedyszkę”, chwilę wytchnienia przed kolejnym starciem. Czy wśród polskich polityków w roku 1921 i kolejnych latach pojawiło się przekonanie, że jest to tylko zawieszenie broni, a nie trwały pokój?
Prof. Krzysztof Kawalec: Nie było wielkich złudzeń, że może być inaczej. Należy pamiętać, że gdy mowa o wykonaniu postanowień traktatu, to udało się wykonać tylko te, które dotyczyły rozgraniczenia i nawiązania stosunków dyplomatycznych. Strona sowiecka zgodziła się na wiele uregulowań różnych spornych spraw gospodarczych, a także na wymianę ludności. A potem w kolejnych miesiącach i latach złośliwie uchylała się od ich wypełniania – lub nadawała im taką postać, która była karykaturą wcześniejszych uzgodnień.
Można zresztą wskazywać, że Rosja Sowiecka i Związek Sowiecki tak traktowały każdą umowę, którą podpisywały. Traktat brzeski (1918) zawarty z Niemcami przetrwał zaledwie kilka miesięcy, a więc znacznie krócej niż pokój ryski. Obie te umowy Sowieci traktowali jako wynik trudnej dla nich sytuacji politycznej i militarnej. Sytuację podobnie oceniano w innych stolicach Europy. Wątpiąc w dobre intencje bolszewików, spodziewano się, że wojna zostanie wkrótce wznowiona. Dlatego, mimo że Traktat ryski został zarejestrowany w Sekretariacie Ligi Narodów, państwa zachodnie nie chcąc się angażować, nie spieszyły się z przyjęciem do wiadomości jego zapisów. Faktyczne ich potwierdzenie nastąpiło dopiero na początku 1923 r. Dokonało się to na wniosek premiera Włoch Benito Mussoliniego, byłego socjalisty, chociaż znanego dzisiaj z innych, jak wiadomo, powodów.
PAP: W marcu 1921 r. w odstępie zaledwie jednego dnia doszło do dwóch przełomowych wydarzeń – uchwalenia konstytucji marcowej oraz podpisania pokoju z bolszewikami. Czy polska opinia publiczna odczytała ten moment jako symbol okrzepnięcia państwa i zakończenia najtrudniejszego etapu odbudowy Polski?
Prof. Krzysztof Kawalec: Tak, z pewnością. W tle obu były przygotowania do plebiscytu na Górnym Śląsku z 20 marca. Okrzepnięcie Polski, zakończenie wojny i powstanie systemu konstytucyjnego było ważne w kontekście przekonania głosujących do oddania głosu za państwem pokojowym oraz praworządnym.
Prof. Krzysztof Kawalec: W kolejnych latach polska opinia publiczna nie kwestionowała postanowień umowy ryskiej, traktując ją jako trwałą podstawę ułożenia relacji na wschodzie. Nie zmieniły tego wybuchające w latach dwudziestych alarmy wojenne.
Podpisanie pokoju na pewno było oznaką stabilizacji państwa; poczucie ulgi po zamknięciu wyczerpującej, grożącej jego istnieniu wojny było zrozumiałe. Oczywiście opinia publiczna była i tu podzielona: prawica konserwatywna przyjęła porozumienia ryskie jako porażkę. Rektor Uniwersytetu Stefana Batorego prof. Marian Zdziechowski pisał wówczas o „zbrodni ryskiej”. Stanisław Grabski został w Sejmie wygwizdany, a jego klub parlamentarny przyjął uchwałę, w której stwierdzał, że nie w pełni realizował on jego wytyczne. Był to jednak raczej przejaw gry politycznej, obliczonej na pozyskanie środowisk ziemiańskich, niż rzeczywistego niezadowolenia.
W kolejnych latach polska opinia publiczna nie kwestionowała postanowień umowy ryskiej, traktując ją jako trwałą podstawę ułożenia relacji na wschodzie. Nie zmieniły tego wybuchające w latach dwudziestych alarmy wojenne. I tak jesienią 1923 r. Sowieci przeprowadzili prowokacyjne manewry poprzedzone mobilizacją w okręgach sąsiadujących z Polską. Ostatecznie do wojny nie doszło, wszakże do polowy lat dwudziestych przez zieloną granicę przenikały organizowane po stronie sowieckiej zbrojne bandy: atakowano posterunki policji, szkoły, pociągi. Granicę wschodnią udało się skutecznie zamknąć dopiero po powołaniu Korpusu Ochrony Pogranicza.
Przesłanką odprężenia, oddalającego ryzyko wojny, były zmiany dokonujące się w kierownictwie sowieckim. Wraz ze zwycięstwem Stalina w rywalizacji z Trockim, ZSRS odrzucił dogmat „permanentnej rewolucji” na rzecz polityki budowy „socjalizmu w jednym kraju”. W rezultacie jeszcze przed zawarciem układu o nieagresji w 1932 r. Polska i ZSRS podpisały konwencję o wyrzeczeniu się wojny (Brianda-Kellogga) oraz tzw. protokół Litwinowa, precyzujący zasady pokojowego sąsiedztwa.
Prof. Krzysztof Kawalec: Podsumowując: stanowisko przyjęte przez polską delegację w Rydze nie było efektem makiawelicznych dążeń do przekreślenia planów Piłsudskiego ani zaprzepaszczeniem owoców odniesionego zwycięstwa. Było rezultatem stosunku sił. W 1920 r. byliśmy w stanie obronić swą niepodległość, ale nie mogliśmy ocalić naszych ukraińskich sprzymierzeńców ani tym bardziej niesprzymierzonych z Polską, ale też walczących z bolszewikami wojsk gen. Piotra Wrangla. Chcąc nie chcąc, „zafundowaliśmy” im wówczas coś w rodzaju Jałty.
Powrót do władzy Piłsudskiego w wyniku zbrojnego zamachu stanu nie wpłynął na te tendencje. Ani sam Marszałek, ani jego zwolennicy nie mieli zamiaru podejmowania kolejnej próby eksperymentu federacyjnego.
Podsumowując: stanowisko przyjęte przez polską delegację w Rydze nie było efektem makiawelicznych dążeń do przekreślenia planów Piłsudskiego ani zaprzepaszczeniem owoców odniesionego zwycięstwa. Było rezultatem stosunku sił. W 1920 r. byliśmy w stanie obronić swą niepodległość, ale nie mogliśmy ocalić naszych ukraińskich sprzymierzeńców ani tym bardziej niesprzymierzonych z Polską, ale też walczących z bolszewikami wojsk gen. Piotra Wrangla. Chcąc nie chcąc, „zafundowaliśmy” im wówczas coś w rodzaju Jałty.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /