Beck nie dopuszczał możliwości samodegradacji Polski do roli kraju klientalnego. Uważał, że zgoda na likwidację Wolnego Miasta Gdańska i budowę eksterytorialnej autostrady przez Pomorze do Prus Wschodnich dawałaby Polsce wyłącznie papierowe gwarancje – mówią PAP historycy prof. Marek Kornat i prof. Mariusz Wołos, autorzy właśnie się ukazującej naukowej biografii Józefa Becka.
Polska Agencja Prasowa: W młodości Józef Beck, tak jak wielu przedstawicieli pokolenia legionowego, był zafascynowany prozą Josepha Conrada. Honor i poczucie obowiązku to przesłanie powieści Conrada. Jak te wartości w połączeniu z działalnością obywatelską ojca Becka wpłynęły na kształtowanie się jego charakteru?
Prof. Mariusz Wołos: Myślę, że był to wpływ determinujący. Józef Beck pochodził z patriotycznej rodziny. Jego ojciec był początkowo związany z rodzącym się obozem socjalistycznym, a później z narodową demokracją. Nigdy nie odszedł od wartości, jaką była walka o niepodległość, również poprzez czyn zbrojny. W działalność społeczną w Limanowej zaangażowana była także matka przyszłego szefa polskiej dyplomacji.
Przesłanie dotyczące honoru i innych imponderabiliów formułowane przez Conrada to drugi czynnik składający się na jego charakter. Sam Beck przez najbliższych był nazywany „Jimem” na cześć bohatera jednej z najważniejszych powieści Conrada. Inną fascynacją Becka była budowa maszyn. W młodości skonstruował szybowiec, na którym próbował wzbić się do lotu. To zainteresowanie wiodło go w kierunku nauk ścisłych i studiów w Wyższej Szkole Realnej w Krakowie. Tam uzyskał maturę i rozpoczął studia politechniczne we Lwowie, a następnie w Akademii Eksportowej w Wiedniu. Z wakacji w roku 1914 nie powrócił do ławy uczelnianej, lecz rozpoczął służbę w Legionach.
PAP: Pod koniec I wojny światowej w Polskiej Organizacji Wojskowej Beckowi powierzono misję, która wydawała się niemożliwa do wypełnienia. Jaki był wpływ jego działań na Ukrainie i w Rosji na późniejszą karierę?
Prof. Mariusz Wołos: Ośmiomiesięczna misja emisariusza POW na Wschód miała ogromne znaczenie dla jego przyszłości. Między marcem a listopadem 1918 r. Beck działał na terenach pogrążonych w chaosie rewolucji i wojny domowej. Nie znał języka rosyjskiego i warunków panujących w rozpadającym się imperium. Znał je Piłsudski i rozumiał, jak trudne oraz ryzykowne jest prowadzenie tam działalności wojskowo-wywiadowczej. Jeśli spojrzymy na nazwiska emisariuszy POW na Wschodzie, to dostrzeżemy oficerów, którzy odegrają ogromną rolę u boku Marszałka. Można wymienić m.in. Leopolda Lisa-Kulę, Bogusława Miedzińskiego, Ignacego Matuszewskiego czy Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego. Dzięki tej misji Beck przestał być w oczach Piłsudskiego anonimowym oficerem.
Niestety nie wiemy, kto wskazał Piłsudskiemu Becka jako człowieka, którego należy uczynić współpracownikiem. Władysław Pobóg-Malinowski wspominał o raportach sporządzanych przez Becka, które czytał Piłsudski. Moje trwające od dwudziestu lat próby ich odnalezienia nie przyniosły rezultatów. Sądzę, że były to raporty ustne. Wiemy także, iż o działalności Becka opowiadali Komendantowi Wieniawa-Długoszowski oraz Jan Kwapiński. Beck został przez nich przedstawiony jako młody i dobrze zorganizowany oficer, który otarł się o śmierć. Po raz pierwszy jego życie było zagrożone, gdy Austriacy rozbrajali III Korpus Polski. Był dezerterem z armii austriackiej, więc jego los mógł być różny. Później przedzierał się przez zrewoltowaną Ukrainę. Dostanie się w ręce jednego z oddziałów chłopskich na pewno zakończyłoby się egzekucją. Listy gończe wysłali za nim również bolszewicy.
Zaufanie Piłsudskiego dało szybkie efekty. Już w lutym 1919 r. Piłsudski wezwał Becka i powierzył mu misję do Rumunii, gdzie miał kontaktować się także z tamtejszą francuską misją wojskową. Było to jego pierwsze zadanie dyplomatyczne w wolnej Polsce. Półtora roku później udał się na Węgry, a w 1921 r. do Belgii, gdzie prowadził negocjacje dotyczące polsko-litewskiej konwencji wojskowej. Nie znał się na sprawach litewskich, więc Piłsudski powierzył mu to zadanie, aby nadmiernie nie wchodził w szczegóły. Ta misja zdecydowała o nominowaniu Becka attaché wojskowym w Paryżu.
PAP: Z czego wynikała niechęć dyplomatów francuskich i brytyjskich do Becka? Ambasador Wielkiej Brytanii określił go jako „ambitnego i pozbawionego skrupułów awanturnika”. Czy jego spektakularna kariera nie była więc efektem bezgranicznej lojalności wobec Piłsudskiego?
Prof. Mariusz Wołos: Piłsudski stawiał na oficerów, którym ufał, ale gdyby nie cechy charakteru Becka, to Naczelnik Państwa nie włączyłby go do grona najbliższych współpracowników. Zrezygnowałby również, gdyby któraś z jego misji zakończyła się niepowodzeniem. W drugiej połowie lat dwudziestych Piłsudski stwierdził, że „Beck nie daje się zastraszyć” i nie będzie ulegał zewnętrznym wpływom. Warto dodać, że Piłsudski promował tych, dla których ważne były te same wartości, co dla niego.
Czarna legenda Becka narodziła się z konfliktu między nim a wywiadem francuskim w czasach jego służby wywiadowczej w trakcie wojny z bolszewikami. Polski wywiad przechwytywał francuskich agentów powracających z misji na terenie Rosji i Ukrainy. Wywoływało to oburzenie francuskich oficerów. Beck odpowiadał, że jego celem jest dbanie, aby Polska nie była infiltrowana przez podwójnych agentów. Zdawał sobie sprawę, że ryzyko werbunku przez Sowietów jest bardzo wysokie. Później Beck był oskarżany przez prasę francuską o pracę agenturalną dla Niemiec. Ustalenia poczynione już dawno przez prof. Piotra Wandycza oraz odnalezione przeze mnie dokumenty obalają te oskarżenia.
Fundamentem czarnej legendy Becka na polskiej scenie politycznej jest niewyjaśniona do dziś sprawa zaginięcia gen. Włodzimierza Zagórskiego. Wówczas pojawiły się pogłoski, jakoby Beck był mordercą lub współuczestnikiem zbrodni. Później na jego wizerunek wpłynęła też sprawa brzeska, którą Beck nadzorował jako wicepremier, oraz rozprawa z parlamentaryzmem. Opozycja nie zapomniała mu tych spraw, ale pamiętali o tym także politycy jego obozu. Podglebiem czarnej legendy była również wyznawana przez Piłsudskiego i Becka zasada nieustosunkowywania się do pogłosek. „Moje progi są zbyt wysokie, aby plotka mogła je przeskoczyć” – mawiał Marszałek. To piękna zasada, ale kłopotliwa, jeśli wielu uważa jej stosowanie za faktyczne przyznanie się do win.
PAP: Tytuł jednego z rozdziałów książki panów profesorów określa politykę Becka jako „licytację wzwyż”. Jak traktować te słowa w kontekście wywiadu szefa MSZ z 1936 r. – a więc już po zajęciu przez wojska niemieckie Nadrenii i rozpoczęciu zbrojeń – gdy mówił, że „proporcja między odwagą a umiarkowaniem to najbardziej istotny warunek polityki”? Czy już wtedy widział zagrożenie dla głównej wartości, za którą uznawał suwerenność?
Prof. Marek Kornat: Można powiedzieć, że jego celem było podniesienie rangi państwa w hierarchii międzynarodowej. Był wyznawcą tezy, która ma głębokie uzasadnienie realistyczne: że jeśli jakieś państwo nie „rozpycha się” i nie upomina o swoje interesy, to spada w międzynarodowej hierarchii. Był opinii, że Polska powinna walczyć o swoje interesy takimi środkami, którymi dysponuje na arenie międzynarodowej. Wcale nie sądził, że Polska jest mocarstwem. Wiedział, że te środki są niewystarczające, ale trzymał się klasyfikacji pozostawionej przez Piłsudskiego, który państwa zaliczał do trzech kategorii: mocarstw (czyli państw o interesach światowych), państw średnich, ale samodzielnych (które nie pozwalają sobie narzucić zdania), oraz państw „klientalnych”.
Nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy Beck miał przeczucie zagrożenia niepodległości kraju w nadchodzącym czasie. Wydaje mi się, że nie. Nie istnieje żaden dokument potwierdzający takie przekonanie polskiego ministra z lat 1935–1938, a zatem z czasów, kiedy polityka równowagi wydawała się przynosić sukcesy. Na pewno marzec 1936 r. przyniósł lekcję, która dała Beckowi dużo do myślenia. Ten akt uświadomił światu, że przywódca Niemiec jest zdolny do działań obdarzonych ogromnym ryzykiem. Beck był przekonany o kompromitacji Francji. Mając rangę mocarstwa, państwo to nie zdobyło się na żaden skuteczny krok sprzeciwu wobec Niemiec. Mimo polskiej deklaracji o wierności sojuszniczej wobec Paryża oglądano się na Wielką Brytanię składającą skargę do Ligi Narodów, która nie nałożyła na Niemcy nawet sankcji gospodarczych.
Pod wrażeniem remilitaryzacji Nadrenii sztabowcy polscy podjęli rozważania na temat ewentualnej wojny z Niemcami. To wówczas gen. Tadeusz Kutrzeba sporządził notatkę o tym, że sama Polska może toczyć działania wojenne z odbudowaną potęgą militarną Niemiec nie dłużej jak tylko przez 6–8 tygodni, a zwycięstwo może przynieść tylko wojna koalicyjna. Tymczasem położenie międzynarodowe Polski po remilitaryzacji strefy nadreńskiej uległo bardzo poważnej zmianie na gorsze, bo w nowych realiach wojna koalicyjna przeciw Niemcom wymagała francuskiego uderzenia, które przełamałoby Linię Zygfryda.
Mimo wszystko jednak – jak wolno przyjąć – Beck wciąż miał przekonanie, że dyplomacja nie powiedziała ostatniego słowa. Że z ewentualnych trudności w stosunkach z Niemcami uda się wyjść na drodze dyplomatycznej. Że z Hitlerem zdoła uzyskać jakieś porozumienie, które nie naruszy żywotnych interesów Polski. Czytając te słowa, może ktoś skwitować je uśmiechem i dojść do wniosku, że polski minister spraw zagranicznych żył w świecie „wishful thinking”. To jednak, kim był Hitler, wiemy dzisiaj. Wówczas, kiedy Beck kierował dyplomacją polską, wielokrotnie udawało mu się dojść z niemieckim kanclerzem do porozumienia, i to w trudnych sprawach. Że wspomnę choćby takie sprawy, jak konflikt o niemieckie zaległości płatnicze za tranzyt przez Pomorze; wydanie Polsce ukraińskich terrorystów, uczestników zamachu na ministra Bronisława Pierackiego; uzyskanie deklaracji w sprawie Wolnego Miasta Gdańska z 5 listopada 1937 r.
PAP: „Beck używa starej metody dyplomatycznej, ukrywa myśl za słowami, a jego polityka stała się najbardziej zagadkową i wiarołomną” – stwierdził szef sowieckiej dyplomacji Maksim Litwinow. Czy sowiecki polityk miał rację, oceniając Becka jako dyplomatę przywiązanego do szkoły „dyskretnej dyplomacji”?
Prof. Marek Kornat: Beck był politykiem gabinetowym, jakby XIX-wiecznym. Nie lubił długo tłumaczyć celów swoich działań. Wyrażał się jednak dość jasno, czasami bardzo otwarcie. Trudno mi zatem zrozumieć opinię komisarza Litwinowa i podobną, wygłoszoną w 1938 r. przez włoskiego ministra, Galeazza Ciano. Być może na ich opinie wpłynęły rozmowy z Beckiem, w których wyjątkowo nie mógł być szczery. Wyjątkowo, bo dokumenty źródłowe nie uzasadniają opinii, jakoby głównym celem Becka było oszukiwanie swoich rozmówców, niezależnie od tego, czy byli nimi sojusznicy, czy wrogowie. Wiele jego deklaracji tłumaczyło zasady polskiej polityki zagranicznej w sposób bardzo jasny. Tak było m.in. w przypadku wszelkich rozmów z Sowietami, którym mówił, że Polska nie dąży do pogorszenia stosunków z ZSRS, ale jednocześnie nie zamierza zawierać z nim sojuszu. Podobne deklaracje składał wobec Berlina. W rozmowach z dyplomatami francuskimi podkreślał wagę sojuszu z Paryżem, ale dodawał, że Polska nie zgodzi się na narzucanie sobie francuskiej wizji własnej racji stanu.
PAP: Czy w kontekście celu, jaki dla Becka stanowiło wzmacnianie polskiej suwerenności, możliwe było radykalne odwrócenie priorytetów polskiej polityki zagranicznej i podporządkowanie się w 1939 r. III Rzeszy w zamian za pokój i zachowanie formalnej niepodległości?
Prof. Marek Kornat: Beck nie dopuszczał możliwości samodegradacji Polski do roli kraju klientalnego. Uważał, że zgoda na likwidację Wolnego Miasta Gdańska i budowę eksterytorialnej autostrady przez Pomorze do Prus Wschodnich dawałaby Polsce wyłącznie papierowe gwarancje. Wystarczyłaby choćby wymiana przywództwa w Niemczech, aby Polsce zostały odebrane prawa w Gdańsku. Autostrada w każdej chwili mogła zostać obsadzona niemieckim wojskiem. Skutkowałoby to odcięciem od Bałtyku. Nie istniała zatem możliwość przyjęcia niemieckich żądań. Nadmieńmy przy tym, że Niemcy odrzucały możliwość przedłużenia istnienia Wolnego Miasta Gdańska i nie godziły się przyjąć oferty polskiej w sprawie autostrady specjalnej (a więc nieeksterytorialnej).
PAP: Okres pokojowej ekspansji Niemiec kończy pakt Ribbentrop-Mołotow. Czy Beck docenił znaczenie tego porozumienia i konsekwencje dla Polski?
Prof. Marek Kornat: Był przekonany, że podpisanie paktu przybliża wybuch wojny. Uznawał, że dla Niemiec zapaliło się „zielone światło” do zaatakowania Polski. Beck był przekonany, że wojna jest już nieunikniona. Najpewniej nie dostrzegał jednak, że jest to układ rozbiorowy w stosunku do Polski. Mówię „najpewniej”, bo wszystkie wypowiedzi Becka dotyczące paktu Ribbentrop-Mołotow są skierowane do ambasadorów i posłów, a powstały w celu udzielenia im instrukcji, co mają mówić partnerom zagranicznym. Minister tłumaczył, że należy twierdzić, iż sojusz nie pogarsza położenia Polski, ponieważ rząd w Warszawie nigdy nie liczył na pomoc Sowietów w ewentualnej wojnie przeciw Niemcom. To jest typowa racjonalizacja sytuacji na użytek zewnętrzny, bo przecież żaden polityk nie może mówić publicznie, że na jego kraj wydano wyrok śmierci. Tyle tylko, że te wypowiedzi nie muszą odzwierciedlać rzeczywistych przekonań własnych ministra.
Powstaje pytanie, co zrobiłby Beck, gdyby poznał postanowienia tajnego protokołu do paktu. Osobiście nie jestem przekonany, czy uwierzyłby w te stypulacje. Cała sekwencja jego wypowiedzi z lata 1939 r. przynosi potwierdzenie tezy, że pogłoski o „odwróceniu przymierzy” w Europie interpretował jako element niemieckiej wojny psychologicznej przeciw Polsce. Innymi słowy, Niemcy straszyły, aby rzucić ją na kolana, zanim rozpocznie się wojna. Notabene 24 sierpnia 1939 r. Hans Frank na zjeździe prawników niemieckich w Sopocie powiedział, że Polskę czeka rozbiór. Ale i ta informacja nie zrobiła w Warszawie wrażenia, chociaż natychmiast doniósł o tym komisarz w Gdańsku Marian Chodacki.
Tajemnicy paktu Hitler-Stalin nie zdobyła polska dyplomacja. Dokument ów był ściśle strzeżoną tajemnicą przywódców dwóch państw totalitarnych. Sugestie ministra spraw zagranicznych Francji Georges’a Bonneta, który mówił ambasadorowi Juliuszowi Łukasiewiczowi, że pakt niemiecko-sowiecki może dotyczyć Polski i Rumunii, odebrano w Warszawie jako usiłowanie wywarcia na Polskę nacisku, aby zgodziła się na wpuszczenie Armii Czerwonej. Żadnych informacji nie pozyskała dyplomacja polska od Stanów Zjednoczonych, a rząd tego państwa poznał tajemnicę tajnego protokołu najpełniej.
PAP: Józef Beck sformułował kilka przewidywań dotyczących przyszłej wojny: Niemcy nie wygrają wojny, ich polityka doprowadzi do wpuszczenia Sowietów do Europy Środkowej, Francja poniesie klęskę, skuteczna wobec Hitlera jest tylko polityka siły. Czy jesteśmy w stanie zrekonstruować, jak Beck oceniał realizowanie się tego scenariusza?
Prof. Mariusz Wołos: W dużej mierze jesteśmy w stanie zrekonstruować jego poglądy. Już w Rumunii rozmawiał na ten temat ze swoimi współpracownikami – Ludwikiem Łubieńskim czy Domanem Rogoyskim. Uważał, że wielkim osiągnięciem jest fakt prowadzenia przez Polskę wojny koalicyjnej. Był przekonany, że polska kampania obronna jest elementem większej całości, która w rezultacie końcowym będzie zwycięska dla koalicji antyhitlerowskiej. Z punktu widzenia Becka 3 września 1939 r. był zwycięstwem jego koncepcji. Dziś wiemy, że był to sukces pyrrusowy. W tym kontekście bardzo wierzył w Wielką Brytanię. Wielokrotnie podkreślał wagę sojuszu zawartego w sierpniu 1939 r. i to, że był to fakt bezprecedensowy w dziejach dyplomacji brytyjskiej.
Jego zaufanie do Francji zupełnie załamało się już we wrześniu 1939 r. Niechęć pogłębił brak jakichkolwiek wysiłków z jej strony na rzecz wydostania go z Rumunii. Na dobrą sprawę próbowały to uczynić jedynie Londyn i Waszyngton. Trafnie przewidział również zakres ekspansji sowieckiej. Jeszcze jako urzędujący minister, pod koniec września 1939 r., stwierdził, że zasięg sowieckiej ofensywy świadczy o dążeniu Moskwy do stworzenia przyczółku do ekspansji na Europę. Niestety naszą wiedzę o jego przemyśleniach ogranicza niespisanie przez niego klasycznych wspomnień, które wyrażałyby subiektywne odczucia. W pamiętnikach dyktowanych w Rumunii „mało jest Becka”, a znacznie więcej o nakazach pozostawionych przez Marszałka i polskiej polityce zagranicznej. Do końca mówił o sobie niewiele i był wobec siebie bardzo zdystansowany.
PAP: Jakie było największe wyzwanie podczas prac nad biografią Becka?
Prof. Mariusz Wołos: Zwróciłbym uwagę na trzy kwestie. Po pierwsze, doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z toczących się wokół tej niepospolitej postaci sporów i rozpiętości ocen – od skrajnego potępienia po stanowczą obronę. Trzeba było w takich warunkach szczególnie uważać, aby nie iść w stronę hagiografii lub paszkwilu. Dla biografa to zawsze wyzwanie. Po wtóre, problem stanowiły nierównomiernie zachowane źródła – dla niektórych okresów życia Becka nader obfite, dla innych nader skąpe. Po trzecie wreszcie, rozproszenie archiwaliów – od Moskwy po Palo Alto w Kalifornii.
Prof. Marek Kornat: Po pierwsze, trzeba było poddać analizie bardzo obfity materiał archiwalny, w wielu językach, i porównywać wydobyte z niego informacje. Po drugie, niełatwo było próbować odtworzyć sposób myślenia ministra Becka. Nie robił on właściwie żadnych notatek osobistych. Nie prowadził dziennika czy diariusza. Po trzecie, historyk nie dysponuje żadnym materiałem źródłowym na temat narad ścisłego kierownictwa państwa polskiego po śmierci marszałka Piłsudskiego. Tam omawiano sprawy najważniejsze – spotykając się u prezydenta. Wiele byśmy zyskali, mając np. jakieś zapiski o tym, co mówili Beck i marszałek Edward Śmigły-Rydz. Jak wyglądał ich dialog? Tego nie zdołamy już poznać.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /