Niemcy przez długi czas mieli problem ze ściganiem nazistowskich sprawców. Zaraz po wojnie to dawni wojenni przeciwnicy robili to za nich - i owszem, to było też wygodne, bo sami nie musieli się tym zajmować - powiedział PAP niemiecki historyk prof. Stephan Lehnstaedt z Uniwersytetu Touro w Berlinie.
Instytut Pileckiego w Berlinie zorganizował w tym tygodniu dyskusję o książce Filipa Gańczaka "Jan Sehn und die Ahndung der Verbrechen von Auschwitz" (Jan Sehn i kara za zbrodnie Auschwitz).
Jan Sehn ma w Polsce podobne znaczenie dla prawnego rozliczenia zbrodni nazistowskich, jak Fritz Bauer w Republice Federalnej Niemiec. Sehn był siłą napędową prawnego karania niemieckich zbrodni w Polsce. Jako przewodniczący Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Krakowie przesłuchiwał wielu narodowych socjalistów poddanych ekstradycji do Polski, w tym Amona Goetha, Rudolfa Hoessa i Marię Mandl - przypomniał berliński oddział Instytutu Pileckiego.
Jan Sehn ma w Polsce podobne znaczenie dla prawnego rozliczenia zbrodni nazistowskich, jak Fritz Bauer w Republice Federalnej Niemiec.
We frankfurckim procesie oświęcimskim Sehn odegrał ważną rolę, gdyż dzięki jego pośrednictwu mogło dojść do wizji lokalnej w Auschwitz i delegacji sądowej na miejsce zbrodni - co w klimacie politycznym zimnej wojny było czymś niezwykłym.
W opublikowanej przez "Sueddeutsche Zeitung" (SZ) recenzji prof. Stephan Lehnstaedt, który jest profesorem studiów nad Holokaustem i studiów żydowskich na Uniwersytecie Touro w Berlinie, zwrócił uwagę, że wydana niedawno w Niemczech książka Gańczaka jest "drobiazgowo zrekonstruowanym i bardzo czytelnym" opisem życia Jana Sehna. Sehn od 1945 "roku forsował kompleksowe śledztwa w sprawie brutalnych zbrodni narodowosocjalistycznych. Ten wczesny start i wysoce profesjonalna praca (...) spowodowały, że do dziś największa liczba niemieckich sprawców została skazana w Polsce - a nie w Niemczech" - zauważył Lehnstaed na łamach SZ.
Na pytanie PAP dlaczego tak wielu niemieckich sprawców zbrodni uniknęło sprawiedliwej kary w swoim kraju prof. Lehnstaedt powiedział, że "Niemcy przez długi czas mieli problem ze ściganiem nazistowskich sprawców. Zaraz po wojnie to dawni wojenni przeciwnicy robili to za nich - i owszem, to było też wygodne, bo sami nie musieli się tym zajmować. Przed sądem w Niemczech stanęli tylko ci sprawcy, którzy - przed 1939 rokiem - prześladowali innych Niemców; to było wydarzenie czysto niemieckie".
Historyk zwrócił uwagę, że "niemieckie zbrodnie poza granicami Niemiec i wobec nie-Niemców były systematycznie ścigane dopiero od lat 60. W tym czasie wielu świadków już nie żyło, a skazać można było tylko za zabójstwo lub pomocnictwo w zabójstwie - dlatego wielu sprawców uniknęło kary. Dopiero w ostatnich dziesięciu latach zmieniła się w Niemczech interpretacja prawna; od tego czasu obecność w obozie koncentracyjnym jest już +pomocnictwem w zabójstwie+, a więc zasługuje na karę".
Historyk zwrócił uwagę, że "niemieckie zbrodnie poza granicami Niemiec i wobec nie-Niemców były systematycznie ścigane dopiero od lat 60. W tym czasie wielu świadków już nie żyło, a skazać można było tylko za zabójstwo lub pomocnictwo w zabójstwie - dlatego wielu sprawców uniknęło kary.
50 lat temu taka zmiana "faktycznie by coś zmieniła i miałaby sens" - przyznał prof. Lehnstaed. Ale w latach 60-tych "nie było to społecznie możliwe, ponieważ oznaczałoby to zmierzenie się z własną winą, z winą społeczną większości społeczeństwa, które samo żyło w czasach reżimu nazistowskiego. Oczywiście dzisiaj już tak nie jest, a więc zmiana orzecznictwa jest również znakiem innego dzisiejszego społeczeństwa niemieckiego".
Z Berlina Berenika Lemańczyk (PAP)
bml/ kgod/