
Jesteśmy wierni swojej maksymie: Latamy, by ratować - powiedział PAP dr n. o zdrowiu Marcin Podgórski, dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. W tym roku mija 25 lat istnienia LPR i 100 lat od powołania lotnictwa sanitarnego w Polsce.
PAP: Jak wygląda dziś, po 25 latach istnienia, Lotnicze Pogotowie Ratunkowe?
Dr Marcin Podgórski: Przez te ćwierć wieku przetransportowaliśmy ponad 150 tys. pacjentów, nasze statki powietrzne i załogi wylatały ponad 125 tys. godzin, w ramach realizowanych działań lądowały ponad pół miliona razy. Należy podkreślić, że w ostatnich latach liczba wezwań sukcesywnie wzrastała każdego roku, obecnie przekroczyła 12 tys. misji rocznie.
PAP: 25 lat to spory kawałek czasu, ale jeśli spojrzymy na to pod kątem np. życia człowieka, to LPR jest bardzo młode. Co było przed nim?
M.P.: W 2025 r. świętujemy w sposób podwójny, gdyż mija w nim także setna rocznica utworzenia lotnictwa sanitarnego w Polsce, które ówcześnie powstało w ramach struktur wojskowych wkrótce po odzyskaniu przez nasz kraj niepodległości.
II wojna światowa oznaczała, siłą rzeczy, przerwę w działalności, z wyjątkiem incydentalnych ewakuacji rannych z frontów. Po wojnie, w nowej rzeczywistości PRL, w 1955 roku w strukturach Ministerstwa Zdrowia powstała Lotnicza Kolumna Transportu Sanitarnego, już w oparciu o lotnictwo cywilne, która funkcjonowała aż do 2000 r.
Był z nią pewien kłopot, gdyż jej działanie organizacyjnie rozparcelowane było na województwa, zgodnie z ówczesną strukturą administracyjną kraju. Towarzyszyły temu trudności finansowe i organizacyjne, więc zdecydowano się – m.in. dzięki inicjatywie i koncepcji takich ludzi jak piloci Janusz Roguski, Janusz Karolew, Andrzej Brzeziński, wybitny pilot instruktor, już nieżyjący, Wojciech Wiejak, czy doktor Przemysław Guła – na utworzenie podmiotu leczniczego pod nazwą Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. Miał spiąć organizacyjnie i realizować działania na terenie całego kraju.
"Mija setna rocznica utworzenia lotnictwa sanitarnego w Polsce, które ówcześnie powstało w ramach struktur wojskowych wkrótce po odzyskaniu przez nasz kraj niepodległości."
Pierwszym dyrektorem LPR został Janusz Roguski, który zainicjował powstanie Śmigłowcowej Służby Ratownictwa Medycznego (ang. Helicopter Emergency Medical Service – HEMS) - jej głównym zadaniem jest realizacja misji bezpośrednio na miejscu zdarzenia.
PAP: Czym wcześniej latało LPR?
M.P.: Flota była bardzo zróżnicowana, było mnóstwo różnych statków - śmigłowce SM-1, później Mi-2, lekkie samoloty, np. AN-2, Jak-12A czy Mewy.
Ta kwestia rodziła szereg problemów, bo trudno było – z powodów organizacyjnych i finansowych – utrzymać tak różnorodną flotę, załatwić sprawę uprawnień dla mechaników i pilotów. Dlatego, także w 2000 roku, postanowiono tę flotę ujednolicić i wystandaryzować.
W pierwszej dekadzie XXI w. lataliśmy głównie na śmigłowcach Mi-2 Plus dostosowanych do naszych potrzeb poprzez wzmocnione silniki i zmodernizowaną kabinę medyczną, wszystkie były wyposażone w identyczny sprzęt, w identycznym ułożeniu - te standardy wciąż obowiązują.
Kluczowym momentem była konieczność wymiany floty, co wynikało z potrzeby implementacji przepisów lotniczych UE. Mi-2 Plus, konstrukcja sprzed kilkudziesięciu lat, nie spełniała tych norm, więc w ramach przetargu i zamówienia publicznego zakupiono 23 nowe maszyny - Eurocoptery EC 135; od tego momentu wszystkie zakupy realizujemy w tzw. monotypie: w ramach jednego postępowania te same statki powietrzne, tego samego typu, w takim samym wyposażeniu.
Poza służbą śmigłowcową realizujemy również sanitarny transport międzyszpitalny, opiera się on o trzy samoloty. To samolot turbośmigłowy Piaggio P.180 Avanti, który posiada kabinę ciśnieniową i wyposażenie umożliwiające loty także poza granice kraju. Niespełna cztery lata temu udało się zakupić dwa samoloty turboodrzutowe Learjet 75 o bardzo dobrych parametrach osiągowych, których kabiny medyczne są przystosowane do jednoczesnego transportu trzech pacjentów na noszach, z pełnym wyposażeniem medycznym, co okazało się już kilkukrotnie bardzo przydatne.
PAP: Każda służba ma swoje wielkie chwile. Proszę opowiedzieć o kilku spektakularnych akcjach.
M.P.: Jednym z przykładów jest nasz udział podczas największej w historii Tatr akcji ratunkowej, 22 sierpnia 2019 roku, kiedy burza na Giewoncie zaskoczyła turystów powodując śmierć 4 osób, rannych zostało 157 osób. Akcja ratownicza była skomplikowana i wymagała udziału wielu służb, w tym TOPR, uczestniczyły w niej cztery śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, ponieważ naziemne jednostki ratownicze nie były w stanie dotrzeć bezpośrednio na miejsce zdarzenia.
Dumą może także napawać realizacja zabezpieczenia Światowych Dni Młodzieży w 2016 roku, kiedy decyzją Ministerstwa Zdrowia wystawiliśmy cztery całodobowe załogi, musieliśmy dla nich zbudować bazę, z całym zapleczem technicznym, na lotnisku w Krakowie-Czyżynach - to było niesamowite przedsięwzięcie.
W zeszłym roku nie lada wyzwaniem była powódź, w jej rejonie dyżurowały dwie dodatkowe załogi, które, poza swoim potencjałem medycznym, posiadały możliwość wykorzystywania technik linowych, dzięki którym medycy docierali do pacjentów, by ewakuować ich z terenów zalanych do szpitali.
PAP: Zatrudniacie ratowników-komandosów?
M.P.: Oj nie, jesteśmy zwykłymi ludźmi, ale żyjemy tym, co robimy – lotnictwem połączonym z medycyną, jesteśmy wierni swojej maksymie: "Latamy, by ratować". Niejednokrotnie kosztem życia prywatnego.
Kolega z Sanoka, który jest również ratownikiem górskim, więc techniki linowe ma opanowane, kiedy usłyszał w trakcie powodzi, że potrzebni są ratownicy z takimi właśnie umiejętnościami, zamiast jechać z żoną na zaplanowany urlop zagraniczny, wsiadł w samochód i pojechał dyżurować w rejon powodzi.
PAP: Są jeszcze małżeństwem?
M.P.: Tak. Nasi bliscy rozumieją i akceptują, że to, co robimy, to coś więcej, niż praca, z której wraca się po ośmiu godzinach.
PAP: Wszyscy wiedzą, że ludzie, którzy pracują w LPR-ze, to elita. Kto ma szansę dostać się do was do pracy?
M.P.: Bardzo dziękuję za te słowa, ale one są trochę na wyrost. A pracować może z nami każdy, pod warunkiem, że jest dobry w tym, co robi oraz potrafi się komunikować i współpracować z innymi na wysokim poziomie.
Każdy kandydat na ratownika medycznego/pielęgniarza przechodzi kwalifikacje, które polegają nie tylko na zdaniu testu z zakresu medycyny ratunkowej, ale także na popisaniu się swoimi umiejętnościami praktycznymi – w tym celu aranżujemy scenki z użyciem fantomów. Jest także test psychologiczny i rozmowa z kandydatem, potem w zespole analizujemy i dyskutujemy, czy dana osoba się nadaje, czy sprawdzi się w naszym teamie.
Z kolei, aby zostać pilotem/dowódcą śmigłowca HEMS należy się legitymować minimum 1000-godzinowym nalotem dowódczym. Lekarze to specjaliści z określonych dziedzin spełniający ustawowe warunki lekarza systemu.
PAP: Czy oprócz wiedzy i umiejętności praktycznych trzeba mieć jakieś szczególne cechy charakterologiczne?
M.P.: Oprócz empatii, umiejętności współpracy i dogadywania się z innymi ludźmi, trzeba dobrze działać w trudnych, stresujących sytuacjach, przy deficycie czasu. Czasem się zdarza, że choć ktoś jest świetnym specjalistą w dziedzinie medycyny ratunkowej, to ze wzglądu na swoją sylwetkę charakterologiczną odpada, po prostu się nie nadaje.
"(...) aby zostać pilotem/dowódcą śmigłowca HEMS należy się legitymować minimum 1000-godzinowym nalotem dowódczym. Lekarze to specjaliści z określonych dziedzin spełniający ustawowe warunki lekarza systemu."
PAP: Proszę opowiedzieć o presji czasu, jaka towarzyszy ratownikom LPR.
M.P.: Po rozpoczęciu dyżuru przez lotniczy zespół ratownictwa medycznego, kiedy się już zamelduje gotowość, zaczyna się oczekiwanie. Ludzie siedzą, gadają, ktoś czyta książkę. Ale jeśli zabrzmi dzwonek telefonu z wezwaniem, w ciągu trzech minut śmigłowiec z załogą musi być już w powietrzu.
Każdy wie, co w danym momencie ma robić: w powietrzu dowódcą jest pilot, później role się zmieniają, lekarz i ratownik przejmują dowodzenie.
Nie zawsze jest wiadomo, co zastaniemy na miejscu - gdzie wylądujemy, jak daleko od miejsca zdarzenia, jakie będą warunki dotarcia do pacjenta - choć zawsze się staramy uzyskać jak najbardziej szczegółowe informacje, żeby się przygotować do działania – sprzęt, leki.
Samo lądowanie zawsze jest trudnym momentem, wszyscy muszą być mocno skoncentrowani, wypatrywać przeszkód, kalkulować, jak najszybciej dotrzeć do pacjenta, którego największym wrogiem jest czas. Dlatego po wstępnym zabezpieczeniu, staramy się go błyskawicznie przetransportować do docelowego ośrodka wielospecjalistycznego, czyli takiego, który jest w stanie wdrożyć niezbędne, ratujące życie i terapeutyczne, procedury. Podczas lotu może dojść do sytuacji kryzysowych, np. zatrzymania krążenia, więc musimy prowadzić resuscytację na pokładzie.
To wszystko powoduje, że misja od jej przyjęcia, do zakończenia, czyli do wylądowania w bazie, wymaga bycia skoncentrowanym. Jednak zanim ponownie wznowimy swoją gotowość do rozpoczęcia kolejnej misji, przeprowadzamy tzw. debriefing, czyli analizujemy, co w poprzedniej poszło dobrze, a co można było zrobić lepiej. To jest ciągła praca nad sobą.
PAP: Jak długo trwa dyżur ratownika LPR?
M.P.: Lotnicze Pogotowie Ratunkowe swoje zadania realizuje w 21 bazach. Sześć z nich dyżuruje w trybie 24-godzinnym – tam dyżur trwa przez całą dobę, siedem razy w tygodniu, przez okrągły rok. W tych bazach załogi dyżurują po 12 godzin. W pozostałych bazach dyżurujemy od 7:00 do 20:00.
PAP: Trzeba mieć kondycję.
M.P.: Dlatego kilka lat temu, na prośbę naszych pracowników, zaczęliśmy wyposażać bazy w sprzęt treningowy.
PAP: Porozmawiajmy o transporcie międzyszpitalnym: kiedy pacjent wkładany jest do odrzutowca?
M.P.: Lotniczy transport sanitarny faktycznie jest przede wszystkim realizowany przez samoloty, ale także używamy do tego czasem śmigłowców - w sytuacji, kiedy czas odgrywa kluczową rolę dla pacjenta i trzeba go szybko przetransportować do szpitala o wyższym poziomie referencyjności. Np. w szpitalu X nie można wykonać zabiegu ratującego życie pacjenta po rozległym zawale i trzeba go szybko przewieźć do szpitala Y - to są tzw. loty ratunkowe.
Z kolei samoloty realizują zarówno planowe transporty sanitarne, jak i te ratunkowe, tyle, że na większe odległości niż śmigłowce. Te planowe dotyczą sytuacji, kiedy trzeba np. przetransportować pacjenta z punktu A do punktu B w celu wykonania jakiegoś zabiegu, odległość pomiędzy szpitalami jest większa niż 250 km, a transport drogą naziemną byłby obarczony ryzykiem pogorszenia stanu zdrowia. Wówczas lekarz ze szpitala A ma możliwość zlecenia LPR wykonania takiego transportu.
Z kolei loty ratunkowe wykonywane samolotami LPR dotyczą konieczności transportu "ciężkich" pacjentów na większe odległości do środków specjalistycznych. Są to pacjenci poparzeni, są to pacjenci do replantacji (ponownego zespolenia) kończyn, amputowanych w wyniku urazów, do przeszczepów.
Zdarzają się sytuacje, że transportujemy narządy do przeszczepów, zwłaszcza te, które charakteryzują się najkrótszym czasem do ponownego wszczepienia, jak serce czy płuca.
PAP: Wyobraźmy sobie, że naszej rozmowy słucha dobra wróżka. I szepce panu do ucha: Marcinie, powiedz trzy życzenia, a ja je spełnię.
M.P.: Marzę o tym, żebym zawsze mógł wdrażać takie zmiany i najnowsze postępy techniki, które będą zwiększać szanse na uratowanie jak największej liczby pacjentów. I jeszcze – żeby nigdy nie brakowało na to środków.
PAP: A może pan bardziej konkretnie? Nie ma niczego, co by było dziś LPR bardzo potrzebne?
M.P.: Gdybyśmy rozmawiali dwa miesiące temu, pewnie bym przedstawił listę życzeń, ale właśnie zarysowała się perspektywa tego, że będziemy mogli kupić nowe, większe śmigłowce, które zasilą bazy całodobowe. Będą one mogły zabrać nawet dwóch leżących pacjentów. Wdrożenie tego rozwiązania jest dla mnie priorytetem, gdyż znacznie zwiększy on potencjał systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego i jego jednostki, jaką jest Lotnicze Pogotowie Ratunkowe.
Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP)
mir/ jann/ mhr/