10 lipca w belgijskim Spa odbywają się rozmowy premiera RP Władysława Grabskiego z przedstawicielami Ententy. Nieprzychylny Polsce premier Wielkiej Brytanii Lloyd George dyktuje: polskie wojska mają się wycofać na linię wyznaczoną 8 grudnia 1919 r. przez Radę Najwyższą Ententy jako przyszłą granicę wschodnią Polski. 11 lipca odbywa się plebiscyt na Mazurach, Warmii i Powiślu; w granicach Niemiec pozostają niemal całe Prusy Wschodnie – Polska otrzymuje osiem wsi.
12 lipca Litwa podpisuje traktat pokojowy z bolszewikami. 14 lipca Armia Czerwona zajmuje Wilno. 15 lipca Sejm RP uchwala ustawę o wykonaniu reformy rolnej. Rząd chce w ten sposób pozyskać przychylność chłopów i zachęcić ich do walki na froncie.
Z deklaracji delegacji polskiej i czechosłowackiej w sprawie Śląska Cieszyńskiego:
Od osiemnastu miesięcy trwa na Śląsku Cieszyńskim zacięta walka między naszymi narodami. Jakkolwiek prawdą jest, że walka z obu stron dyktowana jest obustronnymi uczuciami patriotycznymi, to częstokroć prowadzona była ubolewania godnymi środkami, dopuszczaniem się gwałtów, rzucano oskarżenia, nie szczędzono pogróżek. Żałujemy głęboko wszelkich popełnionych nadużyć i w imieniu naszych rządów zobowiązujemy się przedsięwziąć niezwłocznie konieczne środki, aby ten stan rzeczy szybko ustał i aby mogły zostać przywrócone pokojowe i przyjazne stosunki normalne na terenie plebiscytowym, aby wszyscy ci, którzy cierpieli albo dotknięci zostali przez postępowanie niewłaściwe w czasie kampanii plebiscytowej, mogli zostać odpowiednio odszkodowani na mocy umowy między obu rządami. Oba rządy odwołują się do ludności terenów spornych, wzywając ją do spokoju i do życzliwego traktowania się.
Spa (Belgia), 10 lipca 1920
„Kwestja cieszyńska. Zbiór dokumentów z okresu walki o Śląsk Cieszyński 1918–1920”, oprac. Włodzimierz Dąbrowski, Katowice 1923.
Władysław Grabski (premier RP):
W Spa został podpisany przeze mnie układ, określający sposób definitywnego załatwienia naszej granicy czeskiej. [...] Co do Śląska Cieszyńskiego, zgodziłem się, by linię demarkacyjną określili alianci bez naszego udziału. Zgodziłem się na ich arbitraż, nie mając żadnych gwarancji, czy on wypadnie na naszą korzyść. [...] Było to absolutną wówczas dla nas koniecznością. [...]
Wyjeżdżając do Spa, nie byłem wcale przygotowany na to, że wypadnie mi przyjąć decyzję w sprawie Śląska. Zasadniczo zawsze byłem tego zdania, że najwłaściwszy na Śląsku byłby plebiscyt, jako że sądziłem, że wyraźna większość polska jest elementem dominującym liczbowo na znacznym terytorium węglowym, o które głównie chodziło. W delegacji polskiej jednak zastałem pogląd zupełnie inny. W sprawie śląskiej delegację stanowili: [Józef] Wielowiejski, [Erazm] Piltz i [Józef] Kiedroń. Wszyscy oni wobec mnie twierdzili, że plebiscyt wobec stanu rzeczy w Polsce [z powodu wojny] jest na razie nie do pomyślenia, że mógłby dać złe wyniki, a że arbitrażu obawiać się nie należy. [...] Wielowiejski informowany przez Francję [...] zapewniał, że nam nic zbyt złego z arbitrażu aliantów, dzięki stanowisku Francji jakoby przychylnemu Polsce, nie grozi.
Spa, 10 lipca 1920
[Władysław Grabski, „Wspomnienia ze Spa”, Londyn 1973]
Gen. Tadeusz Rozwadowski (członek polskiej delegacji w Spa):
Czułem dobrze, że tylko na siebie samych liczyć możemy, a umacniała mnie w tym przekonaniu jeszcze przestroga angielskiego marszałka [Henry’ego] Wilsona, ówczesnego szefa Sztabu Wielkobrytyjskiego, który podczas konferencji w Spa wypowiedział do mnie na pożegnanie te stanowcze słowa: „Nie liczcie tylko na jakąkolwiek interwencję dyplomatyczną lub inną. Sowiety postanowiły zagładę Polski i jestem dokładnie poinformowany, że bezwzględnie, wszelkimi siłami do tego dążą i przez nikogo powstrzymać się nie dadzą. My wszyscy pomóc Wam realnie po wojnie światowej nie możemy, a gdybyśmy nawet mieli odpowiednie siły do dyspozycji, to i tak na czas przerzucić ich do Polski nie zdołalibyśmy. Więc przyszłość Wasza cała w Waszym własnym tylko ręku, a jeśli sami zwyciężyć nie potraficie, to zginiecie niechybnie”.
[„Gen. Tadeusz Rozwadowski o przeciwuderzeniu znad Wieprza”, „Wojskowy Przegląd Historyczny” nr 4, 1992]
J. Piłsudski:
Ten nieustanny robaczkowy ruch większej ilości nieprzyjaciela, przerywany od czasu do czasu jak gdyby skokami, ruch, trwający tygodnie, sprawia wrażenie czegoś nieodpartego, nasuwającego się, jak jakaś ciężka potworna chmura, dla której przegrody się nie znajdzie. Jest w tym coś beznadziejnego, łamiącego wewnętrzne wartości człowieka i tłumu. [...]
Pod wrażeniem tej nasuwającej się chmury gradowej łamało się państwo, chwiały się charaktery, miękły serca żołnierzy. Wszędzie dokoła wpływ tego marszu widziałem. I gdy już poprzednio wspomniałem o takim samym wpływie jazdy Budionnego, to teraz marsz nieustanny p. Tuchaczewskiego przewyższył znacznie swym znaczeniem i wpływem poprzednie wypadki. Dla naszej polskiej strony pod wpływem wydarzeń wytwarzał się coraz wyraźniej i coraz jaśniej poza frontem zewnętrznym front wewnętrzny, który swą siłą we wszystkich historiach wojen był zwiastunem klęski i największym czynnikiem przegranej nie bitew, lecz wojen. [...] Państwo trzeszczało, wysiłki wojsk rozdrabniały się w odruchach, a praca dowodzenia z dniem każdym była trudniejsza i cięższa moralnie.
[Józef Piłsudski, „Rok 1920 / Michaił Tuchaczewski, Pochód za Wisłę”, Łódź 1989]
Por. Stefan Brzeszczyński (3 bateria artylerii, 1 Litewsko-Białoruska Dywizja WP):
Nie mieliśmy żadnego kontaktu z dowództwem dyonu. Nie mieliśmy map, bo moja „szkolna” skończyła się gdzieś koło Dołhinowa. Całe szczęcie, że major miał jeszcze kawałek mapy 1:500.000 […]. Żyliśmy w dużej mierze „z kraju”, a kraj był biedny i w dodatku na przednówku. A mimo to… z jakim otwartym sercem, z jaką życzliwością i uczynnością odnosił się do nas ten biedny, prosty białoruski naród. Ile razy się zdarzyło, że bateria musiała się zatrzymać we wsi, by na przykład napoić konie, cała wieś się zbiegała: mężczyźni, kobiety, dzieci. I każdy coś niósł: gospodarze – jedni wiązki siana, inni – miarkę czy szkopek owsa dla koni; kobiety – te z garnkiem mleka zsiadłego czy słodkiego, inne z kawałkiem chleba czy z paroma jajkami w garści; dzieci – garnuszki czy przygarście wisien… I, popłakując, upewniali się: „Ale wy wrócicie, kochanieńki? Nie zostawicie nas tak na zawsze tym bezbożnikom?”. A my zapewnialiśmy ich z głębokim przekonaniem: „Wrócimy, wrócimy… Zanim żniwa skończycie już tu będziemy”. My wierzyliśmy w to szczerze, a oni wierzyli nam. […] Nam ponadto było wstyd, że ich zostawiamy na pastwę losu. Unikaliśmy więc wsi, a przynajmniej przechodziliśmy przez nie bez zatrzymywania. A przecież nie uciekaliśmy przed wrogiem, walcząc, cofaliśmy się na rozkaz.
Okolice Wołożyna
[Stefan Brzeszczyński, „Dzika Dywizja. Wspomnienia z lat 1918–1922”, Poznań 1996]
Maria Dąbrowska (pisarka) w dzienniku:
Rosja zebrała przeciw nam wszystkie siły. Front nasz zaczął się uginać i łamać. Cofnęliśmy się już o 300 prawie wiorst, kto wie, czy dziś Wilno już nie zajęte. Cofamy się, broniąc zaciekle. Nadto naród pod wpływem klęski obudził się nareszcie. Odezwa Rady Obrony Państwa (m.in. mnie kazano pisać projekt) i Piłsudskiego postawiły wszystkich na nogi i pod broń. Tworzy się armia ochotnicza. Oddaliśmy się wszyscy do rozporządzenia władz wojskowych. Ulice Warszawy rozbrzmiewają marszem ochotników, głosem trąbek, każdego przechodnia ulicy obowiązują teraz trzy znaki: białego krzyża, czerwonego krzyża i pożyczki państwowej. Pod naszymi oknami szkoła Rontalera została zajęta przez wojsko. Mamy wieczorem i o świcie capstrzyki, malutkie życie obozowe prawie w domu. [...]
W dalszym ciągu żyjemy pod znakiem wojny. Bolszewicy odrzucili z szyderstwem angielskie propozycje rozejmu z Polską. Endecja, już na klęczkach oddająca Polskę Anglii, poniosła znów sromotną klęskę. Na ich knowania wewnętrzne wystarczyło w istocie jednego krzyknięcia Piłsudskiego, żeby zrejterowali. Słusznie pisał Thugutt, że na nich dość krzyknąć głośno.
Warszawa, 14 lipca 1920
[Maria Dąbrowska, „Dzienniki”, t. 1, „1914–1932”, Warszawa 1988]
Kpt. Wacław Jędrzejewicz (szef wywiadu 1 Armii, złapany przez bolszewików pod Wilnem):
Gaj Chan [Bżyszkin] był młodym człowiekiem, lat około trzydziestu pięciu, przystojny, z typowo wschodnią piękną twarzą, czarnymi, bystrymi oczami i krótko przystrzyżonymi wąsami. W milczeniu przeglądał moje papiery i, trzymając w ręku rozkaz operacyjny 1 Armii, zapytał: „Skażitie, gdie stoit sztab pierwoj armii?” [Gdzie stacjonuje sztab 1 Armii?]. [...] Twardo odpowiedziałem, że jestem, jak on, oficerem, i że on wie, iż nie mogę mu odpowiadać na pytania charakteru operacyjnego. Zaległa długa cisza, w czasie której decydowały się moje losy. [...] Gaj Chan nic nie odpowiadał, tylko bębnił palcami po stole. Jego oficerowie wpatrywali się w niego [...].
Po dłuższej chwili, która wydawała się wiekami, Gaj Chan powiedział [po rosyjsku], a słowa te dobrze zapamiętałem: „Dobrze, jest pan uczciwym oficerem, skoro nie chce pan odpowiadać, nie będę pytać. Porozmawiajmy o polityce”. Odetchnąłem i pomyślałem: żyję. [...]
Gaj Chan pytał mnie, czy ja rzeczywiście nie rozumiem, co się dzieje. Przecież to jest zagłada polskiej armii i jej klęska. Jego kozacy tak rwą naprzód, że konie padają. To jest koniec Polski, tu powstanie nowa władza komunistyczna, tu się wszystko zmieni. Jego korpus idzie na Grodno i dalej niepowstrzymanym marszem.
Wilno, 15 lipca 1920
[Wacław Jędrzejewicz, „Wspomnienia”, Wrocław 1993]
Ks. Kazimierz Nowina-Konopka (jezuita, kapelan wojskowy):
Idzie masa bolszewików. Jak rzeka płyną dzień i noc, bez przerwy. W Ołyce zestrzelili bolszewicy aeroplan z oficerem amerykańskim i drugim, ale Polakiem – opowiadał Żyd przybyły z Ołyki. Mówił też, że między Ołyką a stacją tyle trupów, że przejechać trudno. Od gorąca trupy się rozkładają i okropnie śmierdzi. Może ich tam i tyle nie ma na drodze, ale w fantazji Żyda. Hm! Więc była wielka bitwa? Ale tutaj nie można było poznać […]. Nie słyszałem strzałów. Zresztą, jak ci bolszewicy mogą tu staczać tak wielkie bitwy? Jak oni mogą walczyć? Obdarci, bez butów, bez karabinów w wielkiej części? Słowem – banda! Sami chłopi mówią, że aż wstyd, iż przed taką bandą uciekają Polacy. Ale to kara boska za ich zbytki – mówią – bo bez Boga walczyli te Polaczki.
Okolice Łucka, 15 lipca 1920
[Kazimierz Nowina-Konopka SJ, „Wspomnienia wojenne 1915–1920”, Kraków 2011]
Z informacji w „Gazecie Olsztyńskiej”:
Chwila decydująca minęła. Pomimo gwałtów, rozwoju i niesłychanego terroru, jaki na Warmii i Mazurach panował przez cały czas, stanąć musieliśmy do głosowania. Jesteśmy pewni, że każdy z Warmiaków i Mazurów, czujących po polsku, pospieszył w tym dniu spełnić swój obowiązek wobec Ojczyzny. […] Głosy, które padły do urny wyborczej na rzecz Polski, choćby nie w tej liczbie, jaka być powinna przy sprawiedliwym przeprowadzeniu plebiscytu, mają nadzwyczaj ważne znaczenie. Wskazują one, że duch polski na Warmii i Mazurach budzi się coraz więcej do nowego życia i obejmuje coraz to większe warstwy zgermanizowanego ludu. Ziarna zostały rzucone i wydać muszą plony w najbliższej przyszłości. Nikt z nas nie cieszył się złudzeniem, ażeby Warmia i Mazury przejść mogły w całości na łono Polski, za pomocą plebiscytu. Lud polski na Warmii i Mazurach nie otrzymał wcale tych praw, które zagwarantowane są traktatem wersalskim. […]
Mamy jednak niezłomną nadzieję, że Polska i każdy inny naród Europy nie uzna plebiscytu, który odbył się w podobnych warunkach. […] Warmia, jako historycznie i etnograficznie polska ziemia, powinna znaleźć miejsce jedynie przy swej Macierzy, przy wolnej, bogatej i zjednoczonej Polsce.
Olsztyn, 15 lipca 1920
[„O polską Warmię i Mazury”, „Gazeta Olsztyńska” nr 85/1920]
Izaak Babel (ochotnik w 1 Armii Konnej, pisarz):
Jęk bije od wsi, wymieniają konie, dają w zamian chabety, zajmują ziarno, rekwirują bydło, skargi do naczelnika sztabu. Czerkaszyn aresztowany, wysiekł knutem chłopa. [...] Gniewny, szczupły Sokołow powiada mi – wszystko obracamy w perzynę, nienawidzę wojny. Czemu więc oni wszyscy – Żołnarkiewicz, Sokołow, są tu na tej wojnie? Wszystko to bezwiedne, siłą bezwładu, bez namysłu. Dobry system. [...]
Znaleźliśmy odezwę Piłsudskiego, rycerze Rzeczy Pospolitej... Wzruszająca odezwa. Bieleją kości na mogiłach pięciu pokoleń obrońców, nasze ideały, nasza Polska, nasz jasny dom, nasza ojczyzna patrzy na was i drży, nasza młoda wolność, jeszcze jeden wysiłek, pamiętamy o was, wszystko dla was, żołnierze Rzeczy Pospolitej. Wzruszające, smutne, nie ma żelaznych, bolszewickich argumentów – żadnych obiecanek i te słowa: porządek, ideały, wolne życie. Górą nasi!
16 lipca 1920
[Izaak Babel, „Dziennik 1920”, przeł. Jerzy Pomianowski, Warszawa 1998]
Realizacja zespołu KARTY:
Zbigniew Gluza – koncepcja
Michał Ceglarek – wprowadzenia
Agnieszka Dębska – koordynacja
Dominika Budkus, Michał Ceglarek, Agnieszka Dębska, Jeremi Galdamez, Agnieszka Knyt – zespół
Ewa Kwiecińska – ikonografia
Izabela Kotapska – organizacja, i.kotapska@karta.org.pl
Cykl przygotowany przez Ośrodek KARTA na zlecenie Biura Programu „Niepodległa” w ramach obchodów setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości i odbudowy polskiej państwowości. BPN jest państwową instytucją kultury powołaną do obsługi Programu Wieloletniego „Niepodległa” na lata 2017–2022.
Seria opracowanych materiałów historycznych przedstawia życie Polaków w okresie bezpośrednio poprzedzającym Bitwę Warszawską 1920 r. i w czasie decydującej fazy wojny polsko-bolszewickiej. Jak podkreśla Zbigniew Gluza, prezes Ośrodka KARTA, „wielogłosowa opowieść o tamtym czasie poprowadzona będzie tak, by można było współcześnie poczuć rytm ówczesnego życia, trudny już do wyobrażenia. Półtoraroczna Rzeczpospolita stanęła wtedy zbrojnie wobec zasadniczego pytania o siebie samą. Na szalę postawiony został byt narodu, a formacyjne zwycięstwo – wyjaśniło charakter zbiorowej tożsamości. Polacy masowo opowiedzieli się za Ojczyzną, a przeciw zagrażającej Europie ideologii; skutecznie stanęli na drodze bolszewizmu”.