Polska i Litwa nie utrzymałyby swojego mocarstwowego lub wręcz imperialnego statusu, gdyby nie były razem. Podobny mechanizm wystąpił również w wypadku Wielkiej Brytanii złożonej ze Szkocji i Anglii – mówi prof. Michał Kopczyński z Instytutu Historycznego UW i Muzeum Historii Polski, podsumowując debatę na „Dawna Rzeczpospolita: dziedzictwo, które łączy czy dzieli?”. Odbyła się ona na zakończonym w Krakowie III Kongresie Zagranicznych Badaczy Dziejów Polski.
III Kongres Zagranicznych Badaczy Dziejów Polski trwał w Krakowie od 11 do 14 października. Uczestniczyło w nim 250 prelegentów z 37 państw. Organizatorami konferencji był krakowski oddział Polskiego Towarzystwa Historycznego oraz Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Pedagogiczny im. Komisji Edukacji Narodowej. Profesor Michał Kopczyński był moderatorem jednej z zamykających Kongres dyskusji „Dawna Rzeczpospolita: dziedzictwo, które łączy czy dzieli?” w której wzięli udział historycy z Litwy, Polski, Niemiec i Ukrainy.
Patronami medialnymi przedsięwzięcia była Polska Agencja Prasowa i portal Dzieje.pl.
PAP: Który element dziedzictwa dawnej Rzeczypospolitej najbardziej interesuje historykom z krajów, które kiedyś były jej częścią, takich, jak Białoruś, Litwa i Ukraina?
Prof. Michał Kopczyński: Sesja „Dawna Rzeczpospolita: dziedzictwo, które łączy czy dzieli?” miała w zamyśle dawać możliwość przedstawienia tego, co historykom z tych krajów nie podoba się w dziedzictwie dawnej Rzeczypospolitej. Dużo łatwiej dotrzeć do opinii co jest dla nich pozytywnym elementem dziedzictwa Rzeczypospolitej.
Można tu wymienić między innymi bycie częścią wielkiego mocarstwa. Celem naszej dyskusji była próba odpowiedzi na pytanie, czy Rzeczpospolita może być traktowana jako państwo kolonialne. W dzisiejszej historiografii bardzo modny jest tak zwany „dyskurs postkolonialny”. Wątkiem przewodnim tego nurtu jest badanie, w jaki sposób w dawnej publicystyce oraz historiografii mówiono o stosunkach pomiędzy metropolią a podległymi jej obszarami. Historycy zajmujący się tym problemem rozważają tak zwany dyskurs przemocy, czyli powody dla których dany obszar został podbity i poddany kolonizacji i jak uzasadniano te działania. Odkrywają, że cały dyskurs kolonialny opierał się na założeniu, że miejscowe podbite kultury są niższe, mniej rozwinięte, niż kultura metropolii. W takim wypadku wszystkie wzorce pozytywne wywodzą się z kultury metropolii.
W Polsce taki dyskurs do dziejów Rzeczypospolitej usiłował zastosować krakowski socjolog Jan Sowa. Kwestią oceny jest na ile była to próba udana. Wskazywano, że ta perspektywa nie przystaje do polskiej historii. Na długo przed pracami Jana Sowy taką próbę podjął mój mistrz Antoni Mączak. Zauważał on gospodarczą stronę „polskiej kolonizacji”. Tym terminem można określić działania polskiej magnaterii na Ukrainie. Bez wątpienia były to działania kolonizatorów. Na początku XVII wieku podróżnik Paweł Palczowski z Palczowic w dziele „Kolęda moskiewska” mówił wprost, że Rzeczypospolitej niepotrzebna jest Ameryka, ponieważ dysponuje niezmierzonymi terenami do skolonizowania na wschodzie.
Sesja rozpoczęła się jednak od wystąpienia poświęconego postrzeganiu polskiej historii przez intelektualistów i historiografów niemieckich od czasów Georga Forstera, Fryderyka II i Immanuela Kanta. W swoim wystąpieniu Hans-Jürgen Bömelburg zauważył, że Polska w ich myśleniu jest postrzegana poprzez pryzmat kolonialny. Nasz stosunek do wschodu jest pod wieloma względami zbliżony do tego niemieckiego postrzegania Polski i Polaków.
Prof. Michał Kopczyński: W skrajnej wizji tych dziejów, którą promował jeden z najważniejszych budzicieli świadomości narodowej Litwinów Jonas Basanavičius, podkreślana była wielkość Litwy w wymiarze terytorialnym. Basanavičius postrzegał więc chrzest Litwy z 1387 r. jako moment klęski, po którym imperium litewskie zaczęło się polonizować.
PAP: Jak zmienia się obraz dziejów Rzeczypospolitej w historiografii naszych sąsiadów?
Prof. Michał Kopczyński: Profesor Alfredas Bumblauskas z Uniwersytetu w Wilnie opowiadał o stosunku litewskiej historiografii do historii Rzeczypospolitej. W skrajnej wizji tych dziejów, którą promował jeden z najważniejszych budzicieli świadomości narodowej Litwinów Jonas Basanavičius, podkreślana była wielkość Litwy w wymiarze terytorialnym. Basanavičius postrzegał więc chrzest Litwy z 1387 r. jako moment klęski, po którym imperium litewskie zaczęło się polonizować.
Po Basanavičiusie kolejnym wielkim intelektualistą litewskim tworzącym wizję jej dziejów był ksiądz Maironis, właściwie Jonas Mačiulis. Byłoby nienaturalne, aby ksiądz mówił, że momentem początku upadku Litwy jest chrzest. Stwierdził więc, że tym momentem jest śmierć księcia Witolda. Wydarzenie z 1430 r. określił jako „początek nocy bez świtu”. W jego opinii Litwini zasnęli, aby obudzić się dopiero u schyłku XIX wieku. Tę samą tezę, podkreślając dodatkowo „zło unii lubelskiej”, promował Adolfas Šapoka. Był on redaktorem, inicjatorem i współautorem wydawanej w międzywojniu wielotomowej „Historii Litwy”. Jego tezy przeżywały wielki renesans w latach dziewięćdziesiątych, gdy spotykały się z ogromnym zainteresowaniem po latach sowietyzacji myślenia o historii Litwy. Na Litwie ta wizja historii zaczyna się zmieniać. Jest w tym duża zasługa takich publicystów i historyków jak prof. Alfredas Bumblauskas. Krytykuje on podejście zakładające, że Litwini zasnęli na kilka stuleci, a jednocześnie Wilno kwitło, wznoszono perły jego baroku. Proste interpretacje są więc niezgodne z prawdą.
Zmieniła się również historiografia niemiecka. Jej dawne podejście do Rzeczypospolitej opierało się na porównywaniu jej porządku z tymi obowiązującymi w Rzeszy. Od lat sześćdziesiątych niemieckie nauki historyczne mają swoich wybitnych przedstawicieli zajmujących się dziejami Polski, takich jak Gottfried Schramm, który jako pierwszy pisał o historii reformacji w Polsce. Wielkie zasługi miał również Klaus Zernack, który wychował wielkie grono uczniów patrzących na stosunki polsko-niemieckie w innym świetle, odchodząc od perspektywy postkolonialnej.
Wielu Litwinów cierpi na pewnego rodzaju „kompleks”, który opiera się na przekonaniu, że Litwa była w ramach Rzeczypospolitej elementem słabszym, nawet jeśli przyjmują do wiadomości, że ich kraj skorzystał na zawarciu unii. Robert Frost, nagrodzony na tym Kongresie wyróżnieniem „Pro Historia Polonorum”, w pierwszym tomie swojej historii o unii polsko-litewskiej przewrotnie argumentuje, że Litwa skorzystała na Unii Lubelskiej. Przed 1569 r. w Koronie pojawiały się opinie, które wprost stwierdzały, że Litwa powinna być w całości włączona do Polski. Z tego punktu widzenia, unia z 1569 r. obroniła jej odrębność. Oczywiście niewielu Litwinów przyjmuje ten punkt widzenia.
Przez długi czas polską i litewską historiografię łączyło podejście do Konstytucji 3 maja, w której nie padały takie określenia jak „Korona” i „Litwa”, lecz po prostu Rzeczpospolita. Bardzo długo intepretowano to sformułowanie, jako ostateczne pogrzebanie niezależności Litwy. Dopiero Juliusz Bardach w wielkim stylu powołał się na Zaręczenie Wzajemne Obojga Narodów, uchwalone przez Sejm Czteroletni 20 października 1791 r. i stwierdził, że dokument ten oznaczał zachowanie odrębności Litwy. Bumblauskas podkreślił, że bez tego aktu nie byłoby aktu niepodległości Litwy z 1918 r. W litewskiej historiografii dochodzi więc do swoistego przewartościowania.
PAP: Niestety niewiele osób pamięta o tym co wydarzyło się na Litwie w październiku 1791 r. Jaki obraz Unii dominuje dziś u Litwinów?
Prof. Michał Kopczyński: Niestety ta wiedza nie jest powszechna. Większość Litwinów wciąż żyje wizją, którą przedstawił Adolfas Šapoka. Zapomina się, że ten historyk zrewidował swoje poglądy. Po raz pierwszy wypowiedział się pozytywnie o Unii Lubelskiej w 1940 r., tuż po zajęciu Litwy przez wojska sowieckie. Na emigracji w 1958 r. wydał krótką historię Litwy, w której napisał, że Unia była dla Litwy wydarzeniem pozytywnym.
Gdy spojrzymy na inne unie zawierane przez państwa to dostrzeżemy, że jedna ze stron zawsze jest tą silniejszą. Niekoniecznie musi być ona inicjatorem związku, ale najczęściej jest tak jak w wypadku Polski i Litwy. Należy zauważyć, że unia angielsko-szkocka doprowadziła do zmarginalizowania Szkocji. W XVII w. była to unia personalna, ale już sto lat później została zamieniona na realną, co oznaczało likwidację parlamentu w Edynburgu. Został on przywrócony dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Podobny mechanizm wystąpił w przypadku unii norwesko-duńskiej. W 1536 r. została zlikwidowana rada norweska i Norwegia stała się prowincją wspólnego państwa. Bez wątpienia ogólną zasadą takich związków państw jest to, że jedna ze stron traci politycznie, ale niekoniecznie traci we wszystkich wymiarach.
Gdy popatrzymy na związki Szkocji i Anglii to zauważymy, że to drugie państwo zostaje intelektualnie wzbogacone przez Szkotów. Najwybitniejsi brytyjscy myśliciele, twórcy tamtejszego oświecenia, tacy jak Adam Smith pochodzą ze Szkocji. Również znaczna część warstwy kupieckiej wywodzi się z północy. Idąc tym tropem Bumblauskas stwierdza, że Litwa skorzystała na unii z Polską, ponieważ otrzymała wsparcie w wojnach z Moskwą. Ukraina stała się częścią Korony, ale wszystkie sprawy związane z kontaktami z Rosją musiały być załatwiane przez kanclerza wielkiego litewskiego.
Szkoła poznańska, z poglądami której fundamentalnie się nie zgadzam, krytycznie odnosiła się do wciągnięcia Polski w konflikty z Rosją oraz wielkiego wzmocnienia pozycji magnaterii wywodzącej się z Litwy. Żaden z koroniarzy nie mógł kupić ziemi na Litwie, ale jednocześnie Litwini budowali w Koronie wielkie majątki. Sapiehowie, Radziwiłłowie, Czartoryscy mieli nie tylko pałace w stolicy, ale również wielkie majątki ziemskie w Koronie.
Prof. Michał Kopczyński: Myślę, że gdyby nie było Unii w Krewie, to nie doszłoby również do zwycięstwa na krzyżakami, które nie zostało w pełni wykorzystane. Nierozwiązanie tego problemu jest jednak winą Polski, a nie Litwy. Myślę, że bez unii dzieje obu krajów potoczyłyby się całkowicie odmiennie.
PAP: Czy w takim razie można powiedzieć, że unia była korzystna dla obu stron i dlatego Rzeczpospolita odniosła tak wiele sukcesów?
Prof. Michał Kopczyński: Myślę, że gdyby nie było Unii w Krewie, to nie doszłoby również do zwycięstwa na krzyżakami, które nie zostało w pełni wykorzystane. Nierozwiązanie tego problemu jest jednak winą Polski, a nie Litwy. Myślę, że bez unii dzieje obu krajów potoczyłyby się całkowicie odmiennie. Oczywiście zadaniem historyka nie jest budowanie wizji historii alternatywnej, która z reguły staje się raczej marzeniem lub zupełnie oderwanym od rzeczywistości wyobrażeniem.
Polska i Litwa nie utrzymałyby swojego mocarstwowego lub wręcz imperialnego statusu, gdyby nie były razem. Podobny mechanizm wystąpił również w wypadku Wielkiej Brytanii złożonej ze Szkocji i Anglii. Zakończenie dziejów Rzeczypospolitej rozbiorami jest już zupełnie innym problemem. Nie zostały one spowodowane przez Unię.
PAP: Prof. Bumblauskas użył podczas debaty metafory „trumien historycznych”...
Prof. Michał Kopczyński: W ostatnim wywiadzie Jerzy Giedroyc powiedział, że „Polską rządzą nadal dwie trumny, Piłsudskiego i Dmowskiego”. Te „trumny” odnoszą się nie tylko do wizji politycznej, tego jak ma wyglądać Polska, być federacyjna czy piastowska. Giedroycowi chodziło również o wizję państw i narodu. Zdaniem Bumblauskasa „dwie trumny historiograficzne” to koncepcje Maironisa i Šapoki. W Polsce są inne „trumny” – piastowska i jagiellońska. Mają one swoje przełożenie na polską politykę…
PAP: Na idee Trójmorza lub Międzymorza?
Prof. Michał Kopczyński: Między innymi. Jest to koncepcja jagiellońska, choć oczywiście takie jej postrzeganie jest pewnego rodzaju uproszczeniem.
PAP: Przedwojenne koncepcje Międzymorza nie zostały zrealizowane między innymi z powodu sporów państw Europy Środkowej i Wschodniej. Czy dziś istnieje podobne niebezpieczeństwo?
Prof. Michał Kopczyński: Ostatni z referentów występujących w tej sesji, zajmujący się kulturami pamięci profesor Alvydas Nikžentaitis z Wilna rozważał problem, czy tradycja dawnej Rzeczypospolitej może być podstawą stworzenia Międzymorza. Jego konkluzje były dość pesymistyczne. W jego opinii Rzeczpospolita jest zbyt odległa w czasie, aby mogła wpływać na tę koncepcję geopolityczną. Dawne dzieje nie wywołują dostatecznie emocjonalnych reakcji i przywiązania. Wskazują na to doświadczenia z okresu budowania państwowości ukraińskiej po 1991 r. Poszukiwano odwołań do odległej przeszłości. Na pierwszych ukraińskich hrywnach pojawił się sprzymierzony z Karolem XII hetman kozacki Iwan Mazepa. Ta próba odwołania się do dziejów XVIII wieku była nieudana. Również ataman Semen Petlura nie przemawiał do wszystkich Ukraińców. Po rozpoczęciu wojny na wschodniej Ukrainie najważniejszym elementem tamtejszej pamięci historycznej stała się UPA. Można więc powiedzieć, że starsza historia ustępuje tej nowszej. Niestety „młodsza” historia jest bardziej konfliktowa i nieprzepracowana.
Inny z narodów Rzeczypospolitej – Białorusini, są przywiązani do tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale rozumianej nieco inaczej, niż na Litwie. Drugą, konkurencyjną tradycją republiki jest tradycja republiki partyzanckiej w trakcie II wojny światowej.
Proszę zauważyć jak wiele kontrowersji wzbudziły obchody Unii Lubelskiej w 2009 r. i jak silnie na postrzeganie tej rocznicy wydarzenia wpływały wydarzenie z bliskiej nam historii, takie jak Rzeź Wołyńska. Zdaniem Nikžentaitisa tradycja Rzeczypospolitej nie może działać skutecznie w całym regionie, o którym rozmawiamy. To pesymistyczny wniosek, a jeszcze bardziej pesymistyczne jest to, że nikt nie polemizował z tezami przedstawionymi przez litewskiego historyka.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
Szuk/ mjs/ ls/