Ksiądz Jerzy padł ofiarą rozgrywek na szczytach władz w Warszawie i być może w Moskwie - powiedział PAP Tomasz Wiścicki, współautor z Ewą K. Czaczkowską książki „Ksiądz Jerzy Popiełuszko. Wiara, nadzieja, miłość. Biografia błogosławionego”.
PAP: Jaki był wpływ prymasa kardynała Stefana Wyszyńskiego na duchowość księdza Jerzego Popiełuszki?
Tomasz Wiścicki: Ten wpływ był niezwykle istotny. Jerzy Popiełuszko trafił do warszawskiego seminarium, gdy arcybiskupem warszawskim był kardynał Wyszyński. Również prymas Wyszyński udzielał księdzu Popiełuszce święceń kapłańskich. W okresie dojrzałego kapłaństwa księdza Popiełuszki nauczanie prymasa miało dla niego bardzo duże znaczenie. Wielokrotnie w swoich wypowiedziach podkreślał, że nie mówi w kazaniach niczego innego niż prymas i papież Jan Paweł II. Wprost cytował ich wypowiedzi co dodatkowo ambarasowało władze komunistyczne, ponieważ ciężko mieć pretensje do kapłana cytującego papieża i prymasa. Oczywiście nie był to wybieg księdza Popiełuszki, ale dowód jego przywiązania do myśli i poglądów tych dwóch autorytetów, które uważał za fundament nauczania Kościoła w Polsce.
PAP: Jaki wpływ na księdza Jerzego Popiełuszkę miał II Sobór Watykański?
Tomasz Wiścicki: Ksiądz Popiełuszko nie odwoływał się wprost do nauczania soborowego, ale bez wątpienia model kapłaństwa, który przyjął, byłby trudny do wyobrażenie przed soborem. Był on bardzo związany z ludźmi, chętnie otaczał się wiernymi, choć zachowywał pewien dystans. Często przechodził na „ty”, co wówczas nie było wśród księży powszechne. Wielu, wśród nich między innymi prymas Wyszyński, odwoływało się raczej do bardziej hieratycznych form zachowań. Duch przemian posoborowych sprawił, że kapłani stali się bliżsi ludziom. Zarazem jednak ksiądz Jerzy zdawał sobie sprawę z tego, że reprezentuje Kościół i głosił jego nauczanie. Taki model kapłaństwa był zgodny z myśleniem posoborowym, czy raczej jego pozytywnymi elementami. Pamiętajmy bowiem, że niektóre interpretacje nauczania soborowego rozmiękczyły nauczanie Kościoła doprowadzając niemal do katastrofy. Zarówno ksiądz Jerzy, jak i prymas Wyszyński byli bardzo odlegli od tych tendencji.
PAP: Przyszły ksiądz Jerzy trafił do warszawskiego seminarium w bardzo trudnym momencie konfliktu pomiędzy Kościołem i państwem, którego powodem były obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego i Milenium Chrztu. To niemal od razu odbiło się na klerykach...
Tomasz Wiścicki: Wcielenie kleryków do wojska było wobec nich brutalną szykaną. Proceder ten był sprzeczny nawet z obowiązującym w PRL prawem. Obronność PRL nijak się nie umacniała dzięki służbie wojskowej kleryków. Ich szkolenie w niewielkim stopniu dotyczyło umiejętności wojskowych, ale niemal nieustannie poddawano ich indoktrynacji. Celem było wyrwanie kleryków z kapłaństwa i ukaranie tych, którzy okazywali się niezłomni. Władze nie ukrywały, że liczba kleryków, którzy byli wcielani do wojska, zależała od stosunku biskupa danej diecezji do władz.
Zwłaszcza w tym okresie metropolita warszawski kardynał Wyszyński był wobec reżimu komunistycznego bardzo stanowczy, co oznaczało represje wobec kleryków, wśród których był Jerzy Popiełuszko. Przy tej okazji przyszły beatyfikowany po raz pierwszy wykazał swoją wyjątkowość. Wcześniej w seminarium niespecjalnie się wyróżniał. Był uważany za miłego i niezwykle pobożnego człowieka, ale to właśnie w wojsku pokazał swoją twardość, nieustępliwość i gotowość do ponoszenia ofiary. „Stawiał się” przełożonym, więc był gnębiony w sposób znacznie bardziej dolegliwy niż pozostali klerycy. Stał się więc ich naturalnym przywódcą, ponieważ dawał przykład wierności zasadom i pociągnął za sobą tych, którzy bez niego pewnie staraliby się po prostu przeżyć przymusową służbę. W większości wypadków, gdy zakazywano klerykom głośnych modlitw, postanawiali modlić się po cichu. Jerzy Popiełuszko mówił wprost, że będą to robić, bo mają do tego prawo. Zresztą prawo PRL zapewniało wolność wyznania, więc ksiądz Jerzy miał się do czego odwołać. W ten sposób w chwili próby pokazał swój charakter.
Tomasz Wiścicki: Nie jesteśmy więc w stanie odtworzyć, w jaki sposób wyglądał procesu decyzyjny, którego skutkiem było zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki. Nie wydaje mi się, by padł bezpośredni, wydany na szczycie władz PRL, rozkaz: „zabijcie go”. Świadczy o tym fakt ujawnienia bezpośrednich sprawców morderstwa. W całym bloku komunistycznym nie jest znany żaden inny przykład ujawnienia zbrodni wysokich funkcjonariuszy.
PAP: Czy powoływanie kleryków do wojska przynosiło efekty, na których zależało komunistycznym władzom?
Tomasz Wiścicki: Zdarzało się, że represje zniechęcały do kapłaństwa, jednak zdecydowanie częściej umacniały kleryków w ich powołaniu. Mimo surowej dyscypliny seminariów klerycy wychowywani byli w bezpiecznych, dość cieplarnianych warunkach. Powołanie do wojska oznaczało zetknięcie się z brutalną rzeczywistością i wielu z nich po raz pierwszy musiało zaświadczyć o wierze. To wielu wzmacniało. Ksiądz Popiełuszko był tego żywym dowodem.
PAP: Czy w seminarium objawiły się już cechy, które charakteryzowały Jerzego Popiełuszkę w okresie, gdy był kapelanem ludzi pracy?
Tomasz Wiścicki: Nie wykazywał wówczas umiejętności przewodzenia. Można nawet powiedzieć, że nigdy nie miał takich klasycznie rozumianych umiejętności przywódczych. Mówił cichym głosem, nie był oratorem, ale pociągał ludzi swoją postawą i gotowością znoszenia cierpień w obronie poglądów, które głosił. W seminarium był cichym, pobożnym i niewyróżniającym się klerykiem. Musiał bardzo wiele nadrobić. Pamiętajmy, że pochodził z bardzo ubogiej rodziny. Musiał nadrobić pewien dystans kulturowy. Już sama wyprawa do Warszawy z Okopów koło Suchowoli nie była wówczas zwykłą podróżą. Dla młodego człowieka była to droga w nieznane.
Jako kleryk i młody ksiądz nie wyróżniał się niczym szczególnym. Gdy zbieraliśmy materiały do książki, odwiedzaliśmy parafie, w których służył przed rokiem 1980. Ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że w niektórych z nich nie został niemal w ogóle zapamiętany. Nie był to więc ktoś, o kim wiadomo było, że stanie się kimś zupełnie nadzwyczajnym. Dopiero później, moim zdaniem, kierowany przez Opatrzność, bo inaczej nie da się tego wytłumaczyć, stał się kimś zupełnie innym i wyjątkowym.
PAP: Jak więc doszło do tego, że to właśnie ksiądz Jerzy Popiełuszko w sierpniu 1980 r. odprawił mszę dla robotników w Hucie "Warszawa"?
Tomasz Wiścicki: Huta „Warszawa” był jednym z nielicznych zakładów warszawskich, który podjął strajk w sierpniu 1980 r. W niedzielę 31 sierpnia robotnicy chcieli uczestniczyć w mszy świętej. Rozpoczęli dość chaotyczne poszukiwania księdza w okolicznych parafiach. Nie udało nam się dokładnie ustalić ich przebiegu, ale wiemy na pewno, że były dwie lub trzy „grupy poszukiwawcze”. Jedna z nich dotarła do rezydencji prymasa. Inna dotarła do parafii na Młocinach. Tamtejszy ksiądz, jedyny w parafii, zaproponował zgłoszenie się do parafii św. Stanisława Kostki, która była dość odległa od huty, ale jako że była siedzibą dekanatu, to szansa znalezienia księdza była znacznie większa. Poranną mszę w hucie w tym czasie odprawił ksiądz z parafii na Wawrzyszewie, drugi spowiadał strajkujących.
Kolejną odprawił już ksiądz Popiełuszko. Z powodu poważnych problemów ze zdrowiem był wówczas rezydentem w parafii św. Stanisława Kostki. Jako że nie był wikarym, nie obciążały go obowiązki i miał więcej czasu. Msza odprawiona przez księdza Popiełuszkę odbyła się po godzinie 14. Tego dnia nic nie było oczywiste i wiele czynników sprawiło, że to właśnie ksiądz Jerzy trafił 31 sierpnia do Huty „Warszawa”.
Dodajmy przy tej okazji, że również później ksiądz Jerzy nie posiadał wydanego przez władze kościelne dekretu upoważniającego do duszpasterzowania robotnikom i Solidarności. Był duszpasterzem służby zdrowia, Domu Zasłużonego Pracownika Służby Zdrowia i studentów medycyny. Wszystkie te funkcje pełnił, ponieważ sam był poważnie chory. Uznano więc, że najlepiej zrozumie innych chorych i pracowników służby zdrowia.
Okazało się, że to założenie doskonale się sprawdziło. W kaplicy, do której dotąd na msze przychodzili pojedynczy pracownicy, nagle zaczęły pojawiać się tłumy składające się zarówno z pielęgniarek, jak i profesorów Akademii Medycznej. Wbrew późniejszym zarzutom prymasa Józefa Glempa, również w kolejnych latach zajmował się duszpasterzowaniem w służbie zdrowia, a oprócz tego także robotnikom. Nigdy nie został skierowany do tego zajęcia, ale za swoje powołanie uznał dbanie o robotników w hucie, a następnie w całej Solidarności, a także ludzi z nią związanych.
PAP: Wspomniał Pan o zarzutach, jakie stawiał księdzu Popiełuszce prymas Glemp. Dlaczego hierarchowie nie zawsze przychylnie spoglądali na działalność księdza Jerzego?
Tomasz Wiścicki: Z wielkimi postaciami, świętymi, zawsze jest problem, ponieważ nie mieszczą się w przyjętych powszechnie schematach, którymi musi posługiwać się tak wielka instytucja jak Kościół. Zawsze istnieje napięcie pomiędzy hierarchią kościelną a charyzmatykami takimi jak ksiądz Jerzy. Niemal każdy święty tego doświadczył. Kościół jest również instytucją ludzką, z czym wiąże się wiele różnych konsekwencji, takich jak choćby zazdrość. Wynikała ona zarówno z popularności księdza, jak i spraw bardziej przyziemnych. Ksiądz Popiełuszko posiadał własny samochód i mieszkanie kupione przez ciotkę mieszkającą w USA. To ściągało na niego niechęć tych kolegów, którzy tego nie mieli.
Krytyka części hierarchów mogła wynikać również z bardzo silnego nacisku reżimu na Kościół. Władze bardzo krytycznie patrzyły na wszelkie formy angażowania się Kościoła i jego przedstawicieli w sprawy publiczne, czyli tak zwaną „działalność pozareligijną”. Krótko mówiąc, nie lubiły, gdy księża mówili prawdę o funkcjonowaniu władz PRL. Każda władza totalitarna, a taki charakter, mimo swojej pogłębiającej się nieudolności, miała PRL, uzurpuje sobie prawo do kontroli nad całym życiem społecznym.
Ksiądz Jerzy mówił prawdę biegunowo odległą od twierdzeń władz komunistycznych. Wywoływał wściekłość reżimu stwierdzając np., że Solidarność była realnym, wielkim ruchem społecznym, a nie „garstką najemników na żołdzie CIA”. Zgodnie z mentalnością władz PRL, był postrzegany jako wróg polityczny, mimo iż nie wypowiadał się na tematy polityczne, lecz nauczał moralnie. Tego rodzaju księża byli więc dla Kościoła swego rodzaju problemem, ponieważ władza nieustannie naciskała w sprawie ich działalności. Jego nazwisko ciągle przewijało się w rozmowach pomiędzy przedstawicielami reżimu a hierarchią kościelną. Dla władz najlepszym rozwiązaniem byłoby „uciszenie” księdza Popiełuszki przez jego przełożonych.
Innym źródłem napięć w kontaktach pomiędzy prymasem i księdzem Popiełuszką było odmienne rozumienie znaczenia „Solidarności”. Kardynał Glemp był do niej mocno zdystansowany. Dostrzegał w niej nieczyste gry, podziały, nieuczciwe zagrania. Oczywiście one wszystkie się zdarzały, jak w każdej ludzkiej organizacji. Dla księdza Jerzego był to wielki ruch ku wolności i godności człowieka. Z rozmowy z prymasem, którą przeprowadziliśmy, można wysnuć wniosek, że chyba do końca życia nie w pełni rozumiał fenomen księdza Jerzego. Przytaczał swoje rozmowy z księdzem Popiełuszką, w których mówił: „Jurku, nie wyobrażaj sobie, że jesteś wyjątkowy, mamy wielu dobrych spowiedników”. Ksiądz Jerzy, oprócz tego, że był wybitnym spowiednikiem, to swoje talenty okazywał również na inne sposoby. Jego wybitności prymas Glemp nie tyle nie rozumiał, co raczej traktował ją jako swego rodzaju problem.
Bardzo charakterystyczna była rozmowa prymasa i księdza Popiełuszki, po której, jak wspomina kilku świadków, płakał i nie chciał nic opowiadać. Ksiądz Popiełuszko nigdy nie krytykował prymasa i podkreślał, że podporządkuje się każdemu poleceniu swego przełożonego. Krytykował również tych, którzy krytykowali kardynała Glempa. Wspomniana rozmowa odbyła się po słynnej prowokacji przygotowanej przez późniejszych morderców. Do mieszkania księdza podrzucono wówczas mające go kompromitować materiały bezdebitowe, w dodatku sugerujące, że sam rozpowszechnia informacje na swój temat, oraz materiały wybuchowe i gazy łzawiące. To spowodowało kilkunastogodzinne aresztowanie. Prosto z aresztu trafił na audiencję do prymasa, który bardzo mocno go skrytykował za niewywiązywanie się ze swoich oficjalnych obowiązków duszpasterza służby zdrowia. Prymas stwierdził wówczas, że ksiądz gromadzi ludzi wokół siebie, a nie Pana Boga. Były to zarzuty bardzo bolesne i ich dalszym ciągiem był publikowany w naszej książce list, w którym prymas w bardzo ostrych słowach ostrzegał biskupa pomocniczego archidiecezji warszawskiej Władysława Miziołka, który popierał działania księdza Popiełuszki, że kapelan Solidarności ma skłonność do kłamstwa i reklamowania samego siebie.
Z drugiej strony pamiętajmy, że prymas mógł przenieść księdza Jerzego nie tylko w dowolne inne miejsce w Polsce, ale również do innego kraju. Stąd pojawienie się pomysłu wyjazdu do Rzymu. Nie zrobił tego, ponieważ bał się reakcji środowisk Solidarności. Opinie na jego temat i tak nie były najlepsze, szczególnie wśród bardziej radykalnych działaczy podziemnych. Często były to oceny krzywdzące. Bez wątpienia jednak, nie miałby nic przeciwko dobrowolnemu wyjazdowi księdza do Rzymu. W ten sposób jego życiu nic by nie zagrażało, a jednocześnie nie musiałby wysłuchiwać zarzutów władz. Prymas sugerował więc wyjazd, ale nie zmuszał do niego. Do końca życia miał wyrzuty sumienia spowodowane tym, że nie uratował życia księdzu Popiełuszce. Wydaje się, że zadecydowała Opatrzność. Bóg z jakiejś przyczyny, dla nas niezrozumiałej, uznał, że potrzebne jest męczeństwo. Ksiądz Jerzy był na nie przygotowany i się go spodziewał.
PAP: Czy po upływie ponad trzech dekad od śmierci księdza Popiełuszki możemy stwierdzić, że decyzja o jego zamordowaniu zapadła na szczytach władz reżimu?
Tomasz Wiścicki: Bez wątpienia decyzja o zamordowaniu księdza Popiełuszki musiała zapaść wysoko w aparacie władzy. Niestety, nie wiemy gdzie dokładnie, ponieważ władzom udało się ukryć wszystko, co działo się powyżej „wytypowanego do kryminału” płk. Adama Pietruszki, zastępcy dyrektora Departamentu IV MSW, zajmującego się walką z Kościołem. Nie jesteśmy więc w stanie odtworzyć, w jaki sposób wyglądał procesu decyzyjny, którego skutkiem było zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki. Bez wątpienia była to bardzo skomplikowana gra. W tym czasie generałowie Kiszczak i Jaruzelski kończyli pozbywać się z aparatu władzy generała Mirosława Milewskiego, skądinąd postaci wyjątkowo ponurej, która rozpoczynała swoją „karierę” od pomocy sowietom w obławie augustowskiej. W MSW toczyła się więc bardzo ostra walka wewnętrzna.
Tomasz Wiścicki: Ksiądz Jerzy mówił prawdę biegunowo odległą od twierdzeń władz komunistycznych. Wywoływał wściekłość reżimu, stwierdzając np., że Solidarność była realnym, wielkim ruchem społecznym, a nie „garstką najemników na żołdzie CIA”. Zgodnie z mentalnością władz PRL był postrzegany jako wróg polityczny, mimo iż nie wypowiadał się na tematy polityczne, lecz nauczał moralnie.
Historia zamordowania księdza Popiełuszki ma prawdopodobnie również wątki kremlowskie. Najlepszym dowodem jest opublikowany w „Izwiestiach” artykuł niejakiego Leonida Toporkowa. Do dziś nie wiemy, kto to był. Jeśli sowiecka gazeta pisała z imienia i nazwiska o księdzu w Warszawie, to sprawa była naprawdę poważna. Prasa w ZSRS była elementem aparatu władzy i realizowała jego politykę. Spory wśród komunistów trwały w tym czasie również w Moskwie. Był to okres przejściowy po śmierci Breżniewa i Andropowa. Decydowały się losy imperium i w tych trybach reżimów komunistycznych PRL i ZSRS znalazł się ksiądz Jerzy.
Nie wydaje mi się, by padł bezpośredni, wydany na szczycie władz PRL, rozkaz: „zabijcie go”. Świadczy o tym fakt ujawnienia bezpośrednich sprawców morderstwa. W całym bloku komunistycznym nie jest znany żaden inny przykład ujawnienia zbrodni wysokich funkcjonariuszy. Bezpieka, w tym także jej pion zajmujący się walką z Kościołem, miał swego rodzaju immunitet. Jej funkcjonariusze wiedzieli, że jakichkolwiek przestępstw dopuściliby się podczas swoich działań, będą kryci przez swoich przełożonych.
Między bajki można włożyć wersję wydarzeń propagowaną przez Jaruzelskiego i Kiszczaka, którzy twierdzili, ze morderstwo księdza Popiełuszki było prowokacją skierowaną przeciwko nim, a uknutą przez Milewskiego lub kogoś z nim związanego. Zarówno Kiszczak, jak i Jaruzelski, byli elementami gry, która się wówczas toczyła. Kiszczak co najmniej wiedział o pierwszej próbie zamordowania księdza Popiełuszki. Pietruszka podczas procesu generałów Ciastonia i Płatka mówił, że widział protokół z podsłuchu w mieszkaniu księdza z informacją o próbie spowodowania wypadku podczas powrotu ks. Popiełuszki, Waldemara Chrostowskiego i Seweryna Jaworskiego z Gdańska. To wówczas Grzegorz Piotrowski miał rzucić kamieniem w nadjeżdżający samochód. Wszyscy trzej bagatelizowali to wydarzenie. Pietruszka twierdzi, że zapis z podsłuchu miał parafę Kiszczaka oznaczającą, że szef MSW czytał ten dokument. Kiszczak na procesie nie zaprzeczał, ale stwierdził że nie pamięta lub nawet jeśli czytał, to nie wiedział, czego dotyczą te słowa. Mówił to funkcjonariusz bezpieki z kilkudziesięcioletnim stażem. Kiszczak zapewne doskonale wiedział i pamiętał ten dokument, ale kłamał, aby uniknąć odpowiedzialności za składanie nieprawdziwych zeznań, gdyby dokument z jego parafą jednak się odnalazł. Możemy więc stwierdzić, że Kiszczak przynajmniej wiedział o pierwszej próbie zamachu, ale nie zareagował na to wydarzenie. Nie znamy jego motywów, ponieważ komunistyczna zmowa milczenia działa również po śmierci funkcjonariuszy, którzy nie pozostawiają po sobie pamiętników do opublikowania po śmierci.
Z powodu braku możliwości dokładnego wyjaśnienia okoliczności śmierci i motywów komunistycznych funkcjonariuszy w książce przestawiamy rozmaite hipotezy, ale nie uznajemy żadnej z nich za w pełni wiarygodną. Dezinformacja i zmowa milczenia komunistów okazała się skuteczna. Z pewnością jednak ksiądz Jerzy padł ofiarą rozgrywek na szczytach władz w Warszawie i być może w Moskwie. Niestety, tamte archiwa są dla nas zamknięte i na ich otwarcie raczej nie możemy liczyć.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ mjs/ ls/