W piątek mija 36 rocznica śmierci Wojciecha Cieślewicza, 29-letniego dziennikarza, który 13 lutego 1982 r. został pobity przez ZOMO. Mężczyzna zmarł po 18 dniach w szpitalu.
Sprawcy pobicia pierwszej w Poznaniu śmiertelnej ofiary stanu wojennego do dziś nie ponieśli konsekwencji. Pod tablicą pamiątkową w centrum Poznania w rocznicę pobicia i śmierci Wojciecha Cieślewicza składane są kwiaty. Wielkopolska Solidarność spotyka się w tym miejscu każdego roku 13 lutego.
"Ubolewam nad tym, że pamięć o Cieślewiczu, młodym dziennikarzu, nie jest wystarczająco eksponowana w mediach. Przecież to był przedstawiciel mediów; wielka szkoda, że one nie upamiętniają go w odpowiedni sposób. Nie robią tego też organizacje, stowarzyszenia zrzeszające dziennikarzy" – powiedział w piątek PAP szef wielkopolskiej Solidarności Jarosław Lange.
13 lutego 1982 r. rozpoczynający pracę w "Głosie Wielkopolskim" Cieślewicz uczestniczył w manifestacji pod pomnikiem Ofiar Poznańskiego Czerwca. Kiedy oddziały ZOMO zaczęły rozpędzać demonstrantów, uciekał w kierunku mostu Teatralnego. W okolicach przystanku tramwajowego został ciężko pobity. Trafił do szpitala, zmarł 2 marca na skutek urazu czaszki.
Chociaż zeznania naocznych świadków jednoznacznie wskazywały, że Cieślewicza pobili funkcjonariusze ZOMO, śledztwo w tej sprawie umorzono w czerwcu 1982 roku wobec niewykrycia sprawców. W 1990 roku Sejmowa Komisja Nadzwyczajna do Zbadania Działalności MSW wniosła o podjęcie na nowo śledztwa; sprawę podjęła Prokuratura Wojewódzka w Poznaniu. W wyniku dochodzenia ustalono, że pobicia dokonali funkcjonariusze kompanii V ZOMO.
W stan oskarżenia postawiono b. funkcjonariusza ZOMO Włodzimierza J., który nie stawiał się na rozprawy sądu z powodu problemów psychicznych. W 1993 roku poznański sąd uniewinnił mężczyznę, podając jako powód "brak dostatecznych dowodów popełnienia winy".
21 czerwca 1991 roku Prokuratura Wojewódzka w Poznaniu wyłączyła ze sprawy i podjęła osobne postępowanie przeciwko pięciu nieustalonym funkcjonariuszom ZOMO, uczestniczącym w pobiciu Cieślewicza. Trzy dni później śledztwo zostało umorzone.
Agnieszka Łuczak z poznańskiego oddziału IPN powiedziała PAP, że gdy sprawę pobicia zaczęły badać milicja i prokuratura, wszyscy świadkowie zgodnie twierdzili, dla dobra Cieślewicza, że w miejscu zgromadzenia znalazł się przypadkowo.
Przyznała, że ta wersja, utrwalona w aktach śledztwa, skutkowała późniejszymi komplikacjami. Kiedy śledztwo po latach chciał podjąć prokurator IPN, nie zrobił tego ze względu na brak związku represji z działalnością na rzecz niepodległego bytu państwa Polskiego - z akt wynikało, że Cieślewicz był jedynie przypadkowym przechodniem. (PAP)
autor: Rafał Pogrzebny
rpo/aszw