Mirosław Chojecki po latach coraz bardziej docenia znaczenie wydarzeń Sierpnia 1980 roku w Stoczni Gdańskiej. "To, że mamy demokrację, że jesteśmy członkiem wspólnoty europejskiej, to właśnie owoce tamtych wydarzeń" - powiedział PAP Chojecki.
"W mojej pamięci wydarzenia w stoczni zapisały się bardzo intensywnie. Pamiętam niemal każdą minutę od chwili, gdy na początku strajku znalazłem się na terenie stoczni. Przebywałem tam, z krótkimi przerwami, do 23 sierpnia, kiedy wyszedłem na miasto i zostałem zatrzymany przez policję. Uwolniono mnie dopiero 31 sierpnia" - opowiadał Chojecki.
W jego pamięci najwyraźniej zapisały się wydarzenia z 16 sierpnia, kiedy strajk omal się nie zakończył, ponieważ dyrektor stoczni Klemens Gniech zgodził się na spełnienie początkowych postulatów robotników: przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy, podwyżkę płac dla każdego zatrudnionego, budowę pomnika ofiar grudnia 1970 r., gwarancje nietykalności dla strajkujących.
"Wałęsa ogłosił koniec strajku, stoczniowcy zaczęli wychodzić. W tym momencie Alina Pieńkowska i Anna Walentynowicz zaczęły zatrzymywać wychodzących tłumacząc, że nie powinni kończyć strajku w momencie, gdy zostały zaspokojone tylko ich żądania, ale nie postulaty innych zakładów. Wtedy właśnie zaczął się strajk solidarnościowy. Ja także chodziłem po różnych zakładach pracy - byłem m.in. w porcie i tam tłumaczyłem strajkującym, że stocznia stoi, że jest to strajk solidarnościowy. Te wydarzenia zapamiętałem jako najważniejszy, najbardziej dramatyczny moment Sierpnia" - wspomina Chojecki.
Twórca Niezależnej Oficyny NOW-a - najważniejszego podziemnego wydawnictwa - nie od początku zdawał sobie sprawę ze znaczenia wydarzeń w stoczni. "Po 30 latach dopiero widać tak naprawdę, jakie to wszystko było ważne. Wstąpienie Polski do Unii Europejskiej, do NATO, to w pewnym sensie owoce tamtego strajku, tamtego sierpniowego zrywu. Powiedziałbym, że z upływem lat coraz bardziej doceniam znaczenie Sierpnia, bo widzę, że jesteśmy krajem demokratycznym, europejskim, nie azjatyckim, że będąc członkami UE chyba dość dobrze dajemy sobie radę" - uważa Chojecki.
"Wałęsa ogłosił koniec strajku, stoczniowcy zaczęli wychodzić. W tym momencie Alina Pieńkowska i Anna Walentynowicz zaczęły zatrzymywać wychodzących tłumacząc, że nie powinni kończyć strajku w momencie, gdy zostały zaspokojone tylko ich żądania, ale nie postulaty innych zakładów. Wtedy właśnie zaczął się strajk solidarnościowy" - wspomina Mirosław Chojecki.
Jego zdaniem, nie ma nic złego ani zadziwiającego w obecnych podziałach środowisk odwołujących się do etosu Solidarności. "Obecnie to środowisko dzieli się na wiele różnych struktur - jest tu i związek zawodowy Solidarność, i partia PiS, ale także partia PO. W roku 80 Solidarność była ogromnym ruchem społecznym na rzecz demokracji. Dzisiaj jesteśmy krajem demokratycznym i dlatego różni ludzie poszli w różne strony, co jest naturalne i normalne. Wówczas mieliśmy potężnego przeciwnika, brakowało chleba, wolności, niepodległości - wokół tych głównych celów społeczeństwo się jednoczyło, ale dziś nie ma takiej konieczności. Dziś różnimy się między sobą i dobrze, że się różnimy. Kiedyś już mieliśmy moralno-polityczno-społeczną jedność pod sztandarem partii komunistycznej i bardzo dobrze, że to się skończyło" - podkreślił Chojecki.
Mirosław Chojecki współzałożyciel NOW-ej, redaktor, drukarz w sierpniu 1980 roku podczas strajku w Stoczni współorganizował druk wydawnictw niezależnych. Potem był członkiem komisji ds. dostępu Solidarności do środków masowego przekazu, szefem komórki wydawniczej Regionu Mazowsze. W październiku 1981 roku wyjechał do Francji, gdzie zastał go stan wojenny. W latach 1982-1989 Chojecki był współpracownikiem Biura Zagranicznego Solidarności w Brukseli odpowiedzialnym za wysyłkę do kraju sprzętu poligraficznego, w tym samym czasie był wydawcą miesięcznika „Kontakt” w Paryżu. Po przełomie 1989 roku wrócił do Polski. (PAP)
aszw/ hes/
wywiad przeprowadzony w sierpniu 2010 r.