W Radzie Pomocy Żydom „Żegota” skupiły się narodowości i środowiska polityczne przed wojną mocno skłócone. Wspólnym celem działaczy „Żegoty” stało się ratowanie tych, którzy znaleźli się w najtragiczniejszej sytuacji - mówi PAP wiceprezes IPN Mateusz Szpytma.
PAP: Mija właśnie 75-lecie powstania Rady Pomocy Żydom „Żegota”, jednak zanim do tego doszło, pomoc dla zagrożonych Zagładą żydowskich współobywateli była organizowana. Jak wyglądały jej początki?
Mateusz Szpytma: Na wstępie warto zaznaczyć, że z jednej strony relacje polsko-żydowskie podczas II wojny światowej były konsekwencją niemieckiej polityki wobec tych dwóch narodowości, a z drugiej wynikały z ustosunkowania się do niej obywateli państwa, które nigdy nie przestało walczyć. Dzisiaj powszechnie uważa się, że Niemcy od samego początku okupacji dążyli do wytępienia wszystkich Żydów. Tak nie było.
Żydzi jak żaden inny naród byli od początku wojny prześladowani, uznawano ich za podludzi, znakowano, pozbawiano majątku, umieszczano w gettach, byli praktycznie całkowicie pozbawieni opieki prawa, poddawani terrorowi i rozstrzeliwani pod różnymi pretekstami, ale decyzję o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”, czyli unicestwieniu europejskich Żydów, władze Rzeszy Niemieckiej podjęły dopiero w 1941 roku.
Ten nowy etap polityki zaczęto wprowadzać latem 1941 roku na wschodnich obszarach II Rzeczypospolitej zajętych wcześniej przez Sowietów, a na terenie Generalnego Gubernatorstwa w marcu 1942 roku w ramach Aktion Reinhard (na terenach polskich wcielonych wprost do Niemiec pierwszy obóz zagłady dla Żydów w Kulmhof ruszył w grudniu 1941 r.).
Gdy dodamy do tego, że przez cały okres okupacji, także w latach 1939-1941 również Polacy, a zwłaszcza ich elity były eksterminowane, np. w okresie najbardziej znanej akcji AB (tzw. Nadzwyczajna Akcja Pacyfikacyjna - PAP) uważało się, że Polacy są nawet poddani większym represjom niż Żydzi, to nie możemy być zdziwieni tym, że w owym czasie działania pomocowe były niezorganizowane i prowadzone przez pojedyncze osoby lub niektóre środowiska. Polegały one między innymi na wyrabianiu fałszywych dokumentów i znajdywaniu mieszkań dla tych Żydów, którzy nie chcieli się przenosić do gett lub na umożliwianiu tym Żydom, którzy uciekali z obozów pracy, opuszczenia kraju przez tzw. zieloną granicę.
W tym czasie pomoc świadczyli przede wszystkim ci Polacy, którzy wśród Żydów mieli przyjaciół i znajomych. Nie zapominajmy także o tym, że polskie władze konspiracyjne w okupowanym kraju informowały Rząd na Uchodźstwie, a ten kraje alianckie o losie żydowskich współobywateli. To nie była pomoc wprost, a jednak miała bardzo ważną rolę do odegrania, gdyby została w odpowiedni sposób przyjęta.
Mateusz Szpytma: „Żegota” rzeczywiście była fenomenem w skali całej okupowanej Europy. Była ona bowiem organizacją, która za swoje zadanie miała wyłącznie ratowanie Żydów z Zagłady. Choć inspiracja do jej powstania przyszła od czynników oddolnych, które we wrześniu 1942 roku powołały społeczny Komitet Pomocy Żydom „Żegota”, to była to instytucja polityczna.
PAP: Ostatecznie „Żegota” powstała 4 grudnia 1942 roku - dokładnie 75 lat temu. Czym była ta organizacja i jaką rolę odgrywa dziś w polskiej pamięci historycznej? Na czym polegała jej specyfika?
Mateusz Szpytma: Wśród historyków jest drobny spór, czym była Rada Pomocy Żydom przy Delegaturze Rządu RP na Kraj zwana popularnie „Żegotą”. Jedni piszą, że była to instytucja afiliowana przy Polskim Państwie Podziemnym, inni, że była jego częścią. W rzeczywistości była to tak nietypowa struktura, że być może ten spór jest nierozstrzygalny. „Żegota” rzeczywiście była fenomenem w skali całej okupowanej Europy. Była ona bowiem organizacją, która za swoje zadanie miała wyłącznie ratowanie Żydów z Zagłady. Choć inspiracja do jej powstania przyszła od czynników oddolnych, które we wrześniu 1942 roku powołały społeczny Komitet Pomocy Żydom „Żegota”, to była to instytucja polityczna.
Mimo zdarzających się przed wojną animozji i konfliktów pomiędzy Polakami i Żydami, współtworzyły ją polskie partie i środowiska polityczne (z ważnych konspiracyjnych struktur politycznych swoich przedstawicieli nie delegowało tylko Stronnictwo Narodowe) i żydowskie, w tym socjaliści i syjoniści. Była więc „Żegota” przejawem niemal powszechnej politycznej nie tylko niezgody na to, co dzieje się z Żydami (Zagładę potępiał także ruch narodowy), ale i świadomości tego, że wobec trwającej już i zaawansowanej Zagłady Żydów należy czynić wszystko co możliwe, aby uratować tych, których jeszcze się da.
Za każdym razem, gdy przybliżam sobie dzieje „Żegoty”, to nie mogę wyjść z podziwu, jak w okresie szalejącego niemieckiego terroru wobec wszystkich, i wobec grożącej kary śmierci dla osób (a także dla ich bliskich) zajmujących się pomocą Żydów powstała tak rozbudowana struktura, która zresztą nie miała nigdy większej wpadki. „Żegota” udzieliła pomocy kilkunastu tysiącom Żydów, z których co najmniej kilka tysięcy przeżyło wojnę.
Proszę mi pozwolić wymienić choćby nazwy poszczególnych referatów, czyli struktur zadaniowych: lokalowy, legalizacyjny (zajmował się zmianami tożsamości), lekarski, odzieżowy, propagandowy, dziecięcy. Był też referat terenowy, a dodatkowo „Żegota” w 1943 roku powołała swoje lokalne struktury w Krakowie oraz we Lwowie. Pokazuje to znakomicie najnowsza wystawa Instytutu Pamięci Narodowej o „Żegocie”, którą można oglądać na "Przystanku Historia" w Warszawie od 1 grudnia 2017 roku.
PAP: Czy w innych krajach okupowanych przez Niemców nie było prób zorganizowania podziemnej pomocy dla Żydów?
Mateusz Szpytma: Gdyby Polska skapitulowała podobnie jak Francja i inne kraje, to prawdopodobnie nie powstałoby, a przynajmniej w takim zakresie jak miało to miejsce, Polskie Państwo Podziemne, a więc nie byłoby takiej dogodności, by Społeczny Komitet Pomocy Żydom przekształcić w strukturę państwową. Z powodów logistycznych Niemcy realizowali Zagładę europejskich Żydów na ziemiach polskich, więc trudno powiedzieć jak postąpiliby np. Francuzi, gdyby to wszystko działo się w ich kraju i na ich oczach. Z drugiej jednak strony raczej trudno być w tej mierze optymistą, biorąc pod uwagę, że marionetkowy francuski kolaboracyjny rząd wydawał antysemickie ustawy, a następnie współdziałał z Niemcami przy deportacjach Żydów do KL Auschwitz.
PAP: W jednej z niedawnych rozmów zwrócił Pan uwagę, że „Żegota” powstała po akcji likwidacyjnej getta warszawskiego, która odbyła się latem 1942 r. Czy nie za późno?
Mateusz Szpytma: Przez pierwszy okres okupacji nie było oczywiste, że nastąpią masowe mordy na wszystkich Żydach. Wyraźnym przełomem w świadomości i Żydów, i Polaków była właśnie akcja likwidacyjna getta, rozpoczęta 22 lipca 1942 roku. Wówczas pojawiła się słynna odezwa katolickiego Frontu Odrodzenia Polski pt. „Protest”, w której krytykowano milczenie świata wobec tragedii Żydów i wzywano społeczeństwo polskie do przyjścia im z pomocą.
Nie skończyło się tylko na słowach - w ciągu dwóch miesięcy doszło do skupienia się kilku środowisk społecznych i politycznych, i powołania, 27 września 1942 roku, Komitetu Pomocy Żydom. Tak się niestety dzieje bardzo często w historii świata, również i dzisiaj, że zdecydowana reakcja na zło pojawia się dopiero wówczas, gdy zbiera ono już swoje największe żniwo.
PAP: W Polsce już chyba powszechnie wiadomo, że np. za udzielenie schronienia Żydom, a najważniejszy wydział „Żegoty” zajmował się wynajdywaniem dla nich kryjówek, groziła ze strony Niemców kara śmierci. Czy kara ta była często wykonywana? Proszę powiedzieć, jak trudna to była pomoc?
Mateusz Szpytma: Pomoc była trudna z wielu względów. Choć bieda była nierównomiernie rozłożona, to dotykała wszystkich. Nie wystarczy dobre słowo, życzliwe spojrzenie, danie schronienia na kilka godzin i jednego posiłku, choć i to było cenne i niekiedy ratowało życie. Czynnik ekonomiczny miał znaczenie. Tych pieniędzy zawsze było mało i „Żegota” ciągle domagała się od Delegatury oraz od Rządu na Uchodźstwie zdecydowanie większego wsparcia.
Innym utrudnieniem był wszechobecny wówczas strach, który często paraliżował działalność wielu osób. Jeszcze innym było donosicielstwo, którego ofiarami padali nie tylko Żydzi, ale i Polacy, nawet tej rangi jak gen. Stefan „Grot” Rowecki, komendant główny Armii Krajowej. A jednak mimo tego Niemcy i tak obawiali się, że Polacy będą Żydom pomagać i wydali specjalne prawo, którego w okupowanych zachodnich krajach nie było – że za każdą pomoc Żydom karą będzie śmierć. W rzeczywistości zdarzały się i inne kary, jak wysyłanie do obozów koncentracyjnych, ale tę najwyższą wykonywano często, by stanowiła ona przestrogę dla innych. Z tego ostatniego powodu nie ograniczono się np. do zastrzelenia Wiktorii i Józefa Ulmów, ale także wymordowano sześcioro kilkuletnich dzieci, mimo że żyli krewni, którzy mogliby wziąć je w opiekę. Według różnych szacunków za pomoc Żydom zginęło od kilkuset do około tysiąca stu Polaków.
Mateusz Szpytma: W rzeczywistości zdarzały się i inne kary, jak wysyłanie do obozów koncentracyjnych, ale tę najwyższą wykonywano często, by stanowiła ona przestrogę dla innych. Z tego ostatniego powodu nie ograniczono się np. do zastrzelenia Wiktorii i Józefa Ulmów, ale także wymordowano sześcioro kilkuletnich dzieci, mimo że żyli krewni, którzy mogliby wziąć je w opiekę. Według różnych szacunków za pomoc Żydom zginęło od kilkuset do około tysiąca stu Polaków.
PAP: W swoich meldunkach, także niedawno udostępnionych przez Archiwum Akt Nowych, „Żegota” zwracała uwagę na problem szmalcownictwa. „Szerzy się bowiem szantaż w sposób potworny (...). Nie ma dnia, aby się nie wydarzał szereg szantażów, aby nie obrabowano ofiary z ostatniego grosza i dobytku” - czytamy w dokumencie z 6 kwietnia 1943 r. Jak duży to był problem dla Polaków ratujących Żydów?
Mateusz Szpytma: Szmalcownicy byli ogromnym problemem dla ukrywających się Żydów i ukrywających ich Polaków. Gdyby nie oni, uratowano by z pewnością o wiele więcej osób. Trudno powiedzieć, jak wielu ich było. Istnieją szacunki Gunnara Paulsona mówiące, że np. w Warszawie miało działać około 3-4 tysiące szantażujących. Można by powiedzieć, że nie tak dużo, jak na milion mieszkańców, ale dla niemal 30 tysięcy ukrywających się Żydów to znacząca liczba. Dla porównania dodajmy, że ten sam naukowiec mówi o ok. 70-90 tysiącach Polaków zaangażowanych tam w pomoc dla Żydów.
Jednak nawet jeden denuncjator w miejscowości lub dzielnicy był potwornym zagrożeniem dla wszystkich. Ktoś, kto specjalizował się w tym procederze, znał także przyzwyczajenia ukrywanych i ukrywających się. Umiał rozpoznawać po wyglądzie i po zachowaniu.
Polskie Państwo Podziemne potępiało zdecydowanie takie działania i próbowało, z rożnym skutkiem, im przeciwdziałać. Starano się likwidować szmalcowników jako zdrajców narodu polskiego. Z różnych względów liczba wyroków i ich egzekwowanie nie było wystarczające, ale społeczeństwo wiedziało, że są to jednostki niegodne i że tak postrzegani są również przez prawowite polskie władze.
PAP: Historia ma być nauczycielką życia. Czego dziś w Polsce powinno uczyć doświadczenie „Żegoty”? Dlaczego tak ważne jest to, by o takich ludziach jak np. Irena Sendlerowa, która w „Żegocie” kierowała referatem dziecięcym, nie zapominać?
Mateusz Szpytma: Jest w historii „Żegoty” pewien optymizm, że w sprawach krańcowo trudnych Polacy potrafią się zjednoczyć i nazwać zło złem. Jak to już zostało powiedziane: w „Żegocie” skupiły się narodowości i środowiska polityczne przed wojną mocno skłócone. I choć nie wszystkie powody do konfliktów zniknęły, to wspólnym celem działaczy „Żegoty” było ratowanie tych, którzy znaleźli się w najtragiczniejszej sytuacji.
Wiemy, że szmalcowników nie było mało, ale to nie oni byli oficjalnymi reprezentantami narodu i jego władz. Zdrajców i kryminalistów nie brakuje nigdy. Ważne, aby zdrowa część społeczeństwa wydała z siebie właściwe elity. W czasie wojny byli nimi ci, którzy walczyli za ojczyznę, także w ramach Rady Pomocy Żydom „Żegota” przy Delegaturze Rządu RP na Kraj.
Rozmawiał Norbert Nowotnik (PAP)
nno/ itm/