W Polsce po wojnie istniały obozy, w których więziono Niemców, Ślązaków i Ukraińców, ale ich twórcy nie reprezentowali polskiej racji stanu. Określenie "polskie obozy koncentracyjne" jest mylące i szkodliwe - uważa historyk dr hab. Zygmunt Woźniczka, który od lat zajmuje się tą tematyką.
PAP: Co pan, jako badacz historii obozów na terenie Polski, w których po wojnie przetrzymywano Niemców, Ślązaków i Ukraińców sądzi o książce Marka Łuszczyny "Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne", która się właśnie ukazała?
Zygmunt Woźniczka: Przede wszystkim jest to książka popularno-naukowa. Opiera się w większości na relacjach świadków. Są one ciekawe, subiektywne, częściowo też znane historykom. Ich autorzy mówią o tym, czego doświadczyli, a ich wiedza jest często jednostkowa i niewielka (większość była wówczas małymi dziećmi). Ponadto relacje te były składane po latach i czas zatarł niektóre fakty etc. Obawiam się, że dla zwykłego czytelnika wiele rzeczy omawianych w książce będzie nie do końca zrozumiałych, ponieważ nie ma w niej szerokiego kontekstu kulturowo-politycznego tamtych czasów. Przede wszystkim rozmywa się gdzieś informacja, że w 1945 roku, kiedy te obozy tworzono, kraj był de facto pod sowiecką okupacją i to Rosjanie, tuż po przejściu frontu, tworzyli na zajętych przez Armię Czerwoną terenach obozy, np.: w Toszku na Górnym Śląsku, gdzie latem 1945 r. przywozili więźniów z Budziszyna, Wrocławia czy Drezna. Tysiące ich zamęczyli. W Oświęcimiu po wojnie były najpierw dwa obozy NKWD, a dopiero po jakimś czasie powstał obóz podległy polskiemu komunistycznemu aparatowi bezpieczeństwa.
Dla zwykłego czytelnika wiele rzeczy omawianych w książce będzie nie do końca zrozumiałych, ponieważ nie ma w niej szerokiego kontekstu kulturowo-politycznego tamtych czasów. Przede wszystkim rozmywa się gdzieś informacja, że w 1945 roku, kiedy te obozy tworzono, kraj był de facto pod sowiecką okupacją.
PAP: Dlaczego je zakładano?
Z.W.: Złożyło się na to wiele przyczyn, których nie sposób tutaj wymienić. Zwróćmy uwagę na kilka. Wydaje się, że najważniejszym była potrzeba izolowania tzw. "wrogiego elementu", czyli Niemców i Ślązaków, uznanych za Niemców, żołnierzy podziemia niepodległościowego, opozycji etc. Wszyscy oni mieli przeszkadzać w budowaniu nowej komunistycznej Polski. Równie ważne były względy ekonomiczne, bowiem w kraju brakowało siły roboczej, a należało odbudować zrujnowaną infrastrukturę. Było to szczególnie widoczne na Górnym Śląsku, gdzie wiosną 1945 roku Rosjanie, wywieźli do łagrów ok. 60-90 tys. ludzi, a stamtąd mało kto wracał. Niemcy w czasie wojny w dużym stopniu opierali, na wspomnianym Górnym Śląsku, gospodarkę o niewolniczą siłę roboczą, budując tutaj wiele fili obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu np.: w Jaworznie czy Świętochłowicach-Zgodzie.
Po wojnie komuniści zrobili podobnie, skorzystali nawet z istniejących dawnych hitlerowskich obozów. Zmienili się tylko więźniowie - zamiast Polaków i Żydów zaczęto tam osadzać Niemców, Ślązaków (tych których uznano za Niemców), Polaków niewygodnych politycznie, a potem niemieckich jeńców wojennych, których w wielu wypadkach "wypożyczono" od Rosjan. W zasadzie do końca 1949 roku wszyscy oni byli darmową siłą roboczą i pracowali w śląskich kopalniach i hutach. Władze nie dążyły do ich fizycznej eksterminacji, tak jak hitlerowcy. Starały się ich utrzymać w miarę dobrej kondycji fizycznej, a śmiertelność była skutkiem wyniszczenia pracą i chorobami.
W obozach tych mimo to bito więźniów, co było wynikiem często prymitywizmu strażników, komendantów (Czesław Gęborski, Salomon Morel) pochodzących z tzw. marginesu społecznego, potęgowanego przez powszechną niechęć a nawet nienawiść do Niemców.
PAP: Uważa pan więc, że książka w zasadzie dobrze przedstawia fakty historyczne.
Z.W. Przedstawia tylko część faktów, które nie do końca pokazują złożoność tego problemu.
PAP: A jak pan ocenia podtytuł "polskie obozy koncentracyjne"?
Z.W.: Byłbym bardzo ostrożny w stosowaniu takich słów, bowiem prawda jest bardziej złożona i nie można jej tak jednoznacznie definiować. Obozy te znajdowały się wprawdzie na ziemiach polskich, ale powstały i były prowadzone przez narzucony reżim komunistyczny i związany z nim aparat represji. Korzystano tutaj z doświadczeń sowieckich, tym bardziej, że w tym czasie w kraju istniały obozy prowadzone przez NKWD, jak chociażby wspomniany już obóz w Toszku. Ponadto, jak już wspomniałem, Polska nie była krajem suwerennym, a podporządkowanym Związkowi Radzieckiemu, którego wojska stacjonowały na naszym terytorium, działała tutaj sowiecka policja polityczna i rządzili ludzie zależni do Moskwy.
PAP: Ale komendantami i strażnikami w tych obozach byli – w większości – Polacy.
Z.W.: W obozach strażnikami, jak i nawet komendantami byli Polacy, często pochodzący z marginesu społecznego. W tym czasie bardzo duża była demoralizacja polskiego społeczeństwa spowodowana przez wojnę. Czytałem dokumenty o problemach, jakie bezpieka miała ze strażnikami w tych obozach, bo nie umieli czytać ani pisać, nie wiedzieli, kto jest prezydentem Polski, pili na umór etc. Wielu takich „bandytów” z równą gorliwością biło i rabowało Niemców, Żydów jak i żołnierzy AK, czy powojennego podziemia niepodległościowego. Natomiast kierownictwo obozów na szczeblu wojewódzkim czy centralnym było podporządkowane tzw. doradcom sowieckim w MBP oraz władzom PPR a potem PZPR.
Czytałem dokumenty o problemach, jakie bezpieka miała ze strażnikami w tych obozach, bo nie umieli czytać ani pisać, nie wiedzieli, kto jest prezydentem Polski, pili na umór etc. Wielu takich „bandytów” z równą gorliwością biło i rabowało Niemców, Żydów jak i żołnierzy AK, czy powojennego podziemia niepodległościowego.
PAP: Więźniowie tych obozów zapamiętali jednak – i powtarzają to w relacjach – że słynący z sadyzmu komendanci, jak Gęborski czy Morel, mówili po polsku…
Z.W.: Gęborski czy Morel, których postacie autor przywołuje, ale też i przecenia ich znaczenie, to byli lokalni funkcjonariusze od „brudnej roboty”, którzy wykonywali rozkazy i których nie wpuszczano na „salony” bezpieki czy partii.
Rzeczywista władza nad tym, co działo się w tych obozach, znajdowała się o wiele wyżej i odpowiedzialni za to ludzie do dzisiaj nie zostali osądzeni i rzadko się o nich w tym kontekście nawet wspomina. Wygodniej zrzucić winę na takiego Gęborskiego czy Morela, chociaż powszechnie wiadomo, że np.: członek naczelnych władz PPR, wojewoda Aleksander Zawadzki dobrze wiedział co się w obozach dzieje.
Warto wspomnieć, że w systemie represji, jaki panował na ziemiach polskich, w którym znajdowały się i obozy, nawet przywódcy komunistyczni najwyższego szczebla nie czuli się bezpiecznie i mogli być represjonowani, gdy narazili się „radzieckim”, jak np. Władysław Gomułka, sekretarz generalny PPR, który był przez lata wieziony.
Podsumowując należy stwierdzić, że obozy tworzył aparat represji narzucony z zewnątrz, a ich ofiarami byli także Polacy. Nie można w tym wypadku mówić o suwerennej decyzji polskiej władzy, bo takiej w tym czasie na naszych ziemiach nie było.
* * *
Dr hab. Zygmunt Woźniczka - historyk, pracownik naukowy Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach jest autorem lub współautorem m.in. opracowań:
1. "Obóz w Świętochłowicach-Zgodzie i jego komendant" w: „Dzieje Najnowsze”1999, nr 4.
2. "Obóz NKWD w Toszku - 1945 r." w: „Rocznik Muzeum w Gliwicach”, t. XVII, Muzeum w Gliwicach, Gliwice 2002.
3. "Z Górnego Śląska do sowieckich łagrów - wiosna 1945. Wydawnictwo „Śląsk”, Katowice 1996.
4. "Trzecia wojna światowa w oczekiwaniach emigracji i podziemia w kraju w latach 1944-1953". Wydawnictwo UŚ, Katowice 1999.
5. "Katowice 1945-1950. Pierwsze powojenne lata polityka - społeczeństwo-kultura", Muzeum Historii Katowic, Katowice 2004.
6. "Katowice-Stalinogród-Katowice. Z dziejów miasta 1948-1956", Wydawnictwo Śląsk, Katowice 2007, (wydanie drugie 2009).
7. "Represje na Górnym Śląsku po 1945 roku", Wydawnictwo Śląsk, Katowice 2010, (wydanie drugie poszerzone i poprawione 2013).
Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)
aszw/ mhr/