Z okresu międzywojennego najlepiej wspominane są te mecze, które … przegraliśmy. Pamiętny był mecz z 1938 r., gdy na mistrzostwach świata przyszło się biało-czerwonym mierzyć z Brazylią. Porażka po dogrywce 5:6 wstydu nam nie przyniosła, a cztery wspaniałe gole strzelone przez naszego asa Ernesta Wilimowskiego były przedmiotem dumy.
Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej już za pasem. Każdy ma nadzieję, że przy okazji zmodernizujemy naszą infrastrukturę hotelową, wybudujemy autostrady i wyremontujemy dworce kolejowe. Słowem – porządnie odnowimy nasz kraj.
A ja, jako historyk, mam jeszcze jedną nadzieję. To święto futbolu, pozwoli nam zrozumieć, jak ważny był i jest sport i że piłka nożna od przeszło wieku inspirowała nasze umysły. Jest szansa, by przy tej okazji lepiej poznać historię naszego futbolu, bo przecież, jak pisał prof. T. Łepkowski, dzieje sportu są integralną częścią historii ojczystej.
Nie ma jak Lwów…
Lwów to nie tylko uduchowiona kraina, gdzie powstawały nostalgiczne wiersze, nie tylko obszar gdzie heroicznie walczono za polskość i gdzie litrami lała się polska krew. Lwów to także miejsce, które przez dziesięciolecia było kolebką naszego sportu. Nie tylko zresztą naszego …
Lwów to nie tylko uduchowiona kraina, gdzie powstawały nostalgiczne wiersze, nie tylko obszar gdzie heroicznie walczono za polskość i gdzie litrami lała się polska krew. Lwów to także miejsce, które przez dziesięciolecia było kolebką naszego sportu. Nie tylko zresztą naszego …
Początki sportu polskiego wiążą się z utworzeniem we Lwowie Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w 1867 r. To w tym mieście 14 lipca 1894 r. w rocznicę bitwy grunwaldzkiej „Sokół” pokazał swą siłę urządzając zlot. Tego dnia pogoda dopisała, a na lwowskich błoniach karnie stawiły się setki wysportowanej polskiej młodzieży. Publiczności przyszło bardzo dużo, a ćwiczenia gimnastyczne pokazane przez „Sokoły” budziły podziw i wzmacniały dumę narodową. Popołudniu, podczas tego właśnie zlotu zaprezentowano też publiczności pokaz nowej, ściągniętej z Wysp Brytyjskich gry, nazwanej z angielska futbolem. Przeciwko sobie zagrały „Sokół” Lwów i „Sokół” Kraków. Umówiono się, że gra toczyć się będzie do pierwszego gola. Gracze słabo znali zasad piłki nożnej i najpewniej nigdy w życiu nie widzieli prawdziwego meczu. Grali w podobnych strojach, więc tłoczyli się bezrozumnie przy piłce. Każdy chciał ją kopnąć w stronę chorągiewek, które oznaczały bramkę. Wszystko to budziło śmiech na widowni i właściwie nie pozostawiło żadnego wrażenia. Tym bardziej, że mecz trwał tylko 6 minut. Już w 6 minucie bowiem 16-letni Włodzimierz Chomicki z „Sokoła” lwowskiego strzelił gola, po czym sędzia Zygmunt Wyrobek odgwizdał koniec meczu. A zatem, w tym pierwszym piłkarskim pojedynku odnotowano wynik 1:0 dla gospodarzy. I taki był początek futbolu polskiego.
Sam strzelec tej pierwszej historycznej bramki, nie miał świadomość swego pionierskiego wyczynu. Tak jak większość Polaków, po 1945 r. repatriował się ze Lwowa na ziemie odzyskane. Dopiero po śmierci dzielnego „Sokoła”, na jego grobie w Chocianowie na Dolnym Śląsku wyryto, że był strzelcem pierwszego w polskim futbolu gola.
Wróćmy do pamiętnego zlotu w 1894 r. Wśród widzów byli obecni także Ukraińcy, z podziwem przyglądający się popisom „Sokoła”. Już wkrótce działalność polskiego Towarzystwa Gimnastycznego stała się wzorcem dla ukraińskiego „Sokiła”. Początkowo oba towarzystwa gimnastyczne w pewnej mierze współpracowały ze sobą. O ponad ćwierć wieku młodszy „Sokił” wynajmował sale gimnastyczne od polskiego „Sokoła”, ale…
W niespokojny czas I wojny światowej jakakolwiek współpraca ustała. Stało się jasne, że Polacy marzyli o polskim Lwowie, a Ukraińcy o ukraińskim. W wojnie polsko-ukraińskiej 1918-19 roku „Sokoły” i „Sokiły”, bynajmniej nie w celach sportowych, stanęły naprzeciwko siebie.
Lwów – kolebką futbolu nie tylko polskiego
„Sokoły” po wspomnianym pierwszym meczu piłkarskim w 1894 r. nie zmieniły swych zainteresowań. Nadal faworyzowały gimnastykę, wspólne wycieczki narciarskie, rowerowe, wioślarskie.
W 1903 r. we Lwowie stworzono pierwszy klub sportowy - „Czarni”, który w odróżnieniu od towarzystw gimnastycznych preferował sportową rywalizację, a jego członkowie znacznie bardziej woleli grać w piłkę nożną niż wykonywać monotonne ćwiczenia gimnastyczne.
Jakiś bakcyl futbolu został jednak zasiany, bo z każdym rokiem zwolenników piłki nożnej przybywało. W 1898 r. ówczesny profesor seminarium nauczycielskiego Edmund Cenar napisał, że futbol uprawiany był już w 10 szkołach Galicji. W następnym roku „Przewodnik Gimnastyczny” opublikował przepisy do piłki nożnej, no i wreszcie w 1903 r. we Lwowie stworzono pierwszy klub sportowy - „Czarni”, który w odróżnieniu od towarzystw gimnastycznych preferował sportową rywalizację, a jego członkowie znacznie bardziej woleli grać w piłkę nożną niż wykonywać monotonne ćwiczenia gimnastyczne. Rok później zawiązała się lwowska „Pogoń” i wkrótce zaczęto we Lwowie rozgrywać regularnie mecze piłkarskie. W 1913 r. powstał tu pierwszy stadion klubowy. Właścicielem była „Pogoń” lwowska, która jeszcze przed I wojną zrzeszała kilkuset członków, dając im możliwość uprawiania kilkunastu dyscyplin. Lwów stał się wzorcem dla Krakowa, gdzie w 1906 r. powstały „Cracovia” i „Wisła”. Sława lwowskich sportowców przeszła nawet kordony zaborcze.
W 1912 r. „Pogoń” gościła w Warszawie, a przypomnijmy, że w ówczesnych warunkach była to wizyta międzypaństwowa. Lwów był bowiem w zaborze austryjackim, a Warszawa w rosyjskim. Lwowianie ugoszczeni zostali jak ukochani rodacy, a widzowie zmagań sportowych pomiędzy: „Pogonią” a Warszawskim Kołem Sportowym, manifestacyjnie podkreślali jedność narodową. Przyjezdni łatwo warszawiaków pokonali, bo sportowo byli zaawansowani o niebo lepiej. W Warszawie sport dopiero raczkował. Nie wiele lepiej było w zaborze niemieckim.
Lwów stał się wzorcem dla Krakowa, gdzie w 1906 r. powstały „Cracovia” i „Wisła”. Sława lwowskich sportowców przeszła nawet kordony zaborcze.
Tymczasem w Galicji polskie drużyny w 1911 r. powołały Związek Polskich Futbolistów afiliowany przy Austryjackim Związku Piłki Nożnej i zaczęły regularne rozgrywki o mistrzostwo Galicji. Jeszcze przed wybuchem I wojny, futbol w Krakowie czy Lwowie stał się znany, a w obu tych miastach działało po kilkanaście drużyn. Nie tylko polskich.
Oto bowiem, wśród działaczy ukraińskiego „Sokiła” w 1906 r. powstała myśl, aby nie tylko uprawiać gimnastykę. Ukraińcy zawiązali więc Ukraiński Sportiwnyj Krużok, który dwa lata później przekształcił się Sportivne Towaristwo „Ukraina” Lwów. „Ukraina” była pierwszym czysto ukraińskim zespołem piłkarskim. Klubem, który w czasach II RP, będzie się najwięcej liczył na sportowej mapie Polski.
Żydowscy mieszkańcy Lwowa, w 1908 r. powołali zaś swój klub piłkarski „Hasmoneę”, która także w II RP odegra znaczącą rolę, a w latach 1927-28 grać będzie nawet w I lidze. Lwowską „Hasmoneę” Żydzi uznawali za swój najstarszy piłkarski zespół na ziemiach Rzeczpospolitej.
W Galicji polskie drużyny w 1911 r. powołały Związek Polskich Futbolistów afiliowany przy Austryjackim Związku Piłki Nożnej i zaczęły regularne rozgrywki o mistrzostwo Galicji.
Wielonarodowy Lwów był, więc kolebką futbolu polskiego, ukraińskiego, i dla tej części Europy, także żydowskiego.
Futbol w czasach II Rzeczpospolitej
Gdy kończyła się I wojna światowa, sport zakwitł z nową siłą. Tym razem w zjednoczonej i niepodległej Polsce. PZPN było jedną pierwszych organizacji sportowych, jaką powołano do życia i nic dziwnego, bowiem piłka nożna była już najpopularniejszym sportem. W chwili powstania PZPN (1919 r.) liczył 32 członków założycieli. Po niespełna dwóch latach działalności PZPN-u w Polsce, naliczono ok. 2500 piłkarzy w 126 zarejestrowanych klubach, ale popularność tej dyscypliny rosła w szalonym tempie. Przed wybuchem II wojny światowej w Polsce futbol uprawiało ok. 120 tysięcy młodzieży, zrzeszonej w 900 klubach!
Przed wybuchem II wojny światowej w Polsce futbol uprawiało ok. 120 tysięcy młodzieży, zrzeszonej w 900 klubach!
Rozgrywki piłkarskie znacznie zyskały na atrakcyjności w 1927 roku, gdy utworzono I ligę. Najczęściej grały w niej drużyny ze Lwowa („Czarni”, „Pogoń”, „Hasmonea”, „Lechia”), z Krakowa („Wisła”, „Cracovia”, „Jutrzenka”, „Garbarnia”), ze Śląska („Ruch” Hajduki Wielkie, „Śląsk” Świętochłowice, AKS) oraz z Warszawy („Warszawianka”, „Polonia” i „Legia”).
Początkowo w II RP prym w futbolowych zmaganiach, po staremu wiodła Galicja. Potem zaczęły jej dorównywać okręg śląski i warszawski. Pierwsze piłkarskie mistrzostwa w 1921 r. wygrała „Cracovia”, cztery następne lwowska „Pogoń”.
Na mecze najpopularniejszej lwowskiej drużyny „Pogoni” przychodziło po kilkanaście tysięcy widzów, a czasami i więcej. Wśród nich był młodziutki juniorek lwowskiego RKS Kazimierz Górski, przyszły sławny trener reprezentacji Polski. Najlepsi zawodnicy „Pogoni” należeli do kadry narodowej i często za życia przechodzili do legendy. Takie nazwiska jak; bramkarza Spirydiona Albańskiego, braci Kucharów, Mieczysława Batscha, Józefa Garbienia, Michała Matyasa znał każdy przedwojenny kibic.
„Pogoń” miała lokalnego „odwiecznego rywala”- „Czarnych”. Członkowie „Czarnych”(nazywani „powidlakami”), szczycili się tym, że są najstarszym klubem sportowym, że mają znakomitych bokserów i łyżwiarzy, ale w najpopularniejszej dyscyplinie sportu- w futbolu, ustępowali „Pogoni”, walcząc z reguły o utrzymanie w I lidze, aż w końcu ją opuścili w 1933 r., nigdy do niej już nie powracając. Kibice „Czarnych” toczyli swego rodzaju „świętą wojnę” z „Pogonią”. W latach dwudziestych kibice obu rywalizujących klubów lwowskich prześcigali się, w … złośliwych wierszykach.
Sympatycy „Pogoni” docinając „Czarnym” tak rymowali:
Wiele w Polsce mamy drużyn
Każda inny kolor ma
Czarną farbę lubi murzyn
Nas nie nęci barwa ta.
Wzorem kibiców Lwowa, potworzyły się antagonistyczne pary: w Krakowie „świętą” wojnę toczyli sympatycy „Cracovii” i „Wisły”. W Warszawie „Polonii” i „Warszawianki” a potem „Legii”. Niestety walczono nie tylko na wierszyki. Nie rzadko z trybun sypały się kamienie, byli ranni a nawet zabici. Arbitrzy Waxman i Bednarski w 1924 r. na mecz wychodzili z pistoletem za pasem. Nad porządkiem na meczach coraz częściej musiały czuwać służby porządkowe.
Początkowo w II RP prym w futbolowych zmaganiach, po staremu wiodła Galicja. Potem zaczęły jej dorównywać okręg śląski i warszawski. Pierwsze piłkarskie mistrzostwa w 1921 r. wygrała „Cracovia”, cztery następne lwowska „Pogoń”.
Na mecze chadzała też śmietanka towarzyska wielkich miast. W Warszawie aktorzy popularnego teatrzyku „Qui Pro Quo” (z Adolfem Dymszą na czele) rezerwowali miejsca dla piłkarzy „Polonii” na najlepsze przedstawienia, a w zamian otrzymywali wejściówki na najważniejsze mecze.
Warto pamiętać, że przedwojenna Rzeczpospolita była państwem wielonarodowym. Niemal każda zamieszkująca narodowość miała swoją drużynę. Ukraińcy mieli wspomnianą „Ukrainę”, a także kilkadziesiąt innych (najbardziej znane to: „Skała” ze Stryja, „Podilla” z Tarnopola, „Strieła” z Mościsk, „Sianowa Czajka” z Przemyśla). Niemcy byli dumni z „I FC Katowitz”, a Żydzi ze swych masowo zakładanych „Makabi”, „Hasmonei” i „Hapoelów”. Najlepsi z piłkarzy, niezależnie od narodowości, mogli grać w reprezentacji Polski i łatwo się domyśleć, jaką dumą napawał polskich Żydów fakt, że pierwszego gola w reprezentacji strzelił Józef Klotz z żydowskiej „Jutrzenki” Kraków (w meczu Szwecja-Polska 1:2, 1922 r.).
Reprezentacja - narodowa duma
Futbolem żyły całe dzielnice, miasta, miasteczka. Ogromnym zainteresowaniem cieszyły się mecze reprezentacji Polski. Te pierwsze historyczne występy nie należały do udanych. W grudniu 1921 roku reprezentacja przegrała w Budapeszcie z Węgrami 0:1, a pół roku później w Krakowie z tymi samymi rywalami było jeszcze gorzej: 0:3! Pomału uczyliśmy się jednak futbolowej sztuki i też mieliśmy swoje chwile sławy, choć statystyka nie wygląda zbyt imponująco. W 84 oficjalnych przedwojennych występach odnieśliśmy 29 zwycięstw i 15 remisów.
Rzecz jednak w tym, że z okresu międzywojennego najlepiej wspominane są te mecze, które … przegraliśmy. W roku 1936 na igrzyskach olimpijskich w meczu o brązowy medal pokonali nas Norwegowie 2:3. Pamiętny był też mecz z 1938 roku, gdy na mistrzostwach świata przyszło się biało-czerwonym mierzyć z Brazylią. Porażka po dogrywce 5:6 wstydu nam nie przyniosła, a cztery wspaniałe gole strzelone przez naszego asa Ernesta Wilimowskiego były przedmiotem dumy.
W 84 oficjalnych przedwojennych występach odnieśliśmy 29 zwycięstw i 15 remisów. Rzecz jednak w tym, że z okresu międzywojennego najlepiej wspominane są te mecze, które … przegraliśmy.
Spotkania transmitowało Polskie Radio, a ponieważ nie każdy miał odbiornik, więc radiofonizowano najpopularniejsze miejsca w mieście. W 1936 roku futbolowych wieści z Igrzysk Olimpijskich słuchano np. w warszawskim Ogrodzie Saskim lub przed sklepami ze sprzętem radiowym. Naoczny świadek tak słuchanych relacji wspominał moment, w którym spiker z radością wykrzykiwał: „Jest, ... jest! Mamy bramkę! [...] Tłum kołysze się i huczy. Na twarzach błysk radości. Pada okrzyk: Niech żyją! Wysoko ponad głowami wylatują czapki młodocianych entuzjastów. Nie tylko młodzieży udziela się ten entuzjazm. Jakiś brodaty handlowiec w długiej czarnej kapocie bije zajadle w dłonie i krzyczy: Brawo, bis!
A oto znów jakaś zasuszona staruszka w staroświeckiej mantylce, nabożnie składa ręce, szepcząc zgrzybiałymi wargami: O mój Boże, mój Boże... .Ręczę, że jak żyje, nie widziała meczu piłkarskiego, nie była na boisku sportowym, a jednak i ją także porwała ta potężna fala zwycięskiej radości”.
Meczami interesował się cały naród, także ludzie ze świecznika. Generał Kazimierz Sosnkowski (w czasie wojny Wódz Naczelny) był przez 11 lat prezesem „Polonii” Warszawa i kibicował na najważniejszych meczach swej drużyny. Gdy wygrywała, prezes fatygował się do szatni gratulować graczom. Pułkownik Leopold Okulicki (przyszły generał, Komendant Główny AK) w 1936 roku był kierownikiem piłkarskim stołecznej „Legii”. Na futbolowych zmaganiach widziano także Józefa Piłsudskiego, zaś marszałek Edward Rydz Śmigły miał klub swego imienia („Śmigły” Wilno). Gdy reprezentacja grała mecze wyjazdowe, to najczęściej na trybunach był polski ambasador.
Wojna - gehenna futbolu
Na początku okupacji hitlerowskie Niemcy zastosowały prawo, w myśl którego polskie organizacje sportowe zostały rozwiązane, a ich majątek skonfiskowany. Jednakże sportowe życie poczęło się pomału odradzać i w sposób nieformalny funkcjonować.
W tajnych mistrzostwach stolicy w latach 1942-44 uczestniczyło ok. 30 drużyn. Dwukrotnie mistrzostwa zdobywała „Polonia”, trzecich mistrzostw niedokończono z powodu wybuchu powstania.
W wielu miastach ruszyły więc konspiracyjne ligi. Rzecz jasna meczu piłkarskiego, na który nieraz przychodziło po 1000, a nieraz i więcej osób nie sposób było ukryć. Okupanci przeważnie przez palce patrzyli na takie wykroczenia, tym bardziej, że wśród oglądających niejednokrotnie znajdowali się … żołnierze niemieccy. Już jednak wiadomości, że oglądany mecz był spotkaniem o konspiracyjne mistrzostwo Warszawa, była zastrzeżona dla wtajemniczonych.
W ten sposób w tajnych mistrzostwach stolicy w latach 1942-44 uczestniczyło ok. 30 drużyn. Dwukrotnie mistrzostwa zdobywała „Polonia”, trzecich mistrzostw niedokończono z powodu wybuchu powstania.
Losy przedwojennych piłkarzy bywały bardzo różne. Najtragiczniejszy spotkał tych z żydowskim pochodzeniem. Piłkarzy licznych w Polsce „Hasmnonei”, „Makabi” czy „Hapoelów” czekały z reguły egzekucje i śmierć w obozach. Tak właśnie zginął w getcie wymieniony przeze mnie strzelec pierwszego gola dla reprezentacji Józef Klotz. Inny, znakomity piłkarz, olimpijczyk lewoskrzydłowy Leon Sperling został zastrzelony przez pijanego gestapowca.
Inny los spotykał piłkarzy z niemieckim rodowodem. Czujący się Niemcem przedwojenny popularny warszawski trener Jozef Ferencz donosił na gestapo. W 1943 r. został zastrzelony z wyroku polskiego podziemia. Czołowy napastnik FC Katowitz Jerzy Kula, w czasie wojny, jako Niemiec nie miał oporów do gry w niemieckich drużynach. Jednakże, w 1944 r., gdy wojska hitlerowskie wycofywały się na wszystkich frontach i jego powołano do Wermachtu. Został ciężko ranny, ale przeżył.
Większe skrupuły mieli piłkarze ze Śląska o skomplikowanych koneksjach rodzinnych. Król strzelców ekstraklasy z 1930 r. Karol Kossok nigdy nie reprezentował antypolskiej postawy. Mimo wojny utrzymywał przyjacielskie kontakty z polskimi piłkarzami, ale jako żołnierz niemiecki został wzięty do niewoli przez Armię Radziecką i zmarł w obozie jenieckim w 1946 r.
Do wojska niemieckiego powołano też Erwina Nytza. Gdy ok. 1943 r. bawił na przepustce w Warszawie, wraz z kolegami-piłkarzami z warszawskiej „Polonii” poszedł na wódkę (w tych tragicznych czasach widać abstynencja sportowców nie obowiązywała). Finał tego zakrapianego spotkania był taki, że Nytz w mundurze niemieckim biegał po podwórku z pistoletem w dłoni, na przemiennie: raz wygrażając Hitlerowi, raz śpiewając „Jeszcze Polska nie zginęła”.
Po wojnie środowisko piłkarskie z Krakowa i Warszawy solidarnie ujęło się za Nytzem, poświadczając jego patriotyczne zachowanie. Sam Nytz zmienił zaś nazwisko (na Nyc) oraz imię (na Edward) i był w PRL-u trenerem kilku drugo i trzecioligowych klubów. Nikt nie zarzucał mu zdrady.
Inaczej było z największą nadzieją polskiej przedwojennej piłki Ernestem Wilimowskim. W reprezentacji Polski był niesłychanie skuteczny – w 22 spotkaniach strzelił 21 goli. Jeszcze większą skuteczność pokazał grając dla Reprezentacji III Rzeszy (w latach 1941-42) – w 8 spotkaniach zdobył aż 13 bramek. Po wojnie emigrował do Niemiec, zaś w PRL wymazywano jego nazwisko z historii polskiego futbolu.
Wojna wytyczyła granicę dla historii futbolu dwudziestolecia RP. Tylko niektórzy z przedwojennych piłkarskich asów przeszli do legendy. Józef Kałuża („Cracovia”) doczekał się swojej ulicy w rodzinnym Krakowie. O Wacławie Kucharze („Pogoń”) i Henryku Reymanie („Wisła”) pisali książki, zaś Władysław Szczepaniak („Polonia”) był pierwowzorem bohatera książki Adama Bahdaja „Do przerwy 0:1”. Jednak o większości ówczesnych gwiazd nie pamięta się.
Jest szansa, że teraz, przy okazji Euro 2012 częściej będziemy ich wspominać i tłumaczyć tak pogmatwane życiorysy jak Ernesta Wilimowskiego.
dr Robert Gawkowski