30.12.2010. Warszawa (PAP) - IPN chce uznania przez sąd, że ks. Piotr Gaś - proboszcz ewangelickiej parafii św. Trójcy w Warszawie - nie współpracował z tajnymi służbami PRL. To pierwszy duchowny ewangelicki, który zwrócił się do sądu o lustrację. Proces rozpoczął się w czwartek. Wyrok - prawdopodobnie w lutym 2011 r.
Ks. Gaś zaprzecza, by współpracował z tajnymi służbami PRL, choć przyznaje, że SB próbowała uzyskiwać od niego różne informacje - on jednak zbywał ich ogólnikami. "W czasie żadnego ze spotkań nie czyniłem rzeczy niegodnych, które byłyby zaprzeczeniem mego powołania jako duchownego" - zapewnia ewangelicki pastor.
W czwartek przed Sądem Okręgowym w Warszawie zaczął się proces autolustracyjny duchownego. Nie będzie on długi, bo do przesłuchania jest jeden świadek - b. funkcjonariusz SB Jan Magda, który w latach 80. nachodził ewangelickiego pastora.
Gdyby nie to, że ks. Gaś, który chce całkowitego oczyszczenia się z zarzutu współpracy, wniósł o wezwanie b. esbeka, proces mógłby się już zakończyć. Prokurator IPN Jarosław Skrok, który przesłuchiwał Magdę i innych świadków, już w czwartek zaprezentował stanowisko, że pastor nie pracował, nie służył, ani nie był tajnym i świadomym współpracownikiem organów bezpieczeństwa PRL.
52-letni dziś duchowny opowiadał w czwartek sądowi, jak doszło do kontaktów między nim a funkcjonariuszem SB. Zaczęło się od tego, jak w 1983 r. - gdy pracował w ewangelickiej parafii w Szczecinie i chciał wyjechać na Zachód, na teologiczną konferencję naukową - zwrócił się więc o paszport.
"Zadzwonił do mnie mężczyzna, przedstawiający się jako pracownik MSW, który chciał ze mną rozmawiać. O wszystkim powiadomiłem swego przełożonego, który w kontaktach z tymi ludźmi zalecił mi szczególną ostrożność. Funkcjonariusz przedstawił mi się jako kapitan Magda z MSW. Pytał, czy może mnie odwiedzić, gdy wrócę z zagranicy, aby spytać, czy nie składano mi tam żadnych propozycji. Ja odpowiedziałem, że ani w kraju, ani za granicą nie zamierzam przyjmować ofert współpracy ze służbami. On słysząc to, zarumienił się" - opowiadał ks. Gaś.
Wspomniał też, że jeszcze kilka razy kapitan Magda próbował dowiedzieć się od niego czegoś o życiu parafii, ale zawsze odpowiadał ogólnikami. Natomiast Magda miał mu kiedyś opowiedzieć, że uczestniczył w tłumieniu robotniczych protestów na Wybrzeżu w stanie wojennym i że "było to dla niego traumatyczne przeżycie".
Innym razem zdarzyło się, że Magda przyszedł do niego z prośbą o leki, które parafia rozdawała potrzebującym. "Może to było naiwne, może ktoś dziś mnie wykpi, ale ja mu pomogłem - wiedząc, po której wtedy stronie stoję - traktowałem go w sposób duszpasterski, zachowując swe przekonania i nie zdradzając nikogo, +okazując miłość nieprzyjacielowi swemu+" - mówił.
To zdarzenie miało swój dalszy ciąg, bo Magda miał wówczas zaoferować ks. Gasiowi, aby dzwonił do niego w razie potrzeby. Duchowny skorzystał z tego jeden raz, gdy został zatrzymany na granicy polsko-niemieckiej z dwustoma markami RFN, które dostał od pewnej parafianki na zakup kalkulatora.
"Celnicy na granicy jakby już na mnie czekali. Nie chcę wnikać ani oskarżać, skąd wiedzieli, że mam te marki. Ale wtedy zadzwoniłem pod numer kapitana Magdy i pytałem co mam zrobić. On - niezadowolony, że do niego dzwonię - powiedział mi, że najlepiej poddać się karze. Zabrano mi te 200 marek i trzeba było zapłacić drugie 200 kary" - mówił ks. Gaś.
Sąd odroczył proces do 1 lutego, gdy jako świadek ma zeznawać Jan Magda.
Ks. Gaś ma nadzieję na rychłe rozstrzygnięcie sprawy. Tłem całej sprawy jest konflikt, w jaki ten proboszcz najważniejszej stołecznej parafii ewangelickiej popadł z byłym luterańskim biskupem polowym - ks. Ryszardem Borskim. Po upływie kadencji na tym stanowisku w 2009 r. przestał on być ewangelickim biskupem polowym, bo nie uzyskał wymaganej większości w radzie synodalnej i konsystorzu.
Według prasy, bp Borski nie uzyskał większości, bo żądał pełnej lustracji w tym kościele i wyjaśnienia znanej sprawy tzw. serka wolskiego, czyli sprzedaży przez parafię Św. Trójcy atrakcyjnej działki w stolicy. Ks. Gaś powiedział PAP, że sądy prawomocnie uznały już nieważność umowy sprzedaży "serka" między oszukaną parafią i prywatną firmą - na rozpoznanie czeka jeszcze kasacja złożona do Sądu Najwyższego przez tę firmę.
Wojciech Tumidalski (PAP)
wkt/ abr/ jbr/