Prawdopodobnie w 2019 r. wydana drukiem zostanie lista mieszkańców Górnego Śląska deportowanych po II wojnie światowej na wschód – tworzona przez historyka katowickiego IPN. Baza ta liczy obecnie 45,1 tys. nazwisk; jej twórca spodziewa się, że nie przekroczy ona 46 tys.
Tworzenie bazy od lat koordynuje dr Dariusz Węgrzyn z Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Katowicach. O dobiegających końca pracach nad tym dziełem naukowiec poinformował podczas piątkowej prezentacji monografii obozu NKWD w Toszku - zorganizowanej w Centrum Edukacyjnym IPN Przystanek Historia w Katowicach.
Spotkanie było jednym z ostatnich elementów obchodów 73. rocznicy początku Tragedii Górnośląskiej. Określa się tak falę sowieckich represji w latach 1945-48, które pochłonęły tysiące ofiar, deportację dziesiątek tysięcy mieszkańców regionu na roboty przymusowe do Związku Sowieckiego i wiążące się z tym dramaty wielu rodzin.
Jak przypominał we wcześniejszej informacji na ten temat katowicki oddział Instytutu Pamięci Narodowej, „ludność Górnego Śląska podlegała represji nie tylko przez Armię Czerwoną, także przez rodzimy komunistyczny aparat represji; symbolem tych represji są zbrodnicze obozy karne w Świętochłowicach-Zgodzie, Mysłowicach czy Łambinowicach”.
Dr Dariusz Węgrzyn akcentował, że choć lista deportowanych mieszkańców Górnego Śląska obejmuje ok. 45 tys. osób, poszkodowanych deportacjami było znacznie więcej. „Jeżeli przyjmiemy, że wywieziono głównie ludzi w wieku produkcyjnym, z tradycyjnych rodzin, w których często było czworo, pięcioro dzieci, co widać np. w dokumentach sądowych, to to się przemnaża” - zaznaczył badacz.
IPN, szczególnie jego katowicki oddział, zaangażował się w wyjaśnienie Tragedii, opisywanie jej, a także w organizowanie okolicznościowych imprez, projektów edukacyjnych i wydawniczych. Instytut pracuje m.in. nad projektem stworzenia bazy mieszkańców Górnego Śląska deportowanych na wschód.
Koordynujący te prace Węgrzyn mówił w piątek, że są one na etapie, w którym nieraz zamiast przybywać nazwisk, ubywa ich. Wpisywaniu kolejnych danych towarzyszy bowiem filtrowanie rekordów – zdarza się, że w wynikach wyszukiwania pojawiają się zapisy dotyczące osób o tym samym imieniu, imieniu ojca oraz miejscu i dacie urodzenia, jednak np. z nazwiskiem różniącym się jedną literą. Wówczas powstaje rekord scalający.
„Nie sądzę, że uda mi się dojść do 46 tys. Ten okres tworzenia bazy już się zamyka. Teraz rozpoczyna się praca zmierzająca do wydania tego w postaci dużej księgi. Zastanawialiśmy się, czy tworzyć taką księgę, bo to będzie potężne tomiszcze. Z drugiej strony, jeśli uda nam się to stworzyć, w tej księdze znajdzie się 45 tys. biogramów – nie tylko imiona i nazwiska, ale także daty urodzenia, imiona ojca, miejsca zgonu, daty, niekiedy miejsca deportacji, informacje czy dana osoba wróciła” - wymieniał naukowiec.
Podkreślił, że najpierw trzeba te 45 tys. biogramów skonstruować. „Myślałem, że zrobię to w tym roku, ale zacząłem i to nie jest takie proste. Myślę, że książka będzie dostępna w przyszłym roku” - ocenił badacz sygnalizując, że publikacja raczej nie znajdzie się w sprzedaży; będzie udostępniana np. w bibliotekach.
Kolejnym etapem prac nad listą ma być umieszczenie jej w internecie – z wykorzystaniem przeglądarki podobnej, jak działająca już w witrynie IPN: indeksrepresjonowanych.pl.
Węgrzyn akcentował, że choć lista deportowanych mieszkańców Górnego Śląska obejmuje ok. 45 tys. osób, poszkodowanych deportacjami było znacznie więcej. „Jeżeli przyjmiemy, że wywieziono głównie ludzi w wieku produkcyjnym, z tradycyjnych rodzin, w których często było czworo, pięcioro dzieci, co widać np. w dokumentach sądowych, to to się przemnaża” - zaznaczył badacz.
„Wywieziono jedynych żywicieli, bo w dużym procencie tych rodzin kobieta nie pracowała, zajmowała się domem. Wywieziono ludzi młodych, czyli te młode rodziny nie miały zakumulowanych środków, nie miały czego sprzedawać. Swoją drogą 1945 r. to czas kiedy nie tylko wykuwa się nowa władza, ale jest to też czas czarnego rynku czy cwaniaków, którzy wykorzystywali biedę innych i wykupywali ich majątek za bezcen” - przypomniał.
Choć historykom udało się dotrzeć bezpośrednio do pamięci już tylko kilku deportowanych, którzy powrócili, zebrali obszerny materiał od członków rodzin wywiezionych. „Zostały małe dzieci, zostały matki, które musiały iść do pracy – często jako niewykwalifikowane robotnice. Doświadczenia deportacji były więc doświadczeniami biedy, trudnego czasu - dość mocno zapisały się w pamięci mieszkańców regionu” - podkreślił naukowiec.
Wskazał też, że tworzenie listy spotyka się z dużym oddźwiękiem społecznym. Mieszkańcy regionu, nieraz też z zagranicy, często pytają o swoich deportowanych bliskich, dysponując jedynie szczątkowymi danymi. W wielu przypadkach na podstawie zebranych informacji udaje się np. poinformować o czasie i miejscu ich śmierci.
Węgrzyn, który zajmuje też m.in. działaniami Armii Czerwonej na Górnym Śląsku w 1945 r., w piątek opowiadał o trudnościach w dostępie do materiałów rosyjskich, o żmudnych kwerendach w archiwach polskich i będących ich efektem znaleziskach. Cennymi źródłami nieraz okazują się także prace naukowców zagranicznych, szczególnie rosyjskich czy białoruskich, które w zasięgu poruszanych zagadnień zawierają informacje dotyczące Tragedii Górnośląskiej.
Węgrzyn wskazał tu na wydaną w ub. roku pracę nt. jeńców wojennych i internowanych w Związku Sowieckim w latach 1939-1956, mówiącą także o cywilach, którzy pod koniec wojny trafili do sowieckich łagrów. „Wśród nich mamy grupę 45 tys. mieszkańców Górnego Śląska” - zaznaczył badacz dodając, że publikacja jest ważna także ze względu na prezentowane mechanizmy, statystyki, informacje dotyczące tzw. produktywizacji czy śmiertelności.
W 2010 r. Sejmik Województwa Śląskiego, a w 2012 r. Sejmik Województwa Opolskiego, przyjęły uchwały o corocznym upamiętnianiu Tragedii Górnośląskiej, jako termin wyznaczając koniec stycznia.(PAP)
autor: Mateusz Babak
mtb/ je/