80 lat temu, 3 kwietnia 1940 r., władze sowieckie przystąpiły do systematycznej eksterminacji polskich jeńców z obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. Oficerowie dokumentowali te chwile w notatnikach i listach do rodzin. Są one jednym z najważniejszych świadectw obrazujących mechanizm ludobójstwa.
Mimo że do dziś nie mamy pełnej dokumentacji dotyczącej okoliczności sowieckiej zbrodni na polskich jeńcach, to zachowane strzępki informacji pozwalają na stosunkowo dokładne odtworzenie ich losów między jesienią 1939 a wiosną 1940 r. Kluczowe dla rekonstruowania nastrojów w obozach jenieckich są osobiste zapiski odnalezione później w dołach śmierci, listy do rodzin, ale także raporty władz sowieckich oraz relacje nielicznych ocalałych.
Milczenie
W pierwszych tygodniach po sowieckiej agresji z 17 września 1939 r. losy polskich jeńców były zupełnie nieznane. W niewoli sowieckiej znalazło się blisko ćwierć miliona żołnierzy Wojska Polskiego, Korpusu Ochrony Pogranicza, strażników więziennych, funkcjonariuszy policji i innych służb. Około 14 tys. oficerów znalazło się w trzech obozach jenieckich zarządzanych przez NKWD – Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. W tym ostatnim już 15 października oficerowie wystosowali petycję z żądaniem nawiązania kontaktu z Czerwonym Krzyżem, którego misją była m.in. opieka nad jeńcami wojennymi. Żądano również podania powodu przetrzymywania w sytuacji, w której pomiędzy ZSRS a Polską oficjalnie nie zaistniał stan wojny, oraz umożliwienia korespondencji z rodzinami. Ten ostatni postulat został spełniony dopiero 20 listopada.
W przeciwieństwie do rodzin żołnierzy i oficerów, którzy znaleźli się w niewoli niemieckiej, krewni ujętych przez Armię Czerwoną przez ponad dwa miesiące nie mieli jakichkolwiek informacji o ich losach. Możliwości korespondencji pozostały bardzo ograniczone. Listy polskich oficerów podlegały nie tylko ścisłej cenzurze, ale również odgórnemu ograniczaniu ich treści. Więźniowie trzech obozów, nazywanych w oficjalnej nomenklaturze „jenieckimi”, nie mogli pisać, że są jeńcami. Tego rodzaju listy mogły być konfiskowane. Jeńcy często posługiwali się słownictwem niezrozumiałym dla słabo znających język polski niskich rangą oficerów NKWD. Anglię i Francję nazywano np. „Antkiem” i „Francją”, a gen. Sikorskiego „doktorem Sikorą”. Oficerowie zdawali sobie sprawę, że także ich rodziny muszą zachowywać „wymogi” sowieckiej cenzury. Ten wątek pojawia się w listach z końca listopada. Nakłaniano do przekazywania jedynie informacji dotyczących życia rodziny. „Piszcie do mnie […] opisujcie krótko i zwięźle o swojem życiu” – pisał jeden z jeńców z Kozielska.
W listach często odwoływano się do opieki Opatrzności. „Matce Najświętszej dziękuję za opiekę nad nami i Jej opiece Was zawsze polecam” – pisał jeden z oficerów wysłanych do obozu na początku marca 1940 r. Szczególnie traumatycznym momentem niewoli były pierwsze święta w obozie jenieckim. „Nie życzę Wam Wesołych świąt, bo będą one dla nas wszystkich smutne, ale tylko te jedne – tym milsze i weselsze będą następne. Życzę Wam i codziennie Boga o to proszę, by Was zachował w zdrowiu i szczęśliwie pozwolił nam wkrótce być razem. Mam głęboką wiarę, że tak będzie, a przyszłość będzie lepszą, szczęśliwszą od przeszłości” – stwierdził jeden z kapitanów WP. Na początku marca 1940 r. wydawało się, że wyrażone przez niego nadzieje są bliskie spełnienia.
„Pierwsze jaskółki”
Do końca lutego 1940 r. 600 jeńców z Ostaszkowa decyzją administracyjną Kolegium Specjalnego NKWD zostało skazanych na kary w kamczackich łagrach. 8 marca 1940 r. z Kozielska wyruszył transport trzynastu jeńców – jak się później okazało, wywiezionych na rozstrzelanie (zginęli w egzekucji 15 marca) – błyskawicznie pojawiły się pogłoski o zwolnieniu z niewoli. Wśród jeńców rozchodziły się optymistyczne wieści, m.in. o przekazaniu jeńców stronie niemieckiej czy o zezwoleniu na wyjazd do państw neutralnych. Na drugim biegunie znajdowały się informacje w rodzaju: „Wysyłają na Syberię, na Sołówki [Wyspy Sołowieckie – przyp. red.], bezludną wyspę, do obozów niemieckich, do Karelii do budowy dróg” – o takich plotkach krążących wśród polskich oficerów wspominają sowieckie meldunki.
„Hurra! Pierwsze jaskółki! Dzisiaj pierwszy raz półoficjalnie zakomunikował nam kombrig [generał brygady w Armii Czerwonej – przyp. red.], że kto ma rodziny za granicą (w państwach neutralnych), może składać w najbliższych dniach podanie do Narodnego Komissariatu Wnutriennych Dieł [NKWD] o wyjazd! Może rzeczywiście wyjaśni się nasza beznadziejna sytuacja! Wrzało dzisiaj w baraku jak w ulu” – zanotował 16 marca 1940 r. ppor. Henryk Sztekler. Jego pamiętnik odnaleziono później w katyńskim dole śmierci.
Wydawało się, że nadchodząca Wielkanoc będzie poprzedzać odzyskanie wolności. Oficerowie postanowili spędzić ją na tyle, na ile pozwalały im surowe warunki panujące w obozach. Nadzieja mieszała się wciąż z trudami życia w obozie i tragediami. W pamiętniku ppor. Włodzimierza Woydy czytamy, że w Wielką Sobotę odbył się w Kozielsku pogrzeb jednego z oficerów, podporucznika rezerwy.
W Niedzielę Wielkanocną (24 marca) – o poranku kpt. Gąsowski zorganizował z kolegami obfity jak na warunki obozowe posiłek: „Śniadanie zrobiliśmy sobie uroczyste, udało się nam wydostać 1 jajko, sałatkę z kartofli, kanapki ze śledziem, herbata, kompot, to było śniadanie, życzenia, łamanie jajkiem, przemówienie itd. O 12 akademia uroczysta” – pisał kpt. Marian Gąsowski, autor notatnika znalezionego w Katyniu. Jemu i innym oficerom towarzyszyła tęsknota za najbliższymi. „Dziś minęło pół roku niewoli. Kiedy myślę, że Ty jesteś sama, szlag mnie trafia” – zanotował. Część z nich wydawała się pogodzona z losem. „Gdybym tu umarł, to pamiętajcie, że nie wolno Wam tu mnie zostawić – sprowadzić zwłoki i pochować w Żurowej, w ogrodzie – testament wypełnić! A Ty, Miłuś, żyj i pamiętaj, że bardzo Cię kochałem, kochałem ponad wszystko na świecie” – zapisał 31-letni ppor. Julian Budzyn.
Topografia zbrodni
Dwa tygodnie później korespondencja ze wszystkich obozów ustała na zawsze. O szczegółach ostatnich tygodni, dni, a nawet minut życia oficerów wiemy wyłącznie z zapisków odnalezionych w Katyniu i ze wspomnień bardzo nielicznych ocalałych. Likwidacja obozu w Kozielsku rozpoczęła się 3 kwietnia. Obóz opuszczały grupy liczące od 100 do 300 jeńców. Pierwsze z nich składały się głównie z oficerów pochodzących z terenów okupowanych przez Niemców. Fakt ten skłaniał do przekonania, że okupanci ustalili procedurę wymiany więźniów. To rozwiązanie sugerowały również załogi obozów snujące opowieści o podróży do Brześcia nad Bugiem, gdzie jeńcy mieli przekroczyć nową granicę. Jak wspominał ocalały prof. Stanisław Swianiewicz, rozmowy z robotnikami, z którymi oficerowie stykali się podczas prac w obozie, wskazywały, że transporty podążały na zachód.
Oficerowie uznawali scenariusz dostania się w ręce Niemców za „pesymistyczny”. Jako „optymistyczny” traktowali wyjazd do jednego z krajów neutralnych i w perspektywie przedostanie się do Francji. Powszechnie jednak uważano, że nawet niewola niemiecka stwarza lepsze perspektywy niż pozostawanie w ZSRS. Bywały jednak wyjątki. „Nie mogę zapomnieć wyrazu jego twarzy w momencie, gdy zakomunikowano mu wezwanie. Coś dziwnego odbiło się w oczach tego chłopca, który dotychczas z humorem i wiarą we własną gwiazdę znosił wszystkie przeciwności losu i wszystkie cierpienia fizyczne. Nie był to strach, lecz coś jakby jakaś przepaść bezdenna otworzyła się pod jego nogami. […] Był to wyjątkowy wypadek, kiedy wśród tych, co odjeżdżali pod Katyń, zauważyłem coś jakby przeczucie tego losu, który czekał ich następnego ranka” – wspominał Swianiewicz o ostatniej rozmowie z młodym oficerem opuszczającym obóz.
Inny z ocalałych opuszczał obóz w Kozielsku 26 kwietnia. „W czasie oczekiwania na rewizję podszedł do naszej grupy komisarz obozu Dymidowicz, przeglądnął grupę i odezwał się w te słowa: No znaczyt sia Wy charaszo popali. […] Dzisiaj widzę, że te słowa, które bym przetłumaczył tak: No to was się udało”. W pociągu wraz z kolegami odkrył tajemniczy napis wyryty na ścianie wagonu: „Dwie stacje za Smoleńskiem wysiadamy – ładujemy” i trudną do odczytania datę – 12 lub 17 kwietnia. Owa stacja to Gniazdowo. Jedynym ocalałym, który dotarł do tego miejsca, był Stanisław Swianiewicz.
„Piąta rano. Od świtu dzień rozpoczął się szczególnie. Wyjazd karetką-więzienną w celkach (straszne!). Przywieziono [nas] gdzieś do lasu; coś w rodzaju letniska. Tu szczegółowa rewizja. Zabrano [mi] zegarek, na którym była godzina 6.30 [8.30 czasu polskiego – przyp. red.]. Pytano mnie o obrączkę, którą […]. Zabrano ruble, pas główny, scyzoryk […]” – zapisał pod datą 9 kwietnia 1940 r. ppłk Adam Solski. Jego zapiski sporządzane niemal nad dołem śmierci są ostatnią dokumentacją losu polskich oficerów. Pozostałe świadectwa (w Katyniu odnaleziono 22 notatniki) urywają się co najmniej kilka godzin przed śmiercią autorów.
Odkrycie miejsca zbrodni w Katyniu w 1943 r. pozwoliło na poznanie wielu szczegółów masakry. Znacznie mniej wiemy o okolicznościach śmierci 3896 jeńców ze Starobielska, zabitych w piwnicach NKWD w Charkowie. Ich ciała pogrzebano na przedmieściach miasta w Piatichatkach. 6287 osób z Ostaszkowa rozstrzelano w gmachu NKWD w Kalininie (obecnie Twer). Ciała ukryto w miejscowości Miednoje. Wymordowano także 7305 jeńców polskich przebywających w różnych więzieniach na terenach tzw. Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy. Miejscem pochówku ok. 2 tys. jest Bykownia pod Kijowem. Nieznane są miejsca pochówku pozostałych. W Bykowni świadectwami śmierci Polaków są odnalezione w dołach śmierci przedmioty wyprodukowane przed wojną. Wśród nich był jeden wojskowy nieśmiertelnik należący do starszego sierżanta, Józefa Naglika. Na odnalezionym grzebieniu wydrapano kilka nazwisk innych żołnierzy z ukraińskiej listy katyńskiej. Odnaleziono też podpisaną szczoteczkę do zębów. Nazwiska pozostałych ofiar nie są znane.
Ofiary zbrodni z nieznanej do dziś „listy białoruskiej” pochowano prawdopodobnie w Kuropatach pod Mińskiem. Podczas prowadzonych tam u schyłku istnienia ZSRS sondażowych badań archeologicznych odnaleziono m.in. fragmenty odzieży polskiej produkcji, medaliki z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej i Matki Boskiej Ostrobramskiej oraz grzebień z napisem w języku polskim – z jednej strony: „Ciężkie chwile więźnia. Mińsk 25 04.1940. Myśl o was doprowadza mnie do szaleństwa”, a z drugiej: „26 IV Rozpłakałem się – ciężki dzień”. Prawdopodobnie na Białorusi są jeszcze dwa lub trzy nieznane miejsca ukrycia zwłok polskich oficerów.
Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /