W końcu lat osiemdziesiątych mieliśmy informacje, w którą stronę to idzie; jakbyśmy przetrzymali jeszcze rok, komuna musiałaby oddać władzę bezwarunkowo – mówi PAP Andrzej Kołodziej, w sierpniu 1980 r. wiceprzewodniczący Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Gdańsku, potem działacz „Solidarności Walczącej”; w roku 1988 wraz z Kornelem Morawieckim podstępem zmuszony do wyjazdu z kraju.
Polska Agencja Prasowa: Zawsze był pan krytykiem okrągłego stołu i przemian 1989 r. Jak pan dzisiaj, z perspektywy trzydziestu lat, ocenia te wydarzenia?
Andrzej Kołodziej: Tak jak wtedy oceniałem, tak oceniam dzisiaj. W tamtym czasie wraz z Kornelem Morawieckim jako przedstawiciele „Solidarności Walczącej” zostaliśmy wyrzuceni z Polski, bo nie chcieliśmy się porozumieć z komuną. Namawiali nas na porozumienie, twierdząc, że inni się dogadują.
PAP: Z wersji, którą ja znam, siedzieliście wtedy w 1988 r. w więzieniu i byliście już jednymi z ostatnich więźniów politycznych. Przedstawiciele głównego nurtu opozycji wraz z Kościołem domagali się, by was wypuścić. Na to władze PRL oświadczyły, iż mogą was wypuścić, pod warunkiem że wyjedziecie z kraju.
A.K.: Najpierw nas wywieźli na lotnisko. Na lotnisku odmówiliśmy wyjazdu z Polski. Wróciliśmy do więzienia. Tam Kornela Morawieckiego zaczęto szantażować rzekomo moją chorobą nowotworową i tym, że muszę wyjechać na leczenie za granicę.
PAP: Podobno dostarczyli mu badania, z których wynikało, że ma pan nowotwór i musi pan leczyć się we Włoszech.
A.K.: Najpierw rano jakiś oficer mnie straszył, że mogę wisieć. Potem w całą sprawę zaangażował się ks. Alojzy Orszulik. W efekcie wylecieliśmy do Włoch. To był koniec kwietnia 1988 r. Rano jadłem śniadanie na Rakowieckiej, a wieczorem z biskupami w Watykanie.
PAP: W tych negocjacjach, które miały doprowadzić do waszego wyjazdu, brali też podobno udział Andrzej Stelmachowski i mecenas Jan Olszewski?
A.K.: Stelmachowski bardzo źle się zachowywał. Ks. Orszulik, który był rzecznikiem episkopatu, rozmawiał z „panem Czesiem”.
PAP: Czyli z gen. Czesławem Kiszczakiem?
A.K.: Tak, ale Kiszczak kazał nas wyrzucić. Obecny był także adwokat Kornela, mec. Jan Olszewski. Siedział bez słowa, nie odzywał się. Taki to był czas. Gdy Kornel przyszedł i powiedział mi, że mam umierać na raka, to też się przestraszyłem.
PAP: Rozumiem, że pan uwierzył, iż ta diagnoza jest prawdziwa, bo miał pan jakieś dolegliwości, i zdecydowaliście się wyjechać.
A.K.: Kornel uwierzył, bo moja siostra zmarła na raka.
PAP: Od razu po przyjeździe do Włoch zostaliście chyba przyjęci przez papieża Jana Pawła II.
A.K.: Tak, to było na urodziny Kornela, 3 maja. Poza tym dostaliśmy z Kornelem odznaczenia, które sobie bardzo cenimy – od rządu londyńskiego. Ja dostałem krzyż kawalerski, a Kornel krzyż oficerski. Również były przyznane 3 maja.
PAP: Jak długo byliście wtedy za granicą?
A.K.: Mnie odstawili do szpitala. Potem uciekłem z Włoch i napisałem do redaktora Jerzego Giedroycia tekst „Współrządzić czy konspirować”.
PAP: Tak, ukazał się w paryskiej „Kulturze” jesienią 1988...
A.K.: A Kornel wtedy pojechał do Stanów, za wielką wodę. Po czym szybko wrócił nielegalnie do Polski.
PAP: Dlaczego byliście przeciwni rozmowom z PZPR, skoro miały prowadzić do demokratyzacji systemu i legalizacji „Solidarności”?
A.K.: Mieliśmy już wtedy informację, w którą stronę to idzie. Jakbyśmy przetrzymali jeszcze rok, komuna musiałaby oddać władzę bezwarunkowo. Niestety niektórzy koledzy z „Solidarności” sprzedali nas i się dogadali.
PAP: Wtedy, w 1988 r., mało kto wiedział, w jaką stronę zmierza historia....
A.K.: Myśmy o tym wiedzieli. Muszę tu pochylić czoła przed Moniką Jaruzelską. Większość informacji jakoś pochodziło z jej kręgu.
PAP: Mieliście informacje od Moniki Jaruzelskiej?
A.K.: Pośrednio przez Monikę Jaruzelską dowiedziałem się, w grudniu 1987 r., że ma być zjednoczenie Niemiec. Nikt wtedy na świecie o tym nie wiedział.
PAP: Kiedy pan wrócił do Polski? Dopiero w grudniu 1989 r.?
A.K.: Nie, dopiero w roku 1990, na pogrzeb ojca. Wcześniej nie chciano się zgodzić na mój przyjazd.
PAP: Zaangażował się pan politycznie?
A.K.: Wylądowałem w Bieszczadach i zacząłem praktykować demokrację od podstaw. Zostałem sołtysem na wsi, tam, gdzie mieszkałem.
PAP: Dziś syn pana przyjaciela, Mateusz Morawiecki, jest premierem. Ostateczny efekt przemian z 1989 r. jest więc chyba pozytywny?
A.K. Tak, ale te rozmowy w 1989 r. były nieuczciwe. Gdybyśmy wtedy to zrobili uczciwie, bylibyśmy w innym świecie. Polska jest w centrum Europy, jesteśmy w stanie rządzić Europą. To, co robi premier Mateusz Morawiecki budując centralną Europę, to najwłaściwszy kierunek. Na szczęście wygrali przyzwoici ludzie na Węgrzech, przyzwoici ludzie we Francji, i lewacka Europa chyba się kończy.
Rozmawiał Piotr Śmiłowicz (PAP)
pś /skp /