Przed wojną instruktor harcerski, podczas okupacji dowódca Batalionu "Zośka", powstaniec warszawski, po wojnie mieszkaniec odległej Patagonii - kpt. Ryszard Białous. Dla komunistów był kimś, o kim lepiej nie mówić - mówi PAP historyk Mariusz Olczak, wicedyrektor Archiwum Akt Nowych.
PAP: Kim był kpt. Ryszard Białous? Do niedawna, do chwili, gdy udało się sprowadzić urnę z jego prochami do Polski, w spektakularnej asyście myśliwców F-16, niewiele o tej postaci się mówiło.
Mariusz Olczak: To prawda, możemy powiedzieć, że kpt. Ryszard Białous ps. Jerzy był przez wiele lat zupełnie zapomniany, choć była to ważna postać w Armii Krajowej i w Powstaniu Warszawskim, a szczególnie w oddziałach Kedywu Komendy Głównej AK - elitarnej jednostce Polskiego Państwa Podziemnego. O wielu osobach mówi się, że są zapomniane, ale on był realnie zapomniany i przez system komunistyczny w PRL-u całkowicie odsunięty na margines.
O Ryszardzie Białousie pamiętali oczywiście historycy i archiwiści, kilka lat temu do Archiwum Akt Nowych trafiło archiwum "Jerzego", więc dla osób, które zajmują się Polskim Państwem Podziemnym i środowiskami harcerskich batalionów "Zośka" czy "Parasol" była to postać bardzo interesująca. Dla mnie szczególnie, ponieważ od kilku dobrych lat przygotowuję biografię Ryszarda Białousa.
Archiwum Akt Nowych we współpracy z Wojskowym Instytutem Wydawniczym i Ministerstwem Obrony Narodowej w związku z obecnymi uroczystościami pogrzebowymi Białousa przygotowało już publikację książkową - album składający się z tekstów Białousa, zarówno tych opublikowanych w Argentynie jak i w Europie, jego korespondencji z "zośkowcami" i dowódcami AK oraz z kilkuset fotografii, w większości nieznanych. Bez wątpienia jest to postać warta przypomnienia dla polskiej pamięci narodowej.
PAP: Ryszard Białous znalazł się jednak na dalekiej emigracji...
Mariusz Olczak: To jest właśnie ten obszar, który był kompletnie nieznany, bo Białous znalazł się na emigracji w Argentynie, wywożąc z Polski wcześniej, bo w 1946 roku, całą swoją rodzinę - żonę Krystynę z domu Błońską i trójkę dzieci. Po krótkim pobycie w Wielkiej Brytanii zamieszkali w Patagonii, na pograniczu argentyńsko-chilijskim, w miejscu, gdzie było się niemal odciętym od świata przez szereg miesięcy.
PAP: W Patagonii - jak wspominał Białous - on i jego rodzina byli szczęśliwi...
Mariusz Olczak: Tak, byli szczęśliwi, była to oaza bardzo podobna - jak pisał w listach - do Zakopanego i Tatr. Nie miał jednak bieżącego kontaktu z Polską w związku z czym o Białousie niewiele było wiadomo i niewiele pisano. Jego wspomnienia wydane we Francji i w Niemczech "Walka w pożodze" nie były wznawiane, trudno o nie było też w bibliotekach w PRL. Poza tym w PRL-u, gdy powstawały "Pamiętniki żołnierzy baonu Zośka", pominięto go prawie zupełnie, co było wynikiem odsunięcia na margines oficerów AK przebywających na emigracji. Ryszard Białous chciał bowiem napisać przedmowę do tej publikacji, nawet sam jako dowódca to zaproponował, ale nie zostało to zaakceptowane. Dopiero w kolejnym wydaniu dołączono zaledwie jego tekst o wyzwoleniu KL Warschau tzw. "Gęsiówki".
Dla komunistów był kimś, o kim lepiej nie mówić - był to przecież oficer Kedywu Armii Krajowej, emigrant poruszający się w towarzystwie sanacyjnych, jak to mówili komuniści, oficerów, więc to dla nich taka postać, której lepiej było nie dopuszczać do głosu. Poza tym jeszcze śmiał napisać list do Mariana Spychalskiego z oczekiwaniem uwolnienia "zośkowców", więc z całą pewnością był to człowiek, którego komunistyczny reżim zwalczał.
Troszeczkę to się zmieniło, kiedy przyjechał do Polski w 1974 roku. Była to jego pierwsza i ostatnia oficjalna wizyta w kraju po wojnie. Co ciekawe, spotkał się wówczas ze swoimi podkomendnymi, Janem Mazurkiewiczem ps. Radosław, ale także z gen. Zygmuntem Berlingiem. Trzeba koniecznie przypomnieć, że fakt, iż Białous nie mieszkał w Polsce, był efektem rządzenia krajem przez komunistów. On sam był antykomunistą i po wojnie był inwigilowany przez funkcjonariuszy UB, a następnie SB. To właśnie o Białousa ubecy pytali m.in. Jana Rodowicza "Anodę", który został aresztowany w wigilię 1948 roku, a następnie prawdopodobnie przez nich zamordowany.
Natomiast podróż Białousa do Polski w 1974 roku była spowodowana nie tylko 30-leciem wybuchu Powstania Warszawskiego, ale także ciężką chorobą jego ojca. Tak się też złożyło, że jego niewidzący już prawie stuletni ojciec wówczas zmarł - jakby czekał na syna i chciał się z nim pożegnać.
PAP: Ojciec Białousa był kolejarzem...
Mariusz Olczak: Tak, przed wojną zawód ten miał wyższy status niż obecnie, ale i tak w domu Białousów - jak wspomina - nie przelewało się, a młody Białous musiał udzielać korepetycji, aby dorobić sobie do nauki.
Co do wychowawczych korzeni Ryszarda Białousa, to wywodził się oczywiście z harcerstwa - był drużynowym, także instruktorem, był wychowankiem świetnego pedagoga i autorytetu Szarych Szeregów Aleksandra Kamińskiego, także autora "Kamieni na szaniec" - jednej z najbardziej znanych książek o Warszawie pod okupacją niemiecką. I harcerstwo z pewnością czyniło go idealistą, wyposażało go we wrażliwość moralną, którą jednak zmieniła brutalna, okrutna okupacja Niemców. To doświadczenie spowodowało - i tłumaczył to też swoim podwładnym, dawnym harcerzom - że wobec Niemców możliwa jest tylko twarda walka na śmierć i życie. Wpajał młodym mężczyznom z tworzonych przez siebie Grup Szturmowych w Szarych Szeregach, że muszą być przede wszystkim żołnierzami. To między innymi u Białousa szkolenie saperskie i dywersyjne przechodzili "Zośka", "Rudy", "Morro".
Przed wojną studiował matematykę, a następnie architekturę na Politechnice Warszawskiej. Jednocześnie miał w sobie, co częste w przypadku architektów, wrażliwość humanisty. To jego wykształcenie politechniczne bardzo pomogło mu potem na emigracji w pracy zawodowej.
Co do polityki to przez całe swoje życie nigdy się w nią nie angażował, natomiast co do jego poglądów społecznych, to ja bym Białousa wpisał jednak do nurtu socjalistycznego, bo to był człowiek o bardzo dużej wrażliwości społecznej. Widać to np. w Argentynie, gdzie mimo że sam nie miał na początku lekko, to pomagał materialnie innym polskim kombatantom, w tym żołnierzom z "Zośki". Wśród dokumentów z jego archiwum jest np. lista żołnierzy, w której szczegółowo opisuje potrzebną im pomoc.
Ciekawostką jest, że tuż przed wojną ożenił się z Krystyną Błońską, której rodzina miała ciekawy kontakt z Witkacym, ponieważ mieszkała na tej samej ulicy i w tym samym domu, co słynny malarz i pisarz - na ulicy Brackiej 23. A senior - Edward Błoński był krawcem i dla Witkacego wykonywał różne poprawki krawieckie oraz przygotowywał ubrania. Dzięki tej znajomości powstało kilka obrazów, w tym jeden z samym Białousem, który - co udało się nie tak dawno ustalić - znajduje się u jego krewnych w Patagonii. W tej sprawie od kilku miesięcy jestem w kontakcie ze specjalistką historii sztuki; okazuje się, że to dość niezwykłe odkrycie, wręcz mała sensacja w tym kontekście, mógł to być bowiem jeden z ostatnich czy wręcz ostatni obraz Witkacego.
PAP: Przejdźmy do Białousa jako żołnierza i dowódcy...
Mariusz Olczak: W tworzonych przez siebie i Eugeniusza Stasieckiego Grupach Szturmowych Białous nie był tylko - jak to się czasem patetycznie mówi - dobrym dowódcą, ale także znakomitym wychowawcą. Znał wielu swoich podkomendnych - harcerzy, których uczynił żołnierzami.
W tym kontekście warto przypomnieć wspaniały meldunek do Jana Wojciecha Kiwerskiego z 1943 roku, dzięki któremu widać, jak Białous jako dowódca walczy o swoich żołnierzy, ale także jak walczy z biurokracją w wojsku. Bo to jest taki meldunek, w którym Białous co prawda jako podwładny, ale oburzony podwładny, pisze, że przez jakiegoś biurokratę w dowództwie, gryzipiórka, który nic nie robi, tylko siedzi przy stole, są wstrzymywane odznaczenia i awanse. Awanse - jak pisze - dla jego żołnierzy, którzy giną, a jak zginą - pyta retorycznie Białous - to po co będą im te odznaczenia i awanse?
Żeby zacytować samego Białousa: Aż dziwne jest pomyśleć, że częstokroć szafarzem odznaczeń może być człowiek, którego bohaterstwo ogranicza się imponowania starym ciotkom i wysiadywania stołków przy "jakże ważnych" czynnościach biurowych. I dalej dodawał, pisząc do dowódcy: gdy człowiek patrzy na rosnący szpaler mogił na cmentarzu wojskowym i widzi jednocześnie małostkowe zabiegi różnych gryzipiórków sztabowych zawistnych o odznaczenia...
Ten meldunek odbił się potem w AK szerokim echem, a sam Białous nie raz udowadniał, że potrafi bronić swoich racji.
Mimo to niektórzy potem potrafili o nim zapomnieć. Była np. słynna akcja przebicia się ze Starego Miasta do Śródmieścia podczas Powstania Warszawskiego. I niestety pamięć o tym, że tą akcją po śmierci Jana Kajusa Andrzejewskiego, który zginął na samym jej początku, dowodził Ryszard Białous została w dużej części odsunięta, tworzono w zamian inne legendy. W sprawie tego dowodzenia doszło nawet do sądu koleżeńskiego w Londynie pomiędzy Białousem i Konopackim, który pisał w londyńskiej prasie, że to on kierował akcją. Sąd, któremu przewodniczył Tadeusz Pełczyński, szef sztabu KG AK, przyznał rację Białousowi. Zresztą dzięki materiałom zgromadzonym przez sąd - co warto zaznaczyć - mamy historię tej akcji bardzo dobrze udokumentowaną.
PAP: A jaką akcję Białousa ocenia się jako jego najważniejsze osiągnięcie bojowe?
Mariusz Olczak: To na pewno było skoordynowanie z poziomu dowódcy batalionu akcji "Jula", którą przeprowadzono w kwietniu 1944 roku na Podkarpaciu. Wówczas oddziały "Zośki" wykonały akcję wysadzania przepustów mostowych m.in. w Nowosielcach czy w Rogóźnie. Działania były skomplikowane, wymagały starannego rozpoznania i było to też jedno z najpoważniejszych zadań Kedywu KG AK o znaczeniu nie tylko militarnym, ale i politycznym - głównie ze względu na sowiecką propagandę. Sowieci twierdzili bowiem, że Polacy nie walczą z Niemcami, a jedynie czekają na wyzwolenie przez Armię Czerwoną.
PAP: Czy kpt. Białous miał pozytywny stosunek do Powstania Warszawskiego? Nie tylko Polacy, ale nawet sami powstańcy są w tej sprawie mocno podzieleni.
Mariusz Olczak: Bronił decyzji o powstaniu, napisał nawet mało znany tekst "W obronie powstania", gdzie przytacza wiele argumentów, które pojawiają się i dziś w dyskusji o polskim niepodległościowym zrywie 1944 roku. Mimo wielkich strat, także w dowodzonym przez siebie Batalionie "Zośka", Białous jednoznacznie podkreślał, że powstanie było potrzebne, a walka z Niemcami była po prostu nieunikniona. Wynikało to z pewnością z jego idealizmu, choć oczywiście Białous nie był lekkoduchem ani teoretykiem pola walki. To był żołnierz z krwi i kości - to gorący patriotyzm połączony z idealizmem powodował, że zawsze był gotów poświęcić własne zdrowie i życie dla ojczyzny.
Rozmawiał Norbert Nowotnik (PAP)
nno/ wj/