Podczas przygotowań do obchodów 1 maja w 1949 r. władza stanęła wobec nie znanego dotąd problemu: zabrakło materiału na flagi i szturmówki. W związku z grudniowymi uroczystościami towarzyszącymi scaleniu PPS i PPR zużyto 600 tys. metrów kwadratowych tkaniny, a już miesiąc później komitety organizujące pochody pierwszomajowe zażądały drugie tyle.
Na naradach partyjnych z troską mówiono o „problemie deficytu czerwonego płótna”. Obchody Święta Pracy były wszak dla władz komunistycznych sprawą najważniejszą, a ich huczny i masowy przebieg stawiano sobie za punkt honoru. Jak się okazuje w cztery lata po wojnie rozmach propagandowych ceremoniałów osiągnął apogeum: „Już sprzed Politechniki nie odjeżdża drabina strażacka, która ciągle wiesza i zdejmuje napisy, flagi i transparenty. Nawet nikt nie wie, czy to święto pokoju, przyjaźni, wyścig pracy, czy też inne ja¬kieś tragiczne błazeństwo” - zanotował w swoim dzienniku wybitny matematyk Hugo Steinhaus.
Międzynarodowe Święto Pracy zostało ustanowione przez Drugą Międzynarodówkę w 1891 r. dla upamiętnienia wcześniejszego o pięć lat protestu robotników w Chicago, krwawo stłumionego przez policję. W II Rzeczpospolitej obchody 1 Maja, organizowane przez Polską Partię Socjalistyczną, stanowiły wyraz protestu przeciwko systemowi. Po wojnie – przeobraziły się w propagandowy rytuał, mający legitymizować system.
Międzynarodowe Święto Pracy zostało ustanowione przez Drugą Międzynarodówkę w 1891 r. dla upamiętnienia wcześniejszego o pięć lat protestu robotników w Chicago, krwawo stłumionego przez policję. W II Rzeczpospolitej obchody 1 Maja, organizowane przez Polską Partię Socjalistyczną, stanowiły wyraz protestu przeciwko systemowi. Po wojnie – przeobraziły się w propagandowy rytuał, mający legitymizować system.
Formalnie 1 Maja stał się ustawowym świętem państwowym dopiero w roku 1950, jednak od roku 1945 dla wszystkich było oczywiste, że dla rządzących rocznica ta ważniejsza jest niż wszystkie inne. Uroczystości obowiązkowo odbywały się w całym kraju: poczynając od Warszawy, gdzie na trybunie ustawiało się całe kierownictwo partyjno-rządowe, aż po wsie i małe miasteczka.
Przebieg uroczystości był starannie reżyserowany: na podstawie co roku aktualizowanych wytycznych Biura Politycznego komitety partyjne w całym kraju przygotowywały scenariusze pochodów. Ustalano treść haseł na transparentach i zatwierdzano projekty dekoracji. Wyjątkową uwagę przywiązywano do podobizn przywódców niesionych przez manifestantów, sporządzając szczegółowe instrukcje czyje wizerunki, w jakich formatach i proporcjach powinny być eksponowane w czasie pochodu. W szkołach i fabrykach organizowano „próby generalne” podczas których manifestanci uczyli się skandowania haseł, ćwiczyli noszenie dekoracji i maszerowanie w równych odstępach.
Uczestnicy pochodu podzieleni byli na „kolumny” i „oddziały”, co miało umożliwić kontrolę nad tłumem liczącym dziesiątki a nieraz i setki tysięcy osób. W dużych miastach nad przebiegiem imprezy czuwał komendant pochodu, któremu podlegali dyrektorzy kolumn. Niczym zawiadowca stacji kierował ruchem i za pośrednictwem telefonu nakazywał włączenie się do pochodu kolejnych grup, oczekujących w punktach zbiórki.
1-majowy ceremoniał było to widowisko zaprojektowane z ogromnym rozmachem. Manifestanci kostiumem, rekwizytami i gestykulacją wskazywali wykonywany przez siebie zawód. Odgrywali rolę zbiorowego aktora: tworzyli żywe alegorie ideologicznych cnót i wartości.
Najczęściej wyobrażane były zawody związane z pracą fizyczną. Hutnicy maszerowali w maskach ochronnych, górnicy nosili kaski i zarzucone na ramię świdry; junacy Służby Polsce trzymali łopaty, pracownicy budowlani mieli na twarzach okulary spawalnicze. Strażacy defilowali z wężami gaśniczymi, lekarze w kitlach i ze stetoskopami, rybacy nieśli sieci, murarze – kielni, rolnicy – wycięte z kartonu snopy zboża, rozmiarami przypominające wielkanocne palmy.
Nauczyciele akademiccy maszerowali razem ze studentami, w kolejnych szeregach szli aktorzy, literaci, artyści. Starsi wiekiem twórcy mieli prawo uczestniczyć w pochodzie, jadąc na platformie ciężarówki. Obok maszerowali dziennikarze, trzymając transparenty z powiększonymi do ogromnych rozmiarów szpaltami gazet. W przestrzeni nad pochodem gęsto było od niesionych przez manifestantów flag, emblematów, kwiatów, transparentów, symboli i portretów. Czasami były one ułożone w geometrycznym porządku, a czasami migotały wielobarwną pstrokacizną, zawsze jednak nad głowami maszerujących rozpościerał się kolorowy obłok.
W latach 50 charakterystycznym elementem uroczystości były gigantycznych rozmiarów portrety Stalina (większe) i Bieruta (wyraźnie mniejsze) z mozołem niesione przez manifestantów na specjalnych rusztowaniach.
W sformalizowanym i powtarzalnym świecie komunistycznych rytuałów okazję do popisania się inwencją stwarzały modele i makiety, wiezione na ciężarówkach lub noszone przez poszczególne kolumny. Pracownice fabryki słodyczy niosły ogromną kartonową tabliczkę czekolady, pracownicy elektrowni trzymali nad głowami model turbiny parowej, budowniczowie Pałacu Kultury dźwigali makietę budynku. Noszono modele radiostacji, fabryk, kopalnianych dźwigów oraz trakcji wysokiego napięcia, wożono tokarki i transformatory. Wśród robotniczych kolumn jechały koparki, dźwigi, buldożery, spychacze, kombajny, traktory i snopowiązałki – pochód maszyn symbolizujący nowoczesność i potęgę socjalistycznej gospodarki. Dla kontrastu pokazywano także symbole „przedwojennego zacofania”: obok kolumny lśniących traktorów szedł nędznie ubrany chłop, prowadzący konia zaprzęgniętego do sochy.
1-majowy ceremoniał było to widowisko zaprojektowane z ogromnym rozmachem. Manifestanci kostiumem, rekwizytami i gestykulacją wskazywali wykonywany przez siebie zawód. Odgrywali rolę zbiorowego aktora: tworzyli żywe alegorie ideologicznych cnót i wartości.Najczęściej wyobrażane były zawody związane z pracą fizyczną. Hutnicy maszerowali w maskach ochronnych, górnicy nosili kaski i zarzucone na ramię świdry; junacy Służby Polsce trzymali łopaty, pracownicy budowlani mieli na twarzach okulary spawalnicze.
Pokazy te odgrywano niczym na scenie - przed dygnitarzami, którzy dobrotliwym uśmiechem i gestem dłoni pozdrawiali wiwatujące tłumy. Scenografia święta uwypuklała dystans między rządzącymi i rządzonymi. Trybuna, z której I sekretarz przyjmował pochody i defilady wyglądała jak część fortyfikacji: od strony ulicy mierzyła 4 metry wysokości. Z roku na rok jej konstrukcja stawała się coraz bardziej zwarta. W roku 1952 pojawił się płócienny dach, w 1954 – materiał zastąpiono solidniejszym, sztywnym budulcem, dodano także tylną ścianę trybunę. Budowla przed gmachem Komitetu Centralnego zaczęła przypominać basztę. Ta metafora stała się jeszcze bardziej dosłowna po roku 1956, kiedy przywódcy partii oglądali pochód z trybuny przed Pałacem Kultury.
Warto dodać, że miejsce na podium miało dużą wartość symboliczną. Obecność na pierwszomajowej trybunie pozwalała zaznaczyć swoje miejsce w hierarchii władzy. Najwidoczniej na podwyższeniu ustawiało się więcej osób niż pierwotnie przewidywano, stąd notorycznie zdarzały się incydenty, takie jak ten w Aleksandrowie Kujawskim, gdzie „w czasie defilady na połowie trybuny zerwała się podłoga i obecni przedstawiciele Partii i władz spadli na ziemię”.
W dniu święta funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa mieli pełne ręce roboty. Podsłuchiwali rozmowy przechodniów, kontrolowali czy treść transparentów jest zgodna z odgórnymi wytycznymi, pilnowali, aby nie doszło do „wrogich wystąpień”, a także – by uczestnicy pochodu nie uciekli przed jego zakończeniem. Od 1945 aż do 1988 r. masowy udział w święcie władze wymuszały represjami. W 1946 mieszkaniec Łodzi komentował ironicznie: „U nas dziś duża i piękna uroczystość. Wszyscy poszli na pochód, a kto został w domu, to ten jutro 2 maja traci od razu pracę i idzie na bruk – bez chleba! Więc entuzjazm szalony i tłumy ludzi”.
Fałsz propagandowych komentarzy oburzał nie mniej niż wcześniejszy szantaż: „Na defiladzie nie było żadnego entuzjazmu. Z twarzy defilujących można było wyczytać słowa »Każecie nam, to idziemy«. – pisał w liście do domu wrocławski student - A dzisiaj przez radio z samego rana mówili, ze wszyscy maszerowali z chęci, że widać było radość w oczach ludzi. Jacy oni są wariaci, tak w oczy kłamać, przecież każdy widział jak było”.
Obywatele spędzani na pochód groźbą utraty pracy nie zawsze stosowali się do oficjalnego scenariusza. Tradycja zakłócania oficjalnych pochodów jest równie długa jak przymus uczestniczenia w nich. Już w 1946 r. zdarzało się, że lokalni dygnitarze byli wygwizdywani lub oblewani wodą, a wśród transparentów pojawiały się hasła protestujące przeciwko „sowieckiej okupacji” i „wyzyskowi nowych władz”.
Niekiedy społeczeństwo starało się wykorzystać ceremoniał wbrew oficjalnemu scenariuszowi, nadać mu rys autentyczności. Raporty ubeków obfitują w opisy takich sytuacji. Np. w 1949 r. podczas manifestacji w Szczecinie, jeden z chłopów „włączył się do pochodu swojej gromady i wiózł na taczkach dwa pełne worki z napisami »podatek« i malutki z napisem »to dla biednego chłopa«. Gdy zwrócono mu uwagę, chłopi wystąpili z pochodu, mówiąc »nie chcecie, abyśmy prawdę pokazali«”. Z kolei. „w Kluczborku straż pożarna usiłowała wystąpić z obrazem świętego Floriana. Kiedy nie pozwolono im na to, komendant upił się, a cała straż pożarna nie wyszła na manifestację”.
Baczny nadzór ze strony władz oraz surowe kary wymierzane za „wrogie prowokacje” na długie lata położyły kres wybrykom podczas pochodów. Pierwszomajowe manifestacje partia traktowała ze śmiertelną powagą – niemal jak obrzęd magiczny, gwarantujący trwałość ustroju. Wszelkie zakłócenia ceremoniału urastały do rangi świętokradztwa.
Obywatele spędzani na pochód groźbą utraty pracy nie zawsze stosowali się do oficjalnego scenariusza. Tradycja zakłócania oficjalnych pochodów jest równie długa jak przymus uczestniczenia w nich. Już w 1946 r. zdarzało się, że lokalni dygnitarze byli wygwizdywani lub oblewani wodą, a wśród transparentów pojawiały się hasła protestujące przeciwko „sowieckiej okupacji” i „wyzyskowi nowych władz”.
Pierwsze symptomy rodzącego się oporu społecznego pojawiły się w połowie lat 60. 1 maja 1966 grupa kontestujących studentów Uniwersytetu Warszawskiego (wkrótce przylgnie do nich nazwa „komandosi”) zorganizowała demonstrację na pl. Defilad, wprost przed obliczem Gomułki i jego świty. Ponieważ przygotowane transparenty z wywrotowymi hasłami zostały po krótkiej szarpaninie odebrane przez działaczy Komitetu Uczelnianego, studenci zdecydowali się je skandować.
Również w roku 1968, już po stłumieniu przez władze fali marcowych strajków na wyższych uczelniach, pochodom pierwszomajowym w wielu miastach towarzyszyły antyrządowe demonstracje. Najgwałtowniejsze wystąpienia miały miejsce we Wrocławiu. Leon Kieres, wówczas student drugiego roku prawa Uniwersytetu Wrocławskiego, wspominał w rozmowie z Teresą Torańską: „Nie wiedziałem, że studenci szykują pochód »drugiego obiegu«, nie miałem bliskich kontaktów z elitami studenckimi. Przypadkowo znajdowałem się pod PDT-em, gdy nagle zobaczyłem grupę studentów z Politechniki z antysocjalistycznymi, jak się wtedy mówiło, transparentami. Przyłączyłem się do nich. Przemaszerowaliśmy pod trybuną honorową, wznosząc okrzyki: »Prawdę dziś mówi >>Miś<<« oraz »Czytajcie >>Świerszczyk<<, bo nie kłamie«. Oficjele, słysząc, co krzyczymy, stali przerażeni, a generał wojsk sowieckich, który nie znał polskiego, z uśmiechem bił nam brawo. Myślał prawdopodobnie, że jesteśmy wspaniałą młodzieżą, która spontanicznie wyległa na ulice.”
To, co w latach 60 było jeszcze nieczęstym aktem odwagi, w ostatniej dekadzie PRL stało się nieodłącznym składnikiem pierwszomajowych uroczystości. Oto w roku 1981 organizatorzy oficjalnych obchodów musieli zrobić miejsce dla działaczy „Solidarności”. Wspólnie urządzane pochody i akademie w istocie zamieniały się w opozycyjne wiece, podczas których protestowano przeciwko partyjnej dyktaturze i uzależnienia Polski od ZSRR. „W wielu województwach działalność »S« była agresywna […] ujawniło się sporo przypadków nacjonalizmu i antyradzieckości” – mówił zatroskany Stanisław Kania na posiedzeniu Biura Politycznego.
Wprowadzenie stanu wojennego bynajmniej nie uwolniło władzy od kłopotów. Jak czytamy w tajnym sprawozdaniu Wydziału Organizacyjnego KC „W dniu 1 maja [1982] doszło do prób zakłócenia atmosfery uroczystości. W Gdańsku grupa 3-4 tysięcy osób zgromadziła się przy drugiej bramie stoczni im Lenina i zwartą kolumną przeszła do Kościoła Mariackiego, gdzie w mszy wzięło udział ok. 20 tys. osób. Następnie 8-10 tys. osób przeszło w kierunku Wrzeszcza trasą pochodu 1-majowego. W Gdyni uformował się kontrpochód liczący 1500-2000 osób. Obie demonstracje zakończyły się w godzinach popołudniowych. W Szczecinie w godzinach 11.20-14.15 doszło do demonstracji pod wrogimi hasłami z udziałem ok. 5 tys. osób pod pomnikiem stoczniowców poległych w r. 1970. W Toruniu wroga demonstracja odbyła się pod pomnikiem Kopernika z udziałem kilku tysięcy osób. W Warszawie pod kościołem św. Anny zgromadziło się ok. 12 tys. osób, a w okolicach Uniwersytetu Warszawskiego – ok. 500 osób. Obie grupy demonstrowały pod hasłami poparcia dla »Solidarności« i usiłowały dotrzeć w rejon pl Teatralnego.”
Mimo wysiłków milicji i SB, zatrzymywania opozycjonistów na 48 godzin, oraz wzmożonej inwigilacji tras pochodów, pierwszomajowe rytuały przynosiły władzy coraz więcej wizerunkowych porażek. Do bodaj najgwałtowniejszych starć doszło w roku 1985. Do gdańskiego pochodu udało się przyłączyć nie tylko manifestantom prowadzonym przez Wałęsę, ale też grupie radykalnych anarchistów spod znaku Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego. W czasie kiedy oddziały ZOMO zajęte były eskortowaniem Wałęsy i jego sympatyków, około tysiąca młodych ludzi z czarny flagami wtargnęło między oficjalne delegacje zakładów pracy. Jednocześnie udało im się zniszczyć megafon nadający propagandowe hasła. Na pobliskiej trybunie honorowej zapanowała nerwowa atmosfera: I sekretarz KW robił wyrzuty komendantowi milicji, konsul radziecki dopytywał się, czy aby na pewno przebieg obchodów został zatwierdzony przez Wydział Propagandy.
1 maja 1989 r. PZPR po raz pierwszy w swej historii odwołała pochody z okazji Święta Pracy, bojąc się że legalna już „Solidarność” może je całkowicie zdominować. Biuro Polityczne postanowiło, że tym razem „techniki propagandowe” należy wykorzystać podczas rozpoczynającej się kampanii wyborczej. Rychło miała się okazać, że i na tym polu partia poniosła sromotną porażkę.
W końcu zdecydowano się siłą usunąć anarchistów z pochodu. Zadanie to przypadło cywilnym funkcjonariuszom SB, którzy zaatakowali z taką brutalnością, że doprowadzili do wybuchu paniki również wśród „legalnych” manifestantów. Odświętnie ubrani delegaci rozbiegli się w popłochu, porzucając czerwone sztandary i transparenty z napisem „PZPR gwarantem porozumienia narodowego”. Walki uliczne z użyciem gazu, armatek wodnych i transporterów opancerzonych trwały jeszcze wiele godzin; anarchiści nie pozostawali dłużni, walcząc w zorganizowanych grupach i miotając w milicję kawałkami płyt chodników.
Podziemna „Solidarność” stopniowo stawała się coraz bardziej skuteczna w organizowaniu kontr pochodów i „psuciu” przebiegu oficjalnych uroczystości. Dziennikarze obsługujący telewizyjne transmisje dostali szczegółowe instrukcje, jak reagować w razie gdyby w polu widzenia kamer doszło do „ewentualnych wydarzeń wykraczających poza scenariusz i założenia organizacyjne pochodu”.
W roku 1986 opozycji udało się znacząco zmniejszyć frekwencję na partyjnych pochodach dzięki akcji dzwonienia do zakładów pracy – rozmówcy podszywali się pod działaczy miejscowych komitetów i zawiadamiali, że z powodu katastrofy w Czarnobylu manifestacje zostały odwołane. Dwa lata później już w kilkunastu miastach wojewódzkich przemaszerowały opozycyjne pochody, niekiedy brutalnie rozpędzane przed samą trybuną honorową.
1 maja 1989 r. PZPR po raz pierwszy w swej historii odwołała pochody z okazji Święta Pracy, bojąc się że legalna już „Solidarność” może je całkowicie zdominować. Biuro Polityczne postanowiło, że tym razem „techniki propagandowe” należy wykorzystać podczas rozpoczynającej się kampanii wyborczej. Rychło miała się okazać, że i na tym polu partia poniosła sromotną porażkę.
Piotr Osęka
Autor jest adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN i wykładowcą Collegium Civitas.