Mija 35 lat od zakończenia najdłuższych w powojennym górnictwie podziemnych strajków, podjętych przez załogi kopalni węgla "Piast" (14-28 grudnia 1981 r.) i "Ziemowit" (15-24 grudnia 1981 r.) po wprowadzeniu stanu wojennego. Do końca protestu w każdej z nich pod ziemią wytrwało po ponad tysiąc górników.
"Strajki w kopalniach Piast i Ziemowit fenomenalnie charakteryzują to, co często określa się jako śląską specyfikę: upór, determinację, dyscyplinę i umiejętność zakończenia sporu w odpowiednim momencie" - mówi dyrektor katowickiego oddziału IPN dr Andrzej Sznajder, który wraz dr Jarosławem Neją napisał książkę dokumentującą tamte strajki.
O wyjątkowości obu protestów przesądza nie tylko ich podziemny charakter, ale też wiele niezwykłych epizodów i postaci, dzięki którym pamięć o strajkach z grudnia 1981 r. pozostaje żywa.
Na obraz strajków składają się m.in. przejmująca podziemna Wigilia, spędzona przy gasnących górniczych lampach, o chlebie, wodzie i jabłkach, historie wzajemnej pomocy i solidarności, próby złamania strajkujących, ale i nieoczywiste postawy ludzi - także tych z drugiej strony barykady, jak dyrektor kopalni Ziemowit Antoni Piszczek i komisarz wojskowy w tej kopalni płk Jerzy Szewełło, którzy – choć formalnie byli po przeciwnej stronie – zasłużyli na szacunek górników. Ewenementem w okresie stanu wojennego było też uniewinnienie przez sąd przywódców strajku w kopalni Piast.
W kopalni Piast podziemny strajk rozpoczął się 14 grudnia, w Ziemowicie dzień później. W obu protestach początkowo uczestniczyło po ok. 2 tys. górników. Do końca wytrwało około tysiąca w każdej z kopalń – były to dwie najdłużej strajkujące w stanie wojennym kopalnie.
"Strajki w kopalniach Piast i Ziemowit fenomenalnie charakteryzują to, co często określa się jako śląską specyfikę: upór, determinację, dyscyplinę i umiejętność zakończenia sporu w odpowiednim momencie" - mówi dyrektor katowickiego oddziału IPN dr Andrzej Sznajder.
"Trwając w strajku mieliśmy poczucie bycia razem, wspólnoty. Powstała swoista mikrospołeczność. To wspólne przebywanie, organizowane sobie codziennego życia, dawało nam wrażenie, że w kraju ogarniętym wojną żyjemy w ostatniej oazie wolności" – wspominał przed 10 laty Stanisław Trybuś, jeden z przywódców strajku w kopalni Piast, zatrudniony wówczas jako elektryk w Przedsiębiorstwie Robót Górniczych (PRG) Mysłowice.
To właśnie Trybuś 14 grudnia, gdy górnicy otrzymali informację o internowaniu zarządu Solidarności we współpracującym z kopalnią PRG, wszedł na ławkę i zaapelował do czekających na podszybiu na wyjazd z dołu górników o przeciwstawienie się tym - jak mówił - haniebnym i bezprawnym działaniom. Zdecydowano, aby nie wyjeżdżać z dołu.
Wcześniej do górników dotarła informacja, że wiceprzewodniczący zakładowej Solidarności Eugeniusz Szelągowski został zatrzymany przez milicję. Zgromadzona wówczas przy ołtarzu św. Barbary załoga zażądała jego uwolnienia. Pierwsza zmiana górników zjechała pod ziemię, ale tylko pozorowała pracę. Mówiono o strajku; na drugiej zmianie protest stał się faktem.
Do strajku przyłączyli się kolejni górnicy. Tym, którzy pracowali na poziomie 500 metrów, dyrekcja uniemożliwiła zjazd na niższy poziom. Nie mogąc zjechać klatką szybową, schodzili prawie 40 minut po drabinach 150 m niżej. Także kolejna zmiana dołączyła do strajku. Górnicy zażądali zniesienia stanu wojennego, uwolnienia działaczy Solidarności z kopalni i PRG Mysłowice oraz respektowania porozumień jastrzębskich.
Mimo presji i dezinformacji ze strony władz, strajk trwał. Rozpuszczano pogłoski o planowanym zalaniu kopalni lub użyciu gazu. Dyr. Andrzej Sznajder z IPN potwierdza, że władze faktycznie rozważały pacyfikację zakładu. Ze względu na podziemny charakter strajku nie był możliwy szturm, jak stało się to w kopalniach Wujek i Manifest Lipcowy, rozważano jednak np. zjazd oddziałów ZOMO pod ziemię lub użycie gazów.
"Snuto pomysły, żeby za pomocą systemów wentylacyjnych uśpić znajdujących się pod ziemią górników lub sparaliżować gazami bojowymi, by w ten sposób zneutralizować ich opór i podjąć interwencję na dole lub zmusić do wyjazdu" – relacjonował Sznajder, oceniając, że tym, co studziło te zapędy mogły być m.in. zgromadzone pod ziemią górnicze materiały wybuchowe, do których strajkujący mieli dostęp.
"Jednak to, że nie doszło do rozlewu krwi, w mojej ocenie wynika przede wszystkim z rozwagi samych górników, a w przypadku kopalni Ziemowit jest też niewątpliwą zasługą dyrektora kopalni Antoniego Piszczka, który wraz z komisarzem wojskowym ppłk. Jerzym Szewełło z dużym uporem przekonywał zwierzchników, że doprowadzą do zakończenia strajku porozumiewając się bezpośrednio z załogą, bez interwencji zewnętrznej" – wyjaśnił dyrektor katowickiego oddziału IPN.
Jego zdaniem, Piszczek, który objął dyrekcję kopalni Ziemowit w 1980 r., miał duże poparcie załogi. W sytuacji strajku po ogłoszeniu stanu wojennego znalazł się "między młotem a kowadłem". Postanowił, że wszystkie działania będą prowadzone w trybie akcji ratowniczej. Przez cały czas trwania strajku informował załogę o sytuacji, przekazując przez radiowęzeł komunikaty, które zachowały się do dziś. Z ich treści przebija szacunek do górników i odpowiedzialność – tak za kopalnię, jak i przebywających w niej ludzi.
"Akcja komunikowania się dyrektora z załogą i rodzinami górników przez komunikaty radiowe była niezwykła. Te nagrania, dokładnie oddające tamtą atmosferę, przeżycia dyrekcji i górników, zachowały się do dzisiaj" – powiedział dyr Sznajder, wskazując, że dopiero niedawno komunikaty zostały opublikowane w książce poświęconej płk. Jerzemu Szewełło, który był komisarzem wojskowym w kopalni. To również jego postawa przyczyniła się do tego, że nie doszło do rozlewu krwi. Ostatecznie górnicy z kopalni Ziemowit przerwali strajk po dziewięciu dniach, rano w Wigilię 1981 r.
Strajk w kopalni Piast trwał nadal, jednak sytuacja stawała się coraz trudniejsza. "Wigilia była jednym z najbardziej przejmujących momentów tego strajku; odbywała się już w skrajnie niekorzystnych warunkach. 23 grudnia dyrekcja kopalni zablokowała dostawy żywności z powierzchni i uniemożliwiła wymianę lamp górniczych w celu ich doładowania" – wyjaśnił dr Sznajder.
"Ostatnie dni strajku, w tym Wigilię, większość strajkującej załogi spędziła już właściwie w ciemnościach, z wydzielanym jedzeniem. Wspominali, że po 24 grudnia było ciężko do tego stopnia, że nie gardzili już nawet nadpleśniałym chlebem" – dodał.
"Każdy z podziemnych strajków w kopalniach Piast i Ziemowit trwał dłużej niż np. pierwsze powstanie śląskie, a pod względem liczby osób bezpośrednio zaangażowanych w te wydarzenia, również niewiele ustępują one powstaniu. To jeden z bardzo ważnych elementów historii Śląska. Historia tych wydarzeń jest niezwykła i naprawdę zasługuje na opowiadanie ją całej Polsce" – ocenił dyrektor katowickiego oddziału IPN.
W swoich publikacjach historycy IPN starali się udokumentować codzienne życie górników pod ziemią. "Strajk w kopalni wbrew pozorom nie polega na nicnierobieniu. Kopalnia wymaga stałego dozoru i obsługi - pracować musiały urządzenia wentylacyjne, odwadniające, uruchamiane musiały być kombajny, skrawane kolejne warstwy przodka, żeby nie doszło do jego zaciskania. Więc tylko pozornie tych dwa tysiące, a potem ponad tysiąc, ludzi nie miało nic do roboty" – powiedział dyrektor, podkreślając olbrzymią dyscyplinę, jaką narzucili sobie strajkujący. Na powierzchni rozwinęła się akcja pomocy – zbierano pieniądze i żywność dla górników, w kopalnianej stołówce gotowano posiłki.
Pod ziemią górnicy utrzymywali w miarę regularny rytm dnia, od pobudki, poprzez poranną toaletę, pracę wyznaczonych sobie miejscach, po wspólne śpiewy, modlitwy oraz rozrywkę – były nawet prezentacje kabaretowe.
"W tych trudnych warunkach musiało toczyć się w miarę normalne życie. Rozmawialiśmy nie tylko o tym, co dzieje się na powierzchni. Wymyślano wiersze, wierszyki, piosenki. Między godz. 21. a 22. mieliśmy wieczory kabaretowe - autorzy i wykonawcy przez głośniki opowiadali dowcipy, śpiewali piosenki. Kpiono z generała, z WRON-y, z sowietów. Reżimowa telewizja nakręciła nawet taki film, w którym jakaś kobieta mówi, że chciała przez telefon porozmawiać z mężem, ale jej powiedziano, że słucha kabaretu i nie może podejść. A to był element organizacji życia na dole. Im bliżej świąt tym było trudniej" – wspominał Stanisław Trybuś.
Górnicy z Piasta wyjechali na powierzchnię 28 grudnia, po uzyskaniu od władz gwarancji bezpieczeństwa. Wyjeżdżając śpiewali hymn, a potem modlili się przed ołtarzem św. Barbary. Wracając do domów byli zatrzymywani przez milicję i służbę bezpieczeństwa. Wyłapywano domniemanych przywódców strajku, a prawie wszyscy jego uczestnicy (ponad 900 osób) zostali zwolnieni dyscyplinarnie i musieli pisać podania o ponowne przyjęcie do pracy - większość przyjęto, ale na gorszych warunkach; około 100 osobom nie pozwolono na powrót do pracy.
W ciągu kilku godziny od zakończenia strajku zatrzymano 18 osób, z których 11 internowano, a 7 aresztowano. Aresztowanych oskarżono m.in. o sprawstwo kierownicze strajku i sądzono w trybie doraźnym. Prokurator żądał dla nich od 10 do 15 lat więzienia i pozbawienia praw publicznych, ale – co było ewenementem w stanie wojennym - zostali uniewinnieni przez sąd.
"Stała się rzecz niepojęta - świadkowie, którzy mieli poprzeć akt oskarżenia, w obliczu sądu zaczęli zmieniać zeznania złożone w śledztwie, a dyrektor i sekretarz PZPR właściwie zakwestionowali podstawowe tezy oskarżenia. Zaprzeczali, że istniał komitet strajkowy, że siedmiu oskarżonych organizowało protest. W efekcie sąd zwrócił akt oskarżenia prokuratorowi, a ostatecznie 12 maja 1982 r. uniewinnił oskarżonych" – relacjonował Sznajder.
Gdy tylko uniewinnieni górnicy opuścili gmach sądu, zostali ponownie zatrzymani przez SB i internowani. Część z nich zmuszono później do emigracji. Natomiast z pracy w kopalni Ziemowit bezwarunkowo zwolniono 273 osoby, a ponad tysiąc musiało zatrudniać się w zakładzie na nowo. Aresztowano 9 osób, skazanych później na kary od 7 miesięcy do 3 lat więzienia.
Według dyr. Sznajdera, waga podziemnych strajków z grudnia 1981 r. wciąż jest niedoszacowana, a świadomość historyczna w tym zakresie zdominowana jest przez tragedię katowickiej kopalni Wujek, gdzie od milicyjnych kul zginęło dziewięciu górników.
"Każdy z podziemnych strajków w kopalniach Piast i Ziemowit trwał dłużej niż np. pierwsze powstanie śląskie, a pod względem liczby osób bezpośrednio zaangażowanych w te wydarzenia, również niewiele ustępują one powstaniu. To jeden z bardzo ważnych elementów historii Śląska. Historia tych wydarzeń jest niezwykła i naprawdę zasługuje na opowiadanie ją całej Polsce" – ocenił dyrektor katowickiego oddziału IPN.
Marek Błoński (PAP)
mab/pat/