
Budowę traktowano prestiżowo. Pracownicy nazywali ją świątynią, a przy jej realizacji niczego nie mogło zabraknąć - o historii gmachu PZPR w Warszawie w miesięczniku "Mówią Wieki" napisał Andrzej Skalimowski, historyk z Narodowego Instytutu Architektury i Urbanistyki.
Pod koniec lat czterdziestych XX wieku w powojennej Warszawie – zwłaszcza na lewym brzegu Wisły – w dalszym ciągu nie było wystarczającej przestrzeni dla reaktywowanych oraz nowo powstałych instytucji. Radzono sobie, adaptując do nowych funkcji nadające się do remontu przedwojenne budynki, zarówno obiekty biurowe, jak i mieszkalne.
Brakowało jednak gmachu, którego ranga odpowiadałaby roli przewidzianej dla partii komunistycznej w nowym porządku politycznym. Ze względów ideologicznych w grę nie wchodziło wykorzystanie budowli kojarzącej się z dawnym ustrojem – szybko porzucono koncepcję ulokowania siedziby partii w odbudowanym Zamku Królewskim.
Po wojnie Warszawa była nie tylko intensywnie odbudowywana, lecz także przebudowywana, co stwarzało możliwość realizacji nowych, często śmiałych urbanistycznie, założeń. W 1947 roku Stowarzyszenie Architektów Polskich ogłosiło zamknięty konkurs na projekt architektoniczno-urbanistyczny siedziby Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej. Dla planowanego gmachu wybrano prestiżową lokalizację – u zbiegu historycznego traktu Zamek–Belweder i Alej Jerozolimskich, w bezpośrednim sąsiedztwie Muzeum Narodowego, na warszawskiej skarpie.
Już przed wojną obszar ten stanowił przedmiot analiz planistycznych jako jeden z kluczowych punktów w stołecznym układzie komunikacyjnym. Umiejscowienie siedziby partii właśnie tutaj miało symboliczne znaczenie i podkreślało jej polityczną rangę. Do konkursu zaproszono czołowych przedstawicieli ówczesnego środowiska architektonicznego. Wśród dziesięciu zgłoszonych projektów, w tym zespołowych, znalazły się prace m.in. Zygmunta Stępińskiego, Jana Knothego, Hipolita Rutkowskiego, a także architektów ściśle związanych z władzą – Józefa Sigalina (zastępcy kierownika Biura Odbudowy Stolicy, późniejszego naczelnego architekta Warszawy), Bohdana Lacherta oraz Szymona i Heleny Syrkusów.
Zgłoszone projekty były różnorodne – od klasycznych, dobrze znanych układów biurowych po śmiałe jak na tamte czasy wizje futurystycznych gmachów. Jedna z koncepcji przewidywała nawet salę obrad w kształcie morskiej muszli. Ostatecznie zwyciężyła propozycja trójki architektów: Wacława Kłyszewskiego, Jerzego Mokrzyńskiego i Eugeniusza Wierzbickiego, znanych jako grupa Tygrysy – dzięki serii spektakularnych zwycięstw w konkursach. Wszyscy rozpoczęli karierę jeszcze w okresie międzywojennym, projektując m.in. gmach Banku Gospodarstwa Krajowego w Poznaniu. Choć przez całe życie formalnie pozostawali bezpartyjni, w kolejnych dekadach zrealizowali wiele obiektów na zlecenie PZPR, w tym warszawski akademik przy ul. Belwederskiej.
W opinii sądu konkursowego, który w maju 1947 roku wybrał zwycięski projekt, propozycja Tygrysów należała do rozwiązań cechujących się zwartą i logiczną kompozycją. Zaprojektowany przez nich gmach składał się z dwóch głównych elementów: prostokątnej, spokojnej bryły części biurowej oraz wolnostojącej sali zebrań.
Oba obiekty połączono wizualnie cokołem, który nadawał założeniu wrażenie jednorodnej całości. Zwarta zabudowa skupiała się wokół jednoprzestrzennego dziedzińca otoczonego sześciokondygnacyjną częścią biurową z prostymi rytmicznymi elewacjami. Jego północna i południowa strona miały pozostać otwarte dzięki ażurowemu parterowi, od wschodu znajdowało się główne wejście do kompleksu. Bryła budynku z równą górną linią zabudowy wyróżniała się spokojną i uporządkowaną sylwetą. Dzięki temu harmonijnie wpisywała się w zróżnicowane otoczenie – Muzeum Narodowe, Bank Gospodarstwa Krajowego oraz historyczną zabudowę Nowego Światu.
Na zdjęciu makieta Domu Partii, z widoczną po prawej stronie salą kongresową (nie została zrealizowana), fot. PAP/CAF
W marcu 1948 roku kierownictwa PPR i PPS podjęły kwestię przejścia od jednolitego frontu do jedności organicznej, co wpłynęło na korektę wcześniejszych decyzji dotyczących siedziby Komitetu Centralnego PPR. W związku z planowanym zjednoczeniem obu partii (dokładny termin nie był jeszcze ustalony) pojawiło się wiele zagadnień wymagających wspólnego rozwiązania. Jednym z nich była sprawa przyszłej siedziby centralnych władz nowego ugrupowania.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że wobec wielkiego przedsięwzięcia politycznego, jakim był proces zjednoczeniowy, kwestia budynku miała znaczenie drugorzędne – czysto techniczne czy logistyczne. Najprawdopodobniej rzeczywiście tak by ją potraktowano i pozostawiono rozstrzygnięcie tych kwestii specjalistom, gdyby nie pojawiła się idea wykorzystania wspólnej siedziby jako narzędzia propagandowego – ideologicznego symbolu nowej partii.
W kontekście dążenia do jedności organicznej, jak wówczas określano wchłonięcie PPS przez PPR, stworzenie materialnego symbolu nowej partii nabierało istotnego znaczenia. Jej siedziba miała w widoczny sposób wyrażać wspólny wysiłek oraz wkład obu formacji w dzieło zjednoczenia. Zakładano, że nowa partia stanie się symbolicznym „wspólnym domem” klasy robotniczej, a budynek jego materialnym wyrazem.
Z perspektywy propagandowej szczególnie ważne było, aby zarówno utworzenie zjednoczonej partii, jak i budowę jej siedziby przedstawić jako efekt masowego zaangażowania członków PPR i PPS.
Nowy gmach – wzniesiony od podstaw, a nie zaadaptowany po „kapitalistycznych” pałacach lub przedwojennych budynkach użyteczności publicznej – miał się stać dziełem świata pracy.
W tym sensie nie tylko służyłby nowej partii, lecz także symbolizował władzę ludzi pracy.
Budowę Wspólnego Domu – bo tak nazywano przyszłą siedzibę – zamierzano zrealizować dzięki ofiarności członków obu partii, a w szerszym ujęciu: całego „świata pracy”, czyli społeczeństwa. Wstępnie koszt przedsięwzięcia oszacowano na ogromną kwotę 1 mld ówczesnych złotych. Środki miały pochodzić z powszechnej zbiórki, co wydawało się rozsądniejsze niż finansowanie inwestycji z budżetu państwa. Jednak w istocie aspekt finansowy był drugorzędny: publiczna zbiórka stanowiła przede wszystkim element akcji politycznej służącej mobilizacji społeczeństwa wokół idei zjednoczenia i budowy nowej, ludowej władzy. Z ideologicznego punktu widzenia miała się ona stać swoistym głosowaniem członków PPR i PPS, którzy, przekazując część swoich zarobków na budowę, wyrażali poparcie dla idei zjednoczenia obu partii.
Ten symboliczny plebiscyt służył stworzeniu atmosfery solidarności w partyjnych szeregach, wzmacniając poczucie wspólnoty między pepeerowcami i pepeesowcami wspólnie dążącymi do jednego celu. Dla partii jako instytucji istotniejsze były jednak inne aspekty przedsięwzięcia.
Zakładano, że przeprowadzenie zbiórki będzie stanowić miarę zdolności organizacyjnych i poziomu mobilizacji aparatu partyjnego na wszystkich szczeblach. Wspólna praca oraz zdobyte doświadczenie miały doprowadzić do ujednolicenia struktur organizacyjnych obu ugrupowań. Co jednak najważniejsze, ostateczny rezultat zbiórki pozwoliłby określić rzeczywistą liczebność członków partii. Choć akcję planowano jako dobrowolną, każdy towarzysz był zobowiązany wnieść swój wkład w budowę Wspólnego Domu.
Weryfikacja ich sumienności nie była problemem – wystarczyło porównać deklaracje wpłat z listami członków. Dlatego zdecydowano, że w pierwszych dwóch miesiącach akcja obejmie wyłącznie szeregi PPR i PPS, a z czasem bezpartyjnych donatorów. Jak wspomniano, akcja miała być dobrowolna (założenie czysto iluzoryczne), proporcjonalna i ciągła. Jej realizację powierzono organizacjom partyjnym PPR i PPS – zakładano, że to ich członkowie dobrowolnie się „opodatkują”, proporcjonalnie do swoich zarobków. Z biegiem lat wokół zbiórki środków na budowę Domu Partii narosło wiele kontrowersji. Utrwaliło się przekonanie, że rzekoma dobrowolność składanych deklaracji była fikcją.
Trudno się zresztą dziwić: uniknięcie wpłaty graniczyło z niemożliwością, skoro nazwiska darczyńców i zadeklarowane kwoty publicznie odczytywano na zebraniach organizowanych w miejscu pracy. To, co oficjalnie miało służyć jako czynnik mobilizujący, w praktyce stanowiło narzędzie wywierania presji. Nie mniej emocji budziła kwestia kosztów samej budowy. Wiele osób sądziło, że pochłonęła ona ogromne środki, a zebrane fundusze stanowiły jedynie ich ułamek. Inni uważali przeciwnie – że zebrano znacznie więcej, niż potrzebowano, a nadwyżka rozpłynęła się w niejasnych okolicznościach. Zagadka została rozwiązana dopiero dzięki materiałom SLD przekazanym w 2002 roku do Archiwum Akt Nowych. Wśród nich znajdował się Dziennik Główny Funduszu Budowy Centralnego Domu PZPR obejmujący lata 1948–1952, zawierający szczegółowy wykaz wpływów i wydatków Komitetu Budowy.
Saldo zbiórki zakończonej 1 sierpnia 1952 roku wyniosło 57 622 210,81 zł, budowa Wspólnego Domu wraz z pełnym wyposażeniem kosztowała 52 411 822,96 zł. Decyzją Biura Politycznego KC PZPR pozostałe środki przeznaczono na budowę Centralnej Szkoły Partyjnej w Warszawie oraz przekazano do dyspozycji Społecznego Funduszu Odbudowy Stolicy.
Prace porządkowe rozpoczęto w maju 1948 roku. Teren przyszłego placu budowy został rozminowany i ogrodzony, a wypaloną zabudowę rozebrano. W rocznicę ogłoszenia Manifestu PKWN zabetonowano pierwszą konstrukcję fundamentu, a między prętami zbrojenia umieszczono datę: 22 lipca 1948 roku. Projekt zakładał wzniesienie sześciokondygnacyjnego budynku, jednak ze względów użytkowych dodano siódmą. Cofnięto ją względem wszystkich elewacji, tworząc taras z balustradą wokół całego gmachu. Tę tzw. kopniętą kondygnację zwieńczono pełną attyką. Wysokość budynku ustalono na ok. 28 m, a kubaturę na 140 tys. m sześc. Zaplanowano kilkaset pokoi biurowych, sale konferencyjne, wystawowe, biblioteki i czytelnie. Dzięki ścianom działowym wnętrza można było dowolnie aranżować. Część gospodarczą umieszczono w cokole, który dzięki spadkowi terenu od strony Muzeum Narodowego zapewniał światło dzienne. Każde z czterech skrzydeł stanowiło niezależną konstrukcję.
Budynek w całości podpiwniczono – w podziemiach znalazły się garaże i przestrzenie przewidziane na doraźny schron.
Początkowo planowano wzniesienie wolnostojącej sali zebrań w zachodniej części placu, jednak pomysł zarzucono po przyjęciu decyzji o wzniesieniu Pałacu Kultury z dużą Salą Kongresową.
Budowę traktowano prestiżowo. Pracownicy nazywali ją świątynią, a przy jej realizacji niczego nie mogło zabraknąć. Architekci składali zapotrzebowania bezpośrednio pełnomocnikowi Komitetu Budowy, który nadawał im priorytetowy status. Do jakości materiałów przykładano dużą wagę. Aby znaleźć odpowiednich fachowców, trzeba było wiedzieć, gdzie i kogo szukać – pojeździć po Polsce i wybrać najlepszego. Do prac wykończeniowych zaangażowano najwyższej klasy przedwojennych rzemieślników – specjalistę od stiuków (reemigranta) ściągnięto nawet z Francji. Imponujące, ręcznie kute kraty osłonowe wykonali francuscy komuniści polskiego pochodzenia, którzy wrócili do kraju, choć nie znali ojczystego języka. Latarnie i kinkiety na elewacjach są dziełem Hermansdorfera, znakomitego warszawskiego metaloplastyka, zaś stalowe drzwi okładane miedzianą blachą – Tadeusza Szmalenberga, syna Antoniego, zasłużonego lwowskiego rzemieślnika. Wykonawcę balustrad klatki schodowej z oksydowanych prętów żelaznych, zdobionych tłoczonymi elementami z miedziowanej blachy odnaleziono dopiero w Krakowie. Specjalnie zaprojektowane dla Wspólnego Domu klamki odlewano w Oliwie.
Kolejne bloki Domu Partii oddawano do użytku osobno, zaraz po ukończeniu prac. Oficjalnego otwarcia całego gmachu nigdy nie zorganizowano. W 1951 roku budynek miał już docelową formę zewnętrzną (elewacje były wykończone piaskowcem) i postanowiono włączyć go w oprawę obchodów pierwszomajowych. Defilada 1 maja 1951 roku odbyła się z wielkim rozmachem i po raz pierwszy w historii miała charakter państwowy. W tym samym roku oficjalnie zniesiono Święto Narodowe Trzeciego Maja. Cały budynek został przekazany do użytku w pierwszych dniach sierpnia 1952 roku. To był nasz pierwszy budynek zrealizowany do końca – wspominał po latach Eugeniusz Wierzbicki. – Najlepiej, najrzetelniej wykonany chyba nasz projekt.
Andrzej Skalimowski
(Autor jest historykiem, pracuje w Narodowym Instytucie Architektury i Urbanistyki, fragment artykułu publikujemy za zgodą redakcji miesięcznika "Mówią Wieki". Pełny tekst w numerze Mówią Wieki z maja 2025.) (PAP)
jkrz/