21 sierpnia 1968 r. wojska Układu Warszawskiego (w tym ludowe Wojsko Polskie) wkroczyły do Czechosłowacji, kończąc w ten sposób własną drogę naszego południowego sąsiada do socjalizmu. Zdławienie Praskiej Wiosny chluby nam nie przynosi, ale postawa wobec wydarzeń sprzed lat wielu naszych rodaków już tak. Nie sposób nie stwierdzić, że w 1968 r. powszechnie deklarowaną przyjaźń, zastąpiła prawdziwa, niewymuszona solidarność. Solidarność, za którą wielu Polaków zapłaciło cenę, niekiedy zresztą wysoką.
Niestety wiedza na ten temat jest nadal zbyt mała. A tymczasem skala i różnorodność protestów przeciwko inwazji na Czechosłowację oraz sposobów okazywania wsparcia południowym sąsiadom była duża. Tym najbardziej znanym gestem jest z pewnością czyn Ryszarda Siwca, który 8 września 1968 r. na Stadionie Dziesięciolecia w czasie centralnych dożynek, w obecności 100 tys. osób, dokonał samospalenia. Jak pisał na znalezionej przy nim ulotce: „Protestuję przeciw niesprowokowanej agresji na bratnią Czechosłowację”. Paradoksalnie przez lata w Polsce mówiono o samospaleniu czeskiego studenta Jana Palacha, a dramatyczny krzyk protestu Siwca pozostawał nieznany…
Najczęstszymi formami wyrażenia sprzeciwu były „wrogie” wypowiedzi. Z jednej strony zawierające poparcie dla Czechów i Słowaków, z drugiej wstyd, zażenowanie z powodu udziału polskich żołnierzy w pacyfikacji Praskiej Wiosny. Udział żołnierzy LWP w inwazji porównywano z zajęciem Zaolzia w 1938 r., a akcję wojsk UW z hitlerowską agresją sprzed 30 lat. Niekiedy były one przyczyną zwolnienia z pracy, jak np. w przypadku wiceprokuratora Prokuratury Wojewódzkiej w Szczecinie Eliasza Andermana, który „bratnią pomoc” nazwał „okupacją i gwałtem – przejawem imperialistycznej taktyki ZSRR”. Zdarzało się też, że kończyły się wręcz zatrzymaniem. Taki los spotkał Roberta Komara, który w czasie odprawy rezerwistów powołanych do służby wojskowej oświadczył, że „w Czechosłowacji rozgniata się kobiety i dzieci”.
Grzegorz Majchrzak: Skala i różnorodność protestów przeciwko inwazji na Czechosłowację oraz sposobów okazywania wsparcia południowym sąsiadom była duża. Tym najbardziej znanym gestem jest z pewnością czyn Ryszarda Siwca, który 8 września 1968 r. na Stadionie Dziesięciolecia w czasie centralnych dożynek, w obecności 100 tys. osób, dokonał samospalenia. Jak pisał na znalezionej przy nim ulotce: „Protestuję przeciw niesprowokowanej agresji na bratnią Czechosłowację”. Paradoksalnie przez lata w Polsce mówiono o samospaleniu czeskiego studenta Jana Palacha, a dramatyczny krzyk protestu Siwca pozostawał nieznany…
Zaskakująco częstym zjawiskiem były też ulotki. Do końca sierpnia 1968 r. Służba Bezpieczeństwa odnotowała ich ponad 2 tys., czyli dwa razy więcej niż w Marcu ’68. Skala ich kolportażu była na tyle duża, że wiceminister spraw wewnętrznych Tadeusz Pietrzak wydał polecenie „organizowania zasadzek i obserwacji miejsc, z których mogą być wyrzucane”. Niestety w niektórych przypadkach skutecznych. Najwięcej ulotek kolportowano w stolicy. Była to zasługa dwóch zorganizowanych grup, złożonych głównie ze studentów. Pierwsza z nich, dziś powszechnie znana to tzw. komandosi (m.in. Bogusława Blajfer, Andrzej Seweryn i Eugeniusz Smolar). Druga, to całkiem zapomniana „grupa Żebrunia” – Michał Wejroch, Andrzej Zdrodowski i Andrzej Żebruń. Polacy rozpowszechniali zresztą nie tylko ulotki przez siebie przygotowane, ale również przemycone z Czechosłowacji. Z tego powodu w Głuchołazach zatrzymano dwóch 18-latków Władysława Juszczaka i Romana Palucha, a w Głubczycach dwóch Polaków obywateli CSRS – Antoniego Tarnocholskiego i Stanisława Rybińskiego.
Rzadszym, ale również częstym zjawiskiem były „wrogie” napisy. Do końca sierpnia 1968 r. SB i MO odnotowały ich 86. Podobnie jak w przypadku ulotek było ich dwa razy więcej niż w Marcu ’68. Zmieniał się też ich charakter. Jak stwierdzał wiceminister Pietrzak: „Charakterystycznym i dotychczas niespotykanym [zjawiskiem] są napisy na szosach, zakładach pracy, na ulicach i na murach – farbą olejną lub kredą. Dotychczas tego rodzaju napisy były rzadkością”. Inwencja Polaków była w tym przypadku wręcz niewyczerpana – najbardziej chyba nietypowym miejscem w tym przypadku było podszybie kopalni „Makoszowy” w Zabrzu, 300 metrów pod ziemią.
Inną, spektakularną formą wyrażenia dezaprobaty dla inwazji na CSRS było składanie legitymacji partyjnych. Z PZPR występowali głównie naukowcy, zwłaszcza z Polskiej Akademii Nauk (m.in. Bronisław Geremek czy Krystyna Kersten-Jasińska), rzadziej z uczelni wyższych – Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Warszawskiego, a nawet „czerwonej” Szkoły Głównej Planowania i Statystyki. Na taki gest zdobyła się też dziennikarka „Gazety Krakowskiej” Barbara Kudrewicz oraz nauczyciel jednej ze szkół podstawowych pod Wawelem Aleksander Osłoński.
Pozornie bardziej bezpieczną formą manifestowania wsparcia dla Czechów i Słowaków wydawała się inna forma wyrażania wsparcia dla nich, czyli składanie kwiatów pod ambasadą CSRS w Warszawie. Było kilka tego rodzaju przypadków, część osób na to decydujących się zatrzymani. Tak było w przypadku Wojciecha Wojkowskiego, nauczyciela z Pruszkowa, 16-letniego ucznia Ryszarda Kirszenbauma czy 29-letniej pracownicy Instytutu Badań Literackich PAN Danuta Danek.
Rzadko decydowano się na publiczne potępienie udziału Polski w inwazji na CSRS czy na poparcie południowych sąsiadów. Tak postąpił np. pisarz Jerzy Andrzejewski, który wystosował list do prezesa Związku Pisarzy Czech Edvarda Goldstueckera czy autor „Listu otwartego do muzyków czeskich i słowackich” w paryskiej „Kulturze” kompozytor i pisarz Stanisław Mycielski. Dużą odwagą wykazał się dziennikarz telewizyjnego „Monitora Karol Małcużyński, który odmówił prowadzenia tego programu, stwierdzając, że „nigdy nie wystąpi w TV, gdy posunięcia polityczne nie będą zgodne z jego przekonaniami”. Na podobny krok zdecydował się pracownik redakcji zagranicznej Polskiego Radia Welker, który zapowiedział „sabotowanie realizacji otrzymywanych poleceń służbowych”. Dużą odwagą i determinacją wykazała się pracownica działu zaopatrzenia PLL „LOT” Teresa Stodolniak, która wywiesiła w oknie biura, w którym pracowała plakat o treści „Niech żyje naród czechosłowacki”. Wcześniej natomiast pisała i kolportowała ulotki zawierające protest przeciwko inwazji na Czechosłowacje oraz wykonywała nalepki z wezwaniem do udziału w wiecu pod ambasadą radziecką.
Grzegorz Majchrzak: Najczęstszymi formami wyrażenia sprzeciwu były „wrogie” wypowiedzi. Z jednej strony zawierające poparcie dla Czechów i Słowaków, z drugiej wstyd, zażenowanie z powodu udziału polskich żołnierzy w pacyfikacji Praskiej Wiosny. Zaskakująco częstym zjawiskiem były też ulotki. Do końca sierpnia 1968 r. SB odnotowała ich ponad 2 tys., czyli dwa razy więcej niż w Marcu ’68.
Kilkakrotnie próbowano zorganizować manifestacje. Wzywano do nich w Warszawie, Wrocławiu, Szczecinie, a nawet Tarnowie. Z kolei w Gdyni wzywano „Protestujmy biernie w biurach, fabrykach, zakładach pracy na masówkach i wiecach”. Z kolei – jak wspomina Mirosław Chojecki – 21 sierpnia 1968 r. MO rozpędziła osoby gromadzące się na Placu Konstytucji, które zamierzały zamanifestować wsparcie dla południowych sąsiadem pod Instytutem Czechosłowackim.
Protesty przyjmowały też inne, niekiedy skrajne formy. I tak np. w Kętrzynie wrzucono petardę do sali konferencyjnej Komitetu Powiatowego PZPR, a na cmentarzu żołnierzy radzieckich we Wrocławiu na słupach bram wejściowych oraz na czołgu stojącym na cokole namalowano farbą olejną swastyki. Miały też miejsce pojedyncze próby przedostanie na teren CSRS w celu udzielenia pomocy naszym południowym sąsiadom. Z tego powodu zatrzymano np. w rejonie Zakopanego czterech uczniów jednej ze szkół podstawowych w Lublinie.
Zdarzało się też, że Polacy wspierali czynnie Czechów i Słowaków w ich kraju. W Jiczinie, w którym 7 września 1968 r. pijany szeregowiec Stefan Dorna zastrzelił dwoje Czechów, dwa tygodnie wcześniej przed mikrofonem jednej z wielu nielegalnych rozgłośni zasiadły dwie Polki pracujące w CSRS – Wiesława Moryń z Wołowa i Helena Willas ze Złotoryi. Zaapelowały one, „imieniu grupy robotników polskich znajdujących się w CSRS", do naszych żołnierzy o zaprzestanie zbrojnej interwencji. Z kolei akcję zbierania podpisów pod petycją do władz PRL o wycofanie polskich wojsk okupacyjnych zorganizowali w miejscowości Olbrachcice koło czeskiego Cieszyna Bronisław i Tadeusz Farnikowie oraz Bronisław Milerski. Ulotki na terenie CSRS kolportował mieszkaniec Ruszywałdu Franciszek Kozimor, któremu zresztą z tego powodu odebrano przepustkę uprawniającą do przekraczania granicy.
Przejawy solidarności z Czechami i Słowakami nie skończyły się wraz ze stłumieniem Praskiej Wiosny. W październiku, kiedy studenci wrócili na studia, bardzo popularny stał się lektorat języka czeskiego. Z kolei w styczniu 1969 r. we Wrocławiu pojawiły się ulotki – klepsydry, sygnowane przez „Studentów Wrocławia”, nawiązujące do niedawnego samospalenia czeskiego studenta Jana Palacha. Kolportaż podobnych ulotek w stolicy uniemożliwiła Służba Bezpieczeństwa, zatrzymując Krzysztofa Maszewskiego i Władysława Terleckiego.
Grzegorz Majchrzak: Z powodu protestów przeciwko inwazji ponad 100 osób zostało zatrzymanych, dalszych kilkaset wezwano na „rozmowy profilaktyczno-ostrzegawcze", kilkadziesiąt stanęło przed kolegiami karno-administracyjnymi, zaś kilkanaście skazano na karę pozbawienia wolności. Najwyższe wyroki (po półtora roku więzienia) otrzymali Blajfer i Żebruń. Wyroki te nie robią może wrażenia, ale jeśli się przypomni przypadek Joanny Helander, to będzie inaczej. Otóż za 10-minutowy protest, polegający na wywieszeniu plakatu o treści „Moskale! Ręce precz od Czechosłowacji”, zakończył się jej 10-miesięcznym pobytem w więzieniu…
Z powodu protestów przeciwko inwazji ponad 100 osób zostało zatrzymanych, dalszych kilkaset wezwano na „rozmowy profilaktyczno-ostrzegawcze", kilkadziesiąt stanęło przed kolegiami karno-administracyjnymi, zaś kilkanaście skazano na karę pozbawienia wolności. Najwyższe wyroki (po półtora roku więzienia) otrzymali Blajfer i Żebruń. Wyroki te nie robią może wrażenia, ale jeśli się przypomni przypadek Joanny Helander, to będzie inaczej. Otóż za 10-minutowy protest, polegający na wywieszeniu plakatu o treści „Moskale! Ręce precz od Czechosłowacji”, zakończył się jej 10-miesięcznym pobytem w więzieniu…
I to wszystko za wsparcie niezbyt przecież lubianych w naszym kraju południowych sąsiadów. Mimo obaw przed ewentualnymi represjami, pomimo brutalnej pacyfikacji protestów z Marca ’68 czy prowadzonej przeciwko Praskiej Wiośnie szerokiej kampanii propagandowej, a także niezbyt temu sprzyjającego okresowi wakacyjnemu. Mimo tego wszystkiego w sierpniu 1968 r. i kolejnych miesiącach deklaratywną przyjaźń zastąpiła prawdziwa, niewymuszona solidarność...
Grzegorz Majchrzak
Źródło: Muzeum Historii Polski