W Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej pod koniec lat sześćdziesiątych narastał kryzys społeczny, polityczny i ekonomiczny. Władze, chcąc ratować niekorzystną sytuację, sięgnęły po nieudolne reformy gospodarcze, a ich zwiastunem miała być tzw. regulacja cenowa (podwyżka cen) obejmująca głównie podstawowe artykuły spożywcze. Wprowadzono ją w niedzielę, 13 grudnia 1970 r. Reakcja społeczeństwa była natychmiastowa. 14 grudnia 1970 r., zastrajkowali robotnicy z wydziałów S-3 i S-4 Stoczni in. Lenina w Gdańsku. Żądali cofnięcia zapowiadanych zmian, czego nie mogła zapewnić im dyrekcja stoczni. Wobec braku realizacji tego postulatu stoczniowcy zdecydowali się wyjść na ulice miasta. Doszło do starć z milicją i wojskiem, ginęli ludzie, a protest rozszerzał się na inne zakłady Trójmiasta.
W Szczecinie do 17 grudnia 1970 r. panował spokój, choć w raportach Służby Bezpieczeństwa odnotowywano napiętą sytuację w zakładach pracy. Tego dnia około godz. 10 odbył się w Stoczni im. Adolfa Warskiego wiec, podczas, którego domagano się odwołania podwyżki cen oraz rozmowy z I sekretarzem KW PZPR w Szczecinie Antonim Walaszkiem. Rozmowy się nie dobyły, a Walaszek miał stwierdzić, że z „motłochem rozmawiać nie będzie”. O godz. 10:30 ponad 600 stoczniowców opuściło zakład. Po sformowaniu pochodu i dołączeniu do niego pracowników pobliskich przedsiębiorstw ruszono w stronę KW PZPR. Od tego momentu doszło do gwałtownych starć z milicją, które trwały przez cały dzień i objęły po pewnym czasie dużą część miasta. Ściągnięto posiłki wojskowe, w tym te, które wcześniej pacyfikowały Gdańsk i Gdynię. Zginęło 16 osób.
W nocy z 18 na 19 grudnia powstał w Szczecinie ponadzakładowy komitet strajkowy (Ogólnomiejski Komitet Strajkowy, OKS). Po pertraktacjach z władzą, w cieniu tragedii śmierci 16 osób na ulicach miasta, doszło do podpisania ustaleń między OKS a regionalnymi władzami partyjnymi. Pomimo zakończenia strajku w mieście panowały rozgoryczenie, gniew i frustracja, a napięcie ani na moment nie opadło. Wystarczyła iskra, aby na nowo wzniecić bunt.
Był nią zmanipulowany artykuł, który ukazał się 20 stycznia 1971 r. w „Głosie Szczecińskim”, lokalnym organie KW PZPR, o podjęciu zobowiązań produkcyjnych przez załogę rurowni w Stoczni Szczecińskiej. Oburzeni robotnicy uznali tekst za prowokację i proklamowali strajk, wysuwając w większości postulaty ekonomiczne i socjalne. Na jego czele stanął Edmund Bałuka wraz z kilkudziesięcioosobowym Komitetem Strajkowym. Strajk rozprzestrzenił się na inne wydziały stoczni, a potem na większość zakładów Szczecina. Strajkujący byli izolowani przez władze (stocznia była zablokowana od strony lądu i wody, prowadzono zmasowaną akcję psychicznego oddziaływania na protestujących), a rozmowy z władzami lokalnymi nie przynosiły rezultatu.
W mieście operował sztab milicyjny, który był gotowy do odblokowania zakładu siłą. Dotarcie do stoczni dwójki dziennikarzy szczecińskich Jerzego Pachlowskiego oraz Lidii Więckowskiej (korespondentki „Trybuny Ludu”) uświadomiło strajkującym, że ich położenie było tragiczne, bo o powodach ich protestu nikt nie wiedział, a ich samych określano mianem kontrrewolucjonistów i chuliganów, w momencie, gdy cały naród manifestował poparcie dla nowego I sekretarza KC PZPR. Różne inicjatywy, które w tym czasie się rodziły w Komitecie Strajkowym i wśród jego doradców (jak próba zakończenia strajku przez Lucjana Adamczuka obawiającego się rozlewu krwi i masakry większej od grudniowej) zrodziły potrzebę działania wśród strajkujących. Ich efektem był list napisany do I sekretarza KC PZPR, który miał uświadomić władzy, dlaczego i po co zamknięci w stoczni robotnicy rozpoczęli protest.
W tym samym czasie, wieczorem 23 stycznia, gdy w szczecińskiej stoczni Komitet Strajkowy szykował list do władz, w Warszawie Edward Gierek na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR podejmował decyzję o wyjeździe do Szczecina następnego dnia. I sekretarz KC PZPR pojawił się w stolicy Pomorza Zachodniego 24 stycznia około godz. 14:00 wraz z członkami Biura Politycznego i zarazem rządu. Po spotkaniu z lokalnymi notablami do stoczni pojechał minister spraw wewnętrznych gen. Franciszek Szlachcic, aby ustalić warunki spotkania z robotnikami.
Niespodziewanie kilkanaście minut później przed bramą stoczniową zjawił się sam Edward Gierek i członkowie delegacji, którzy wprowadzeni na teren stoczni, podążyli do świetlicy głównej. Zaskoczeni takim obrotem sprawy członkowie Komitetu Strajkowego starali się zapanować nad chaosem, który powstał po pojawieniu się delegacji partyjno-rządowej. Po pierwsze musieli oni ustalić kwestie z kim, w jakim składzie i według jakiego scenariusza odbędzie się spotkanie. Ponadto musieli skompletować główne postulaty(ostatecznie było ich 12), aby przedstawić je w zwartej formie przybyłym gościom. Wszystko to spowodowało, że Gierek z resztą swojej świty musiał czekać blisko dwie godziny na rozpoczęcie tego bezprecedensowego spotkania. Jak pisał sekretarz Edwarda Gierka, Jerzy Waszczuk, była to „pierwsza lekcja pokory”.
Na miejsce konfrontacji wybrano świetlicę główną mogącą pomieścić około 300 osób. W dyskusji miały wziąć udział delegacje piątek wydziałowych, w ostateczności zaś skład sali był mieszany, gdyż do budynku dostało się wiele przypadkowych osób, które świetlicy już nie opuściły. Wśród uczestników znajdowali się także przedstawiciele lokalnych władz oraz mediów, w tym telewizji.
Spotkanie rozpoczęło się przed godziną 18:00. Za stołem siedziało tylko dwóch przedstawicieli Komitetu Strajkowego: Edmund Bałuka i Franciszek Wilanowski, Oprócz nich zasiedli przy nim Piotr Jaroszewicz, Franciszek Szlachcic, Wojciech Jaruzelski, Franciszek Kaim, Eugeniusz Ołubek, Kazimierz Barcikowski. Po odczytaniu przez Edmunda Bałukę 12 postulatów głos zabrał Edward Gierek. Później z mównicy przemawiali przedstawiciele robotników oraz członkowie rządu. Spotkanie trwało ponad osiem godzin. Skończyło się około godz. drugiej w nocy. Po niej Gierek spotkał się z aktywem partyjnym, a następnego dnia rano wyleciał do Gdańska, aby debatować ze stoczniowcami ze Stoczni im. Lenina.
Efektem rozmowy w Stoczni Szczecińskiej było zakończenie strajku w tym mieście oraz powołanie Komisji Robotniczej, pierwszego demokratycznie wybranego przedstawicielstwa robotników w PRL. Jej żywot był jednak bardzo krótki, gdyż władze zrobiły wszystko, aby zmarginalizować znaczenie debaty z 24 stycznia 1971 r. i brutalnie wybić jej uczestnikom z głowy wszelkie reformy systemu.
Taśmy prawdy
Spotkanie Edwarda Gierka z robotnikami było nagrywane, przez co najmniej kilkanaście osób, w różnych miejscach stoczni. Po pierwsze, w pomieszczeniu znajdującym się obok świetlicy, nagrywała je na magnetofon szpulowy marki „Grundig” ekipa Ryszarda Flisiaka, ślusarza remontu maszyn Wydziału Głównego Energetyka. Sprzęt zbierał słowa płynące przez dwa mikrofony znajdujące się na świetlicy. Pomieszczenie to było ochraniane przez stoczniowców przed ewentualnymi zakusami bezpieki. Ponadto nagrań z stoczniowego radiowęzła dokonywali sami stoczniowcy, którzy przynieśli własne magnetofony. Na sali znajdowała się ekipa szczecińskiej TVP, która rejestrowała debatę, jednak ograniczona ilość taśmy pozwoliła tylko na około dwugodzinny zapis.
Po kilku dniach taśmy zostały zabrane ze Szczecina na polecenie jednego z członków Biura Politycznego KC PZPR do Warszawy. Nad debatą miała zapaść cisza, a jedynym źródłem informacji o niej miały być oficjalne publikacje i komunikaty przygotowywane przez propagandystów. Nie udało się, gdyż stoczniowcy przygotowali się do spotkania lepiej i sprawniej pod względem technicznym.
Nagranie dokonane przez stoczniowców kierowanych przez Ryszarda Flisiaka zostało zabezpieczone, a następnie skopiowane przez Krzysztofa Kieślowskiego i Tomasza Żygadłę w jednym ze szczecińskich hoteli. Reżyser w tym czasie wykonywał w stolicy Pomorza Zachodniego zdjęcia do filmu poświęconego rewolcie grudniowej. Skopiowane taśmy zostały przekazane do Warszawy przez studenta łódzkiej szkoły filmowej Andrzeja Titkowa, gdzie trafiły do rąk Jana Lityńskiego i Teresy Boguckiej. Ta ostatnia wraz żoną Lityńskiego, Anną Dodziuk, zajęły się ich przepisaniem. Teraz pozostawała już tylko sprawa ich przeszmuglowania za granicę. Zajął się tym Bolesław Sulik, który w obawie przed inwigilacją Służby Bezpieczeństwa powierzył to zadanie swojemu kuzynowi.
Wobec wielu rozbieżności w relacjach dotyczących losów taśm pewne jest, że w październiku 1971 r. trafiły one do Jerzego Giedroycia w Maissons-Laffite. Czy to przez Szwecję (dzięki Norbertowi Żabie, emigrantowi z marca 1968 r.), czy prosto od Sulika z Londynu nie miało to jednak większego znaczenia. Ważna była zapisana na nich treść, którą jako porażającą określał szef Instytut Literackiego w liście do Ludwika Mieroszowskiego. Opracowania taśm podjęła się Ewa Wacowska i jej mąż Edward Goskrzyński.
Giedroyć błagał zaś Sulika o pomoc w ich odczytaniu, gdyż jak pisał „klnę Pana w żywy kamień, nie możemy tego rozplątać”. Mimo licznych błędów i przeinaczeń w zapisie debaty wydana w 1972 r. w Bibliotece paryskiej „Kultury” stała się sensacją na Zachodzie. Trzy razy wydano ją w Instytucie Literackim i przedrukowywano w kilkunastu krajach zachodnich, w tym w Anglii. Zainteresowało się nim również RWE, które nagrało dwie 45 minutowe audycje, które prowadził Tadeusz Zawadzki, a prasa emigracyjna według Małgorzaty Ptasińskiej pisała o książce, jako „najwierniejszym obrazie polskiej, krajowej rzeczywistości, uważając iż powinna się ona jak najszybciej znaleźć we wszystkich bibliotekach polonijnych”.
Nic zatem dziwnego, że zainteresował się nimi Leslie Woodhead, reżyser dokumentalny pracujący dla Grenada Television w Manchesterze. Angielskiemu reżyserowi wpadła w ręce angielska wersja zapisu debaty. Temat nadawał się idealnie na fabularyzowany film dokumentalny. O pomoc w napisaniu scenariusza poprosił znajomego, Bolesława Sulika, nie mając pojęcia o jego roli w przemycie taśm na zachód. Dzięki uzyskaniu przychylności Edmunda Bałuki od 1973 r. przebywającego na emigracji w Anglii i pracującemu w Manchesterze, udało się uzyskać kontakty do niektórych członków Komitetu Strajkowego, którzy podzielili się swoją wiedzą na temat strajku z Bolesławem Sulikiem. Z tych rozmów oraz skrupulatnego gromadzenia faktografii o strajku rodził się scenariusz docs-dramy, czyli fabularyzowanego dokumentu. Film gotowy był w połowie 1976 r. Ale to już inna historia..
Autor scenariusza Bolesław Sulik przebywał w Anglii od 1946 r. Był synem gen. Nikodema Sulika, legendarnego dowódcy podziemia w Wilnie, więźnia Łubianki, żołnierza armii Andersa, dowódcy 5 Kresowej Brygady Piechoty. Młody Sulik ukończył Cambridge, oraz szkołę technik filmowych w Londynie. Zajął się pisaniem scenariuszy, recenzji oraz współpracą z miesięcznikiem literackim „Kontynenty”. Do Polski ciągnęła go ciekawość, co powodowało, że w kręgach „starej emigracji” zaczął być uznawany za zdrajcę. Jeździł do kraju, zawarł znajomości z polskimi twórcami filmowymi, Krzysztofem Kieślowskim, Andrzejem Wajdą, Tadeuszem Konwickim, a także Adamem Michnikiem, Jackiem Kuroniem, Janem Lityńskim. Nie stronił od kontaktów z przedstawicielami władzy, m. in. nawiązał kontakt z Mieczysławem F. Rakowskim.
Z Wajdą realizował „Smugę cienia”, a jednocześnie, jak wspominał, oszukiwał go w wolnych chwilach między zdjęciami, zbierając materiały do filmu o strajku ze stycznia 1971 r. Iwona Sulik, wspominała, że „Film Trzy Dni w Szczecinie był bardzo ważnym momentem dla męża. On kiedyś zdecydował, że film ten będzie dla niego karierą”. De facto stał się ostatnim, bezpośrednim, spotkaniem z Polską. Władze zaalarmowane o jego publicznym pokazie w Anglii we wrześniu 1976 r. zastosowały wobec Sulika represje odmawiając mu zgody na wjazd do Polski. Mógł wrócić dopiero po 1989 r.
Sebastian Ligarski
Źródło: MHP