W marcu 1968 r. zabrakło iskry, aby wzniecić bunt przeciwko władzy w całym kraju. Władysław Gomułka zapatrzony w siebie i swoją wizję urządzenia kraju nie był w stanie dojrzeć z okien gmachu partii, że ci, na których opierać się miał system, doszli do granicy upodlenia i biedy. Chcieli perspektyw i nadziei. W grudniu 1970 zorganizowali się, wyszli na ulice i pokazali władzy swoją siłę. W całym kraju, nie tylko w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie.
W nocy z 12 na 13 grudnia 1970 r. władze dokonały w kraju podwyżki cen. Jej celem było powstrzymanie narastającego kryzysu gospodarczego. Wobec faktu, że system ekonomiczny PRL cierpiał na chroniczny niedobór wszystkiego, akcja ta nie miała szans powodzenia. Władysław Gomułka liczył, że niedawne podpisanie traktatu granicznego z Republiką Federalną Niemiec, która uznała nienaruszalność granicy na Odrze i Nysą Łużyckiej, spowoduje, że społeczeństwu łatwiej będzie przełknąć tę gorzką pigułkę w postaci realnego spadku stopy życiowej i pogłębienia jego biedy. Gensek pomylił się.
12 grudnia odbyły się zebrania z aktywem partyjnym, na których tłumaczono zasady podwyżki oraz system tzw. bodźców materialnych, który miał osłabić jej siłę. Były one trybuną żalu pod adresem władz. Na spotkaniach punktowano wszystkie absurdy ekonomiczne, np. pytano dlaczego obniżano ceny na leki, skoro państwo do nich dopłacało lub dlaczego podwyższono ceny na ryby skoro w wielu wypadkach niezagospodarowaną rybę przeznaczano na mączkę. Dopytywano, dlaczego państwo dopłacało do przetworów owocowych, skoro cena ich skupu była bardzo niska, a w okresie urodzaju nie miał, kto ich kupować. Domagano się zapewnienia, że na rynku będzie dostateczna ilość mięsa, a ceny w stołówkach nie wzrosną. Martwiono opłatami za energię bilety kolejowe, gaz czy benzynę. Wskazywano, że w sprzeczności z podwyżkami stały informacje o urodzajach, rozwoju gospodarki morskiej czy wynikami uzyskiwanymi przez kopalnie.
Niektóre spotkania przebiegały w milczeniu, inne w niezwykle gorącej atmosferze, jak w Łodzi, gdzie jedna z kobiet przerwała wystąpienie sekretarza Komitetu Dzielnicowego PZPR i ze słowami: „dosyć już tych podwyżek, nie mamy siłę pracować, bo przymieramy z głodu” opuściła salę obrad. W innym miejscu dopytywano, czy prawdą było, iż milicjanci i żołnierze dostali podwyżkę płac, oraz domagano się wyjaśnienia, dlaczego nikt nie wystąpił w mediach, aby poinformować społeczeństwo o tej decyzji. Jednoznacznie wskazywano, że podwyżka dotknie najmniej zarabiających, a tym którym udało się odłożyć jakieś pieniądze, stracą je płacąc drożej w sklepach za artykuły pierwszej potrzeby. Podobne pytania i oceny miały miejsce w całej Polsce.
Pierwsza kontestacja systemu w grudniu 1970 r. miała postać napisów na murach oraz ulotek i odnotowano ją już w noc samej operacji. Wzywano w nich do masowego nieposłuszeństwa wobec władz. Jedną z podstawowych form protestu społeczeństwa wobec ogłoszonej podwyżki były strajki. W ciągu całego grudnia odnotowano ich 33 poza Wybrzeżem, brało w nich udział około 12 500 osób. Wiele z nich miało krótkotrwały charakter i po rozmowach z dyrekcją lub przedstawicielami władz lokalnych szybko się zakończyły. Zazwyczaj oferowano ludziom rekompensaty lub wypłaty premii, aby tylko ukorzyć ich gniew. Niekiedy tłumaczono, że dyrekcje zakładu nie miały żadnych możliwości, aby pomóc robotnikom. Strajki w swojej początkowej fazie zmierzały ku wywarciu presji na władze, aby odwołać podwyżkę cen i poprawić życie codzienne strajkujących. W większości protestujących zakładów i instytucji, oprócz haseł dotyczących „operacji cenowej”, pojawiały się postulaty dotyczące zmian w organizacji pracy, ograniczania rozwarstwień płacowych między kadrą kierowniczą a robotnikami oraz domagano się prawdziwych komunikatów medialnych.
Sytuację podgrzewały przeciekające informacje z Gdańska, które pomimo blokady docierały w głąb kraju. Zaowocowały one wzrostem napięcia i wybuchem protestów solidarnościowych w niektórych miejscach, jak np. w Słupsku, gdzie do pracy nie przystąpiła I zmiana w Zakładach Przemysłu Okrętowego. Komitety Wojewódzkie domagały się od centrali wytyczenia kierunków postępowania wobec nasilających się protestów i pytań ze strony członków partii. Sytuacji nie uspokoił komunikat PAP w 16 grudnia 1970 r. Wręcz przeciwnie, potwierdził on tylko informacje napływające z Wybrzeża i spowodował eskalację konfliktu.
Do protestów i starć z milicją oraz wojskiem doszło w kilku innych miejscach w kraju (Elbląg, Słupsk, Białystok, Kraków, Bydgoszcz, Chorzów, Olsztyn). W miastach pojawiły się ulotki: „Precz z czerwonymi katami Gdańska”, „Śmierć mordercom robotników w Gdańsku”, „Precz z rządem ucisku. Niech żyją elementy w Gdańsku”, „Mordercy w rządzie”, „Wolność nie zna ceny – mordercy są w ORMO, UB i MO”, „Mordercy precz”, „Niech żyje rok 1956”, „Dziewczęta!!! Jako przyszłe matki nie pozwólmy na to, aby w okresie pokoju ginęły pod gąsienicami czołgów matki z dziećmi! Aby puszczano psy na ludzi, którzy walczą o swoje prawa. Niech żyje prawdziwa wolność!”, „Patrioci powstańmy, bo na Pomorzu rzeź”, „Niech żyje antykomunistyczne Wybrzeże!” i napisy na murach: „MO równa się SS”, „Polacy do broni. Solidaryzujmy się z Gdańskiem”. Narastająca złość potęgowana była przez plotki dotyczące liczby ofiar. Stefan Kisielewski zanotował w swoim dzienniku liczbę około 200-300 zabitych, Mieczysław Jastrun „licznych zabitych”.
Nic zatem dziwnego, że ulica żyła rewoltą i nie zmierzała biernie przyglądać się poczynaniom władz.
Do największych demonstracji, poza Wybrzeżem, doszło w Krakowie, Elblągu i Słupsku. W stolicy Małopolski 16 grudnia pojawiły się w akademikach ulotki wzywające do udziału w wiecu. „Wieczorem licząca 100 osób grupa młodzieży wznosiła w rejonie rynku okrzyki: +Niech żyje Gdańsk+, +Pomścimy Gdańsk+, +Przyłączcie się do nas+. Demonstrację zakończono, kiedy przybyły oddziały ZOMO. Siedemnastego grudnia na rynku zebrało się od 600 do ponad 3 tys. osób (w źródłach pojawiają się różne liczby), które wznosiły antykomunistyczne okrzyki, śpiewano Międzynarodówkę. Podczas wielogodzinnej manifestacji usiłowano wznosić barykady. Demonstrację rozproszyły duże siły ZOMO, ROMO i WP. Zatrzymano 102 osoby”. W ciągu kilku kolejnych dni sytuacja się powtarzała, co zaowocowało ogłoszeniem wcześniejszych ferii oraz odcięto prąd i ogrzewanie w akademikach.
W Słupsku do walk doszło między 17 grudnia. Tego dnia, około godz. 17:00, grupki młodzieży zbierały się w centrum miasta, a ich liczebność w tym miejscu urosła do około 500 osób. Według SB byli to młodzi robotnicy ubrani w ortalionowe kurtki oraz ci, których "określa się jako +urodzeni w niedzielę+ i pospolici chuligani". Już około godziny 17:30 rozpoczęła się pacyfikacja prowadzona przez oddziały ZOMO. Około godziny 20 zakończono akcję. Niemniej, w ciągu kilku kolejnych dni, nieustannie patrolowano miasto, natychmiast reagując na młodzież stojącą po kilka osób. W niektórych przypadkach używano pałek, aby zmusić młodych ludzi do rozejścia się do domów.
W Elblągu 18 grudnia doszło do starć z milicja i wojskiem. Na wieść o wykupowaniu przez młodzież materiałów łatwopalnych władze postanowiły otoczyć kilka budynków użyteczności publicznej kordonem sił „porządkowych” i przygotowywały się na odparcie ataków. Około godz. 15:00, 200 osobowa grupa, próbowała podpalić Komitet Miejski i Powiatowy PZPR, lecz nie udało się jej tego dokonać. Starcia z milicja i wojskiem trwały w okolicach ulicy 1 Maja, a tłum atakował pocztę, bank, centralę telefoniczną oraz czołgi. W wyniku starć śmierć poniósł Tadeusz Sawicz. Milicja i wojsko do późnych godzin popołudniowych pacyfikowały miasto.
O podobnych zdarzeniach informowano z Białegostoku, gdzie podczas manifestacji oddano strzały w powietrze, a w Olsztynie aresztowano pasażerów jednego z pociągów, którzy wznosili antykomunistyczne hasła. Na Dolny Śląsk echa buntu na Wybrzeżu dotarły 15 grudnia 1970 r. Do największych akcji strajkowych w solidarności z Wybrzeżem doszło we Wrocławiu. 17 grudnia w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego pracę przerwało 500 osób, w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego około 2000 osób. W następnych dniach pracę przerwano w „Aspie” (200 osób), „Polarze” (120 osób). Języczkiem uwagi był fakt, że w wielu z tych zakładów prowadzono produkcję „S” na zamówienie wojska. Ewentualne protesty budziły obawę, co do zachowania tajności tej produkcji. Należało więc je zakończyć jak najszybciej. We Wrocławiu 17 i 18 grudnia ludzie wyszli na ulice, podobnie jak w Wałbrzychu, gdzie 18 grudnia młodzież uzbrojona w kije i kamienie dwukrotnie starła się z jednostkami ZOMO. Do strajków doszło także w Dzierżoniowie, Bielawie, Świdnicy, Wałbrzychu, Górze Śląskiej.
Pomimo zmian na szczytach władzy (Gomułkę zastąpił Gierek) nie doszło do uspokojeniu sytuacji w kraju. Trwały przez cały czas strajki, gdyż nowy rząd nie odwołał podwyżki cen. Do największego protestu doszło w styczniu 1971 r. w Szczecinie i Gdańsku. Przyjazd I sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka, do obu stoczni, był ewenementem w bloku komunistycznym. Do strajków dochodziło w styczniu jeszcze we Wrocławiu, Ursusie, Dzierżoniowie, Kępnie, Czerniakowie, Tomaszowie Mazowieckim, a nade wszystko w Łodzi. W tym ostatnim mieście strajkowały zakłady przemysłu włókienniczego, a w nocy 15 lutego doszło do zamieszek z udziałem dwóch kompanii ZOMO. Ostatecznie rząd odwołał podwyżkę cen pod naciskiem protestu społecznego.
Rewolta grudniowa to bunt pokoleniowy, zawiedzionych nadziei i braku perspektyw ludzi młodych. Urodzeni w PRL, z wiarą, że ich byt będzie się poprawiał z roku na rok, w rytmie haseł propagandowych o wzroście gospodarczym i lepszym jutrze, młodzież w całym kraju zderzała się z codziennością. Jej wyznacznikiem było 15-letnie oczekiwanie na mieszkanie, dni bezmięsne, notoryczne braki w sklepach, buble i marazm. O tragicznych warunkach bhp w zakładach nie wspominając. Potrzebna była iskra, aby wzniecić płomień. Iskrą była podwyżka płac, a płomień rozpalił cały kraj.
Sebastian Ligarski
Źródło: MHP