„Mocny, ekspresyjny, bezceremonialny. Na planie potrafi kląć i krzyczeć, a ekipy filmowe go kochają. Składa się ze sprzeczności. Delikatny i wrażliwy, szanuje innych.” - mówi o Jerzym Hoffmanie Marta Sztokfisz, autorka książki poświęconej artyście.
Sztokfisz, która opublikowała już sześć innych książek (m.in. „Księżniczkę deptaku. Opowieść o Edycie Klein”), była dziennikarką, recenzentką filmową w rozmowie z PAP zaznaczyła: „Nie jest to publikacja poświęcona twórczemu dorobkowi Hoffmana. To opowieść o życiu wyjątkowego człowieka. Wszyscy znają filmy Jerzego Hoffmana, ale o jego życiu publiczność wie niewiele. Teraz ma okazję je poznać. Pośmiać się i wzruszyć”.
Autorka pisała biografię siedem miesięcy. Ostatni etap prac przypadł na czas, kiedy Hoffman kończył „1920 Bitwę Warszawską”. Marta Sztokfisz rozmawiała z bohaterem książki, a także z jego współpracownikami, przyjaciółmi, znajomymi, rodziną. Zacytowała fragmenty wypowiedzi 40 osób. O artyście mówią m.in. trzecia żona reżysera, Jagoda Hoffman, oraz aktorzy, wśród nich Daniel Olbrychski, Aleksander Domogarow, Anna Dymna.
„Dużo jest w tej książce zabawnych anegdot, a także refleksji o czasach trudnych, kiedy łamały się twarde z pozoru kręgosłupy. Jak wynika z książki, kręgosłup Hoffmana nie został przez historię naruszony” – zwraca uwagę autorka.
Podkreśla, że „Jerzy Hoffman to postać złożona, barwna, nietuzinkowa - człowiek wielu formatów”. Sama reżysera widzi tak: „W oczy rzuca się potężna postać, zamaszyste ruchy, wylewność i emocjonalność." Autorka książki pisze o Hoffmanie: „Jest jak wilk stepowy, potrzebuje przestrzeni, luzu, a jednocześnie słyszę, że to człowiek o niezwykle cienkiej skórze, którą przykrywa przemilczeniem, odpuszczeniem”.
Na to, jakim człowiekiem jest Hoffman wpływ miały m.in. dzieciństwo przyszłego reżysera, wychowanie w dobrej lekarskiej rodzinie, wydarzenia II wojny światowej oraz zsyłka na Syberię - gdy przyszły reżyser „Potopu” miał zaledwie osiem lat. Paradoksalnie, Syberia uratowała mu życie – zwróciła uwagę w rozmowie z PAP Marta Sztokfisz. „Znaczna część rodziny Hoffmana została zamordowana przez Niemców z powodu żydowskiego pochodzenia” – powiedziała pisarka.
W jej książce znalazło się wspomnienie samego Hoffmana o tamtych czasach: „W środowiskach dziecięcych, a zwłaszcza w tamtym, syberyjskim, siła i odwaga decydują o autorytecie. Cztery razy zmieniałem szkoły, ponieważ czterokrotnie zmieniały się miejsca naszego zesłania. Cztery razy byłem nowy. Rosjanie wyżywali się na ewakuowanych z różnych republik - delikatnych, wrażliwych jak np. dzieciaki z inteligenckich leningradzkich rodzin. Ja byłem Polakiem. Byłem inny. Byłem obcy”.
„Przychodząc do nowej szkoły – wspomina reżyser - wiedziałem, co mnie czeka. W pierwszej dostałem ostry wycisk. W drugiej zadziałał zwyczajny, zwierzęcy instynkt. Klasa rzucała się na mnie na wielkiej przerwie. Żeby nikt nie zaszedł mnie od tyłu, zajmowałem miejsce przy ścianie – w rogu. Pozwalałem podejść blisko, wtedy waliłem pięścią jak obuchem. W głowę - z góry w dół. (…). Na trzeci dzień już byłem przewodniczącym klasy. (…). Łączyłem to, co tam było niepojęte: złe zachowanie i dobrą naukę”.
Ojcem przyszłego reżysera był doktor Zygmunt Hoffman, szanowany lekarz. „Ojciec mnie nie bił z zasady – opowiada Marcie Sztokfisz Jerzy Hoffman - ale gdy przyszedłem zabeczany, skarżąc się, że ktoś mnie pobił, dostałem za to pasem oficerskim z I wojny światowej i już nigdy się nie skarżyłem na nikogo. Sam załatwiałem porachunki, waląc pięścią. Kiedy przegrałem nie swoje pieniądze, zostawione u ojca przez przyjaciela w czasie wojny, również dostałem lanie”.
I inne wspomnienie: „Mama mówiła do mnie Jerzyk, a ojciec Jurek. Po wojnie, gdy byłem już studentem, dostałem list od dawnych znajomych rodziców, gdzieś z Kanady, zaadresowany: W.P. Jerzyk Hoffman”.
Do liceum Hoffman chodził w Bydgoszczy (po latach otrzymał tytuł honorowego obywatela tego miasta), działał tam m.in. w ZMP – opisuje tamten czas autorka książki. „Świadkowie tamtych czasów mówią, że miał zaledwie szesnaście lat i już rządził we wszystkich szkołach w Bydgoszczy. Nauczyciele się go bali, a młodzież uwielbiała. Zwalniał ją z lekcji pod pretekstem zebrań bądź czynów społecznych. Michał Pawłowski, farmaceuta, który chodził z Jerzym Hoffmanem do tej samej klasy, pamięta, choć od matury minęło 61 lat, że już w szkole był wyjątkowy. Wodzostwo miał we krwi. Dobrze zbudowany, najsilniejszy w szkole” – czytamy w książce „Jerzy Hoffman. Gorące serce”.
Studia filmowe Hoffman kończył w Moskwie, w słynnym WGIK-u. „Dlaczego tam, a nie w łódzkiej Filmówce? – docieka pisarka. - Co go ciągnęło do tego Sojuza? Nie dość się wycierpiał na Syberii, żeby tam wracać, do tego kraju? W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych łódzka uczelnia słynęła z bardzo dobrej kadry. Skąd więc taki wybór?”. „Sprawa jest prosta - żeby zdawać do Filmówki, trzeba było mieć skończone inne studia, a ja nie chciałem marnować pięciu lat. Ponadto w Łodzi wymagano dorobku fotograficznego, którego nie miałem. Trzeba było też dobrze rysować, a ja nie umiałem. WGIK był świetną uczelnią. Każdy rok i każdy kurs – od początku do końca - prowadził wybitny reżyser+” – czytamy w biografii wyjaśnienie reżysera.
W książce znaleźć można wspomnienia dotyczące pracy przy najsłynniejszych filmach Hoffmana, m.in. „Potopu”, „Znachora”, „Trędowatej”. O reżyserze opowiada m.in. Daniel Olbrychski: „Kocha nie tylko aktorów i potrafi tak to uczucie ofiarować, że wszystkie ekipy, z którymi pracowałem, odwzajemniają się Jurkowi taką samą miłością” .
Marta Sztokfisz mówi, że o żadnym polskim artyście nie krąży tyle legend, co o Jerzym Hoffmanie. „Przyjaciele, znajomi i współpracownicy bez trudu przypominają siebie anegdoty, dodają szczegóły, różniące się detalem albo znacząco. Jedni mówią np., że swoją żonę, Walę, odbił lekarzowi gdzieś na Ukrainie, inni, że to był skromny inżynier, a rzecz działa się w Zakopanem. Wszyscy są zgodni - spił faceta i siłą perswazji zmusił go, by odpuścił sobie Walę, ponieważ ta kobieta będzie szczęśliwa tylko z nim, z Jerzym Hoffmanem”.
Z książki wynika, że Hoffman to człowiek, który kocha życie. Zofia Czerwińska ma jednak inny pogląd: „Nie sądzę, żeby Jurek był zakochany w życiu. On je akceptuje. Wbrew temu, co widać, jeśli z kimś się nawet przyjaźni, mało o sobie mówi. Jest skryty. Otwarty, nawet bardzo, bywa jedynie towarzysko. Ale tylko do ludzi, którzy są wybrani, by z nim być. On nie odrzuca, tylko przysposabia, bierze do siebie – z jakiś powodów. Z jakich? Decyduje poziom człowieczeństwa. Ma wyczucie, wie, kto jest szczery, kto klakier, kto wróg”.
Anna Dymna ceni Hoffmana najbardziej za to, że on „niczego nie kombinuje, nie kalkuluje, nie myśli: +z tym mi się opłaca, a z tym nie+”. „Jurek tak samo ceni maszynistę na planie, wózkarza, aktora. Szanuje ludzi” – mówi autorce biografii aktorka.
Aleksander Domogarow, filmowy Bohun z „Ogniem i mieczem”, zdaniem Sztokfisz „emanacja kobiecych marzeń”, nazywa Hoffmana „papą”. Autorce biografii powiedział, że „gdziekolwiek by nie był, a +papa+ go zawoła, on przyjedzie natychmiast; jak syn do ojca”.
Książka „Jerzy Hoffman. Gorące serce” ukazała się nakładem Wydawnictwa Marginesy.(PAP)
jp/ mlu/