„Napiszcie mie jak u was. Czy palą czy mordują i jak zadaleko front napiszcie mie tatusiu” – pisał jeden z wychowanków domu dziecka do ojca. Ale listy nie docierały do adresatów, ponieważ większość z nich zginęła w rzezi wołyńskiej - piszą autorzy książki „Kres. Wołyń, historie dzieci ocalonych z pogromu”.
Skutkiem rzezi wołyńskiej były tysiące osieroconych lub zagubionych dzieci. "Trudno oszacować dokładną liczbę, ale mogło być ich nawet 60 tysięcy. Często o tym zapominamy” – mówił współautor książki dr Leon Popek z IPN podczas premiery książki w warszawskim Domu Spotkań z Historią. Część z tej wielkiej liczby znalazła schronienie w sierocińcu urządzonym w Zamku na Pieskowej Skale pod Krakowem.
Jedną z osób organizujących dom dziecka dla sierot z Wołynia była profesor etnografii Jadwiga Klimaszewska, pracująca wówczas w Radzie Głównej Opiekuńczej i służąca jako łączniczka w Armii Krajowej. Przez kilkadziesiąt lat przechowywała 129 nieotwartych listów, „zwróconych z linii frontu” – jak wyjaśniła na karteczce załączonej do korespondencji. Pod koniec życia przekazała je dr. Leonowi Popkowi z IPN. Zmarła w 2006 r. w wieku 96 lat, do końca utrzymując kontakt z uratowanymi dziesięciolecia wcześniej dziećmi.
Po kilku latach bezowocnych poszukiwań osób skłonnych do zbadania listów dr Popek przekazał je dwójce dziennikarzy – Konradowi Piskale i Tomaszowi Potkajowi. „Okazuje się, że w Polsce nie ma specjalistów do spraw traumy dzieci, które przeżyły wojnę. Tacy badacze są w innych krajach, między innymi w Niemczech” – podkreślił dr Popek.
Skutkiem rzezi wołyńskiej były tysiące osieroconych lub zagubionych dzieci. "Trudno oszacować dokładną liczbę, ale mogło być ich nawet 60 tysięcy. Często o tym zapominamy” – mówił współautor książki dr Leon Popek z IPN podczas premiery książki w warszawskim Domu Spotkań z Historią. Część z tej wielkiej liczby znalazła schronienie w sierocińcu urządzonym w Zamku na Pieskowej Skale pod Krakowem.
Piskała i Potkaj rozpoczęli poszukiwania osób, które spędzały dzieciństwo na Pieskowej Skale. Odnaleźli zaledwie dziesięć nadal żyjących osób. Czasami docierali do śladów dzieci z Pieskowej Skały tuż po ich śmierci. „W innych przypadkach namówienie do rozmowy nie było łatwe, musieliśmy aranżować te spotkania, rozmawiając wcześniej z ich dziećmi lub wnukami. Musieliśmy też nauczyć się z nimi rozmawiać” – dodał Konrad Piskała.
Trauma dzieci nie skończyła się wraz z końcem wojny. „Często dopiero po wojnie okazywało się, że ich rodzice nie żyją. Często wśród nich zdarzały się samobójstwa. Było ich co najmniej kilka” – powiedział Piskała. „Wychowywanie się w domach dziecka sprawiło również, że - jak same stwierdzają na kartach książki - "nie są w stanie przekazać matczynej lub ojcowskiej miłości. Ich trauma rzutuje na ich dzieci i wnuki” – dodał dr Popek.
Różna jest pamięć żyjących wciąż osób o tamtych wydarzeniach. Niektóre z nich nie pamiętają niemal niczego. Jak zauważyli autorzy, często powtarzającym się wspomnieniem jest moment zgolenia włosów po przyjeździe na Pieskową Skałę. „Dzieci, często zawszone i brudne, przyjeżdżały na zamek. Na jego dziedzińcu ścinano im włosy, będące szczególnie dla dziewczynek symbolem dawnego szczęśliwego życia. To była ich największa trauma” – mówił Potkaj.
Pomimo wysiłków personelu sierocińca w Pieskowej Skale warunki życia dzieci były bardzo trudne. W dzienniku Jadwigi Klimaszewskiej czytamy: „koło 12-tej zgłasza się gospodyni, że brak węgla i nie ma na czem obiadu dokończyć… Dzieci głodne, chłopcy mówią o wyjeździe do Krakowa bo głodni”. Głód i zimno Pieskowej Skały niemal nie pojawiają się w listach dzieci do rodziców. Często zastępują je fantazje: „na śniadanie chleb z masłem i z marmoladą, na obiad ziemniaki ze sosem i kluski z rosołem i przyjeżdżają państwo i nam podarunki cukierki i bułki”. Inne wspominają nawet o tropikalnych owocach. Dużą rolę odgrywała pomoc okolicznej ludności. Była organizowana między innymi przez miejscową policję granatową współpracującą z AK, która nakazywała w zamian za „odpuszczenie” popełnionych przestępstw i wykroczeń dostarczanie żywności do sierocińca.
Znacznie boleśniejsze od głodu było dla dzieci rozstanie z rodzicami: „wolimy być w domu, choć w domu nie było co jeść”. W innym liście trójki rodzeństwa znaleźć można również wyrazy tęsknoty za Wołyniem: „Bardzo tu w tej okolicy jest nam smutno, ponuro między tymi skałami, do których my nie jesteśmy przyzwyczajeni. Gdzie serce wzięło swój początek tam i spocząć chce. […] Bardzo wesoło jest na Wołyniu i bogata ta nasza ziemia Wołyńska jest matką naszą bo daje nam tyle chleba”.
Zdaniem autorów przejawem traumy i tęsknoty są powtarzające się w sierocińcu kradzieże osobistych pamiątek uratowanych z rodzinnych domów: „Po kilku dniach [od poprzedniej kradzieży] okazuje się, że inna dziewczynka nie może znaleźć swojego zdjęcia z domu. Potem ktoś odkrywa, że brakuje ulubionej książki. Nikt nie rozumie co się dzieje, bo dzieci w sierocińcu nie kradną. Nie ma też żadnej przemocy. Pomimo traumy, krzywd, których doznały, starsze nie biją młodszych. Może to wynika z poczucia wspólnoty?”.
Według Leona Popka temat zbrodni wołyńskiej jest na Ukrainie coraz trudniejszy: „Z niepokojem obserwuję kult banderowców i powstawanie ruchu neobanderowskiego”. „W każdej większej wsi i miasteczku pojawiają się pomniki poświęcone banderowcom. To problem z którymi zmierzamy się nie tylko my, ale również Ukraińcy” – powiedział badacz ludobójstwa na Wołyniu.
Książka o dzieciach z Pieskowej Skały ma dwie równoległe narracje. Pierwsza – historyczna - opowiada o wydarzeniach sprzed ponad siedmiu dekad. Druga - to poszukiwania śladów ludobójstwa na Ukrainie oraz opisy kontaktów z miejscowymi Ukraińcami. „W rozmowach z nimi nigdy nie otrzymujemy odpowiedzi na pytania o sprawców zbrodni. Z reguły wskazywani są +obcy+, ale przecież musieli to być ludzie znający miejscowych Polaków” – powiedział Piskała.
Zdaniem autorów taka postawa wynika często z chęci oszczędzania tych wspomnień swoim dzieciom. „Pamiętajmy, że podziały biegły często wśród rodzin. Zdarzało się, że ojciec rodziny został zamordowany przez banderowców, do których należał któryś z krewnych dzieci. Dlatego miejscowi musieli po wojnie nauczyć się żyć razem” – powiedział Tomasz Potkaj. Mimo to wielu Ukraińców „czekało na nas i chciało opowiedzieć tę historię. Mieliśmy wrażenie, że chcieli, żeby ktoś ich wysłuchał” – zauważył Konrad Piskała. Jak dodał Tomasz Potkaj, „w poszukiwaniach pomagał nam fakt, że szukaliśmy konkretnych osób, z którymi najstarsi mieszkańcy odwiedzanych przez nas miejsc stykali się. Wspominanie przeszłości bywało dla nich miłe, ale do czasu tragicznych wydarzeń rzezi wołyńskiej”.
Według Leona Popka temat zbrodni wołyńskiej jest na Ukrainie coraz trudniejszy: „Z niepokojem obserwuję kult banderowców i powstawanie ruchu neobanderowskiego”. „W każdej większej wsi i miasteczku pojawiają się pomniki poświęcone banderowcom. To problem z którymi zmierzamy się nie tylko my, ale również Ukraińcy” – powiedział badacz ludobójstwa na Wołyniu.
Książka „Kres. Wołyń, historie dzieci ocalonych z pogromu” ukazała się nakładem Wydawnictwa Fabuła Fraza.
Michał Szukała (PAP)
szuk/ ls/ itm/