„Warszawa 63 dni walczyła bez broni, gołymi rękami, bronią zdobywaną w czasie walk, przeciwko cudom techniki wojennej. Przed chwilą słuchałem prezydenta i premiera, powiadamiających przez radio o końcu tej krwawej i wspaniałej tragedii. Zagrano +Jeszcze Polska+ i +Jeszcze Polska+ zadźwięczała czarno, jak marsz pogrzebowy Szopena. Warszawa! Drugi raz w tej wojnie wstydząca wszystkich swym bezprzykładnym bohaterstwem. Chciałbym móc uklęknąć na ziemi i ucałować kraj skrwawionej szaty tego miasta”.
Raz jeszcze wracam do wydanych niedawno dzieł Cata Mackiewicza. Tym razem ze zbioru „Nie! Broszury emigracyjne 1944”. Stanisław Cat-Mackiewicz nie był orędownikiem wywoływania powstania warszawskiego i inaczej niż jego brat Józef oceniał przywództwo i decyzje, bowiem zdawał sobie sprawę z bezmiaru ofiar i niewspółmierności sił i środków po obu stronach barykady. Wiedział także o wcześniejszym i współczesnym mu „bezprzykładnym bohaterstwie”, które jednak nie zawstydzało tak mocno świata, bo ten raczej wolał przymykać oczy.
Tom „Nie!” składający się z broszur z 1944 r. to zbiór publikowanych zapisków, analiz, reakcji na wydarzenia, protestów, ostrzeżeń, krytycznych ocen wobec przywództwa wojskowego, rządu emigracyjnego, liderów ugrupowań, a nade wszystko niby-sojuszników i ich zimnej kalkulacji. Cat-Mackiewicz ostrzega i nawołuje do ochłonięcia w dyplomacji polskiej, przestawienia jej na większą kalkulację i mniejszą uległość wobec propagandowego wydźwięku partnerstwa Zachodu z Sowietami. Od stycznia 1944 jak Kasandra przepowiadał konsekwencje wkraczania wojsk ze Wschodu na tereny Rzeczypospolitej, jako przymiarki do bezpośredniego podporządkowania Polski Związkowi Sowieckiemu, apelował do sojuszników jak i polskich dyplomatów o walkę w sprawie zachowania integralności terytorialnej.
Małgorzata Bartyzel: Wydarzenia 1944 r. traktuje Cat-Mackiewicz jako „fatalną ewolucję sprawy polskiej (…) spełnieniem najgorszego możliwych scenariuszy”. Polska przegrywała wojnę politycznie na wszystkich frontach dostając się pod wpływ sowiecki, a jej zachowanie w formie państwa, choć skrojonego terytorialnie było elementem układanki Stalina obmyślającego strategiczne wyjście na Zachód. W żadnym momencie więc, a tym bardziej w czasie powstania warszawskiego, Polacy nie mogli liczyć na pomoc Sowietów, bo Rosji nie byli potrzebni konkurenci do listy zwycięzców. Potrzebny był osłabiony i wyniszczony lud, nad którym łatwiej przejąć kontrolę.
Później napisze, jak wiele razy czuł się upokorzony, jak jego słowa i wydawane własnym sumptem broszury wydawały się niewidzialne, niesłyszalne i śmieszne. Pierwszy raz tych upokorzeń doznał wówczas, kiedy to już w styczniu 1942 r. informował o notach sowieckich domagających się ziem wschodnich, czemu rząd gen. Sikorskiego zaprzeczał, a dotyczyły one faktycznie żądań Wilna, Lwowa, Brześcia Litewskiego i Białegostoku. Był wówczas obwiniany o przerysowania intencji Rosji, która wcale nie miała dybać na połowę Rzeczypospolitej, zaś układ z Rosją miał przysporzyć broni i zdecydowanie wzmocnić wojsko polskie. Rzeczywistość jednak przeczyła tym oficjalnym deklaracjom i układom. O wzmocnieniu czy uzupełnieniu broni nie można było marzyć nawet w okresie walk o Warszawę.
Drugi raz rozczarowanie Cata-Mackiewicza sięgało zenitu, gdy jego przestrogi trafiały w próżnię i przesądzał się los Polski na konferencji październikowej w Moskwie, podczas której przyjęto zasady podziału stref, a raczej okupacji wojskowych na powojnie , bez uregulowań i terminów. Mikołajczyk przez długi czas kompletnie nie rozumiał konsekwencji mocarstwowych rozdań, w ogóle niewiele rozumiał z dyplomacji i polityki międzynarodowej. Wierzył w literalne zapisy i czcze gesty. Dopiero u progu 1944 r. przekonał się o zagarnianiu Polski, ale wciąż wierzył, że powstanie wolna, silna i niepodległa Polska. Nie rozumiał przede wszystkim interesów Anglii na Bliskim Wschodzie, w Chinach czy na Bałkanach jak mają bezpośredni wpływ na spojrzenie na Europę i Polska w tych kalkulacjach, choć ciężko doświadczona i należą jej się honory, to jednak patrząc z angielskiej perspektywy powinna zaprzyjaźnić się z Rosją – oceniał Churchill. Oznaczało to de facto oddanie Polski pod protektorat Sowietów, przesunięcie granicy starcia Rosji w stronę Niemiec.
Kiedy Sowieci opanowali już Lublin, rządowe pisma atakowały Mackiewicza za defetyzm. Tymczasem ustępstwa wobec Rosji postępowały i niewiele tu pomogła wdzięczność i sympatia okazywana Polakom.
Wydarzenia 1944 r. traktuje Cat-Mackiewicz jako „fatalną ewolucję sprawy polskiej (…) spełnieniem najgorszego możliwych scenariuszy”. Polska przegrywała wojnę politycznie na wszystkich frontach dostając się pod wpływ sowiecki, a jej zachowanie w formie państwa, choć skrojonego terytorialnie było elementem układanki Stalina obmyślającego strategiczne wyjście na Zachód. W żadnym momencie więc, a tym bardziej w czasie powstania warszawskiego, Polacy nie mogli liczyć na pomoc Sowietów, bo Rosji nie byli potrzebni konkurenci do listy zwycięzców. Potrzebny był osłabiony i wyniszczony lud, nad którym łatwiej przejąć kontrolę.
Według Mackiewicza ostatnim „gwoździem do trumny” niepodległości, który określał mianem rozbioru była właśnie Konferencja w Moskwie z 12 października 1944 r. Mackiewicz obruszał się także, że o decydujących dla przyszłości Rzeczypospolitej sprawach Polacy dowiadywali się z dużym opóźnieniem, ponieważ obrady zostały utajnione, brak było bieżących komunikatów, choć to cały naród polski winien być na bieżąco informowany.
Spotkanie premiera Mikołajczyka z marszałkiem Stalinem i premierem Churchillem, choć katastrofalne w skutkach, było owiane mgłą tajemnicy. Churchill przybył z gotowym planem i zaczął od szantażu w sprawie zmian granic Polski okrojonej na wschodzie do linii Curzona, co dla Mikołajczyka miało oznaczać albo Rząd Londyński albo Komitet Lubelski. Później zresztą powtarzał te groźby choć w bardziej zawoalowanej formie. Dalej rozmawiali już tylko ważniejsi, czyli mocarstwa : Wielka Brytania (Churchill i min. Eden), Rosja (Stalin i Mołotow), Ameryka (ambasador Harriman). Wówczas to, ku zaskoczeniu Mikołajczyka Mołotow oświadczył, że granice wschodnie zostały już ustalone w grudniu 1943 r. w Teheranie. Potem jeszcze Mikołajczyk odbył dwie kurtuazyjne rozmowy ze Stalinem i z Bierutem. W zamian za granice wschodnie miał otrzymać granice zachodnie na Odrze, bowiem to Stalinowi zależało na jak najdalej w zachód wysuniętej granicy. Choć zgody nie było, to jednak mimo szacunku do „Nie” premiera Mackiewicz obwinia go za długi okres wcześniejszej ignorancji. Było już wprawdzie po zasadniczym rozdaniu, ale ważna była wciąż przytomność umysłu, choć ponura. Gołym okiem było już bowiem widać, że zamiast deportacji Niemców z terenów, które miały być polskie, znikają masowo Polacy, głównie z Armii Krajowej, inteligencja, chłopi, ale o deportacjach Polaków z ziem wschodnich pan premier Mikołajczyk już się w Moskwie nie zająknął.
Wszystkie obawy Mackiewicza niestety sprawdzały się i to w wyostrzonym wymiarze. Warto je na nowo odczytać w okresie kolejnych niepokojów w Europie i świecie, by lepiej i dziś odczytywać znaczenie wydarzeń i ich konsekwencje, nim się zrealizują.
Stanisław Cat-Mackiewicz "Nie! Broszury emigracyjne 1944", Kraków 2014
Małgorzata Bartyzel