Jak to możliwe, że zaledwie kilka miesięcy po zakończeniu II wojny światowej tak wielu zbrodniarzy wojennych uzyskało prawo pobytu w Stanach Zjednoczonych? W jaki sposób amerykańskie agencje bezpieczeństwa chroniły ich przed odpowiedzialnością? Odpowiedzi na te pytania możemy znaleźć w książce laureata Nagrody Pulitzera Erica Lichtblaua „Sąsiedzi naziści. Jak Ameryka stała się bezpiecznym schronieniem dla ludzi Hitlera”.
Po zakończeniu II wojny światowej wydawało się, że priorytetem aliantów będzie ukaranie zbrodni popełnianych w jej trakcie. Proces w Norymberdze dawał nadzieje, że żaden przestępca wojenny nie ujdzie sprawiedliwości. Niestety, wielu zbrodniarzy uniknęło sprawiedliwości – jedni zdołali zbiec „szlakiem szczurów” do Ameryki Południowej, inni ukrywali się w Niemczech i Austrii, wielu zaś z nich znalazło nową przyszłość w Stanach Zjednoczonych.
Jak pokazuje książka Erica Lichtblaua „Sąsiedzi naziści” – w wielu wypadkach odbyło się to za wiedzą amerykańskich instytucji rządowych, a nawet z ich inicjatywy.
Rozpoczynająca się właśnie „zimna wojna”, skłoniła amerykańskie służby specjalne do podjęcia współpracy z byłymi funkcjonariuszami państwa nazistowskiego. Uznano, że ich wiedza może być bardzo przydatna w nowych okolicznościach geopolitycznych. W niektórych przypadkach współpraca z byłymi nazistami ograniczała się do wykorzystania ich „umiejętności” w Europie, wielu z nich trafiło jednak do USA i podjęło współpracę z Centralną Agencją Wywiadowczą.
Być może nigdy nie dowiemy się, ilu dokładnie było tych zbiegów, ale liczba powojennych imigrantów o wyraźnych związkach z nazizmem – od strażników w obozach koncentracyjnych i oficerów SS aż po czołowych decydentów Trzeciej Rzeszy, przywódców marionetkowych nazistowskich państw i innych współpracowników hitlerowskich Niemiec – najprawdopodobniej przekracza dziesięć tysięcy.
Oczywiście, amerykańskie przepisy imigracyjne zabraniały wjazdu na teren USA przestępcom wojennym, ale cel uświęcał środki – CIA przymykała oko na fałszerstwa w dokumentach, a FBI przez długie lata skutecznie blokowała wszelkie działania mające doprowadzić do deportacji byłych nazistów. Tak działo się m.in. w przypadku węgierskiego nazisty Laszlo Agha, odpowiedzialnego za szereg przestępstw w obozach pracy czy rumuńskiego biskupa Viorela Trify, skazanego w Rumunii na śmierć za współudział w pogromach ludności żydowskiej w Bukreszcie w 1941 roku.
Odrębną kategorię stanowili niemieccy naukowcy – specjalny amerykański projekt „Paperclip” („Spinacz”), który zakładał wykorzystanie wiedzy niemieckich uczonych i lekarzy, sprowadzenie ich do USA i zatrudnienie w amerykańskich programach badawczych. Najsłynniejszymi przykładami mogą tu być postaci Wernhera von Brauna i Arthura Rudolpha, odpowiedzialnych za konstrukcje rakiet V-2 i wykorzystywanie niewolniczej pracy więźniów obozów koncentracyjnych. Oczywiście, w wielu wypadkach konieczne było nagięcie przepisów w celu ukrycia przeszłości „imigrantów naukowych”, lecz zdarzało się także, iż instytucje amerykańskie nie próbowały nawet udawać niewiedzy – gdy wobec specjalisty od silników odrzutowych Emila Salmona pojawiły się zarzuty o popełnienie zbrodni wojennych w szeregach SA, przedstawiciel armii amerykańskiej stwierdził, iż armia „ma świadomość działalności pana Salomona w reżimie nazistowskim i pewnych zarzutów, które są mu stawiane (…), ale pomimo to pragnie jego imigracji”.
Eric Lichtblau przypomina w „Sąsiadach nazistach” wiele podobnych przypadków – współpracującego z CIA Czemira „Toma” Soobzaokova, odpowiedzialnego za zbrodnie wojenne na Kaukazie, Otto von Bloschwinga, współpracownika Adolfa Eichmanna czy Hubertusa Strugholda, w czasie wojny współodpowiedzialnego za eksperymenty medyczne na więźniach obozów koncentracyjnych, a po wojnie wykorzystującego swą wiedzę w amerykańskim programie kosmicznym.
„Być może nigdy nie dowiemy się, ilu dokładnie było tych zbiegów, ale liczba powojennych imigrantów o wyraźnych związkach z nazizmem – od strażników w obozach koncentracyjnych i oficerów SS aż po czołowych decydentów Trzeciej Rzeszy, przywódców marionetkowych nazistowskich państw i innych współpracowników hitlerowskich Niemiec – najprawdopodobniej przekracza dziesięć tysięcy” – pisze Eric Lichtblau.
Podtytuł książki Erica Lichtbaua – „Jak Ameryka stała się bezpiecznym schronieniem dla ludzi Hitlera” – jest jednak nieco przewrotny. Głównym wątkiem „Sąsiadów nazistów” jest bowiem opis śledztw prowadzonych przez prawników Departamentu Sprawiedliwości i dążenie do demaskacji byłych nazistów, ich deportacji do krajów, w których popełniali swe zbrodnie oraz postawienie ich tam przed sądem. Nawet jeżeli była to walka podjęta stosunkowo późno i przy obojętności amerykańskich agencji bezpieczeństwa, to nie sposób nie docenić przedstawionej w książce pracy prokuratorów Neala Shera, Eli Rosenbauma, kongresmenki Elizabeth Holtzman, funkcjonariusza Urzędu Imigracyjnego Tony’ego de Vito czy dziennikarza Chucka Alllena, których śledztwa doprowadziły do zdemaskowania i ukarania wielu ukrywających się w USA nazistowskich zbrodniarzy wojennych.
Tak stało się na przykład z Aleksandrasem Lileikisem, szefem policji bezpieczeństwa w Wilnie, współodpowiedzialnym za wymordowanie ludności żydowskiej w Ponarach. Śledztwa nie zawsze kończyły się sukcesem – Tom Soobzokov zginął w zamachu przed rozstrzygnięciem jego sprawy przed sądem, niektórzy z oskarżonych zmarli przed rozpoczęciem lub w trakcie procesu – były jednak dowodem, że nie dla wszystkich urzędników amerykańskiej administracji zbrodnie wojenne były jedynie epizodem z odległej przeszłości.
„Sąsiedzi naziści. Jak Ameryka stała się bezpiecznym schronieniem dla ludzi Hitlera”, Eric Lichtblau, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2015.
Andrzej Kałwa
ajk/ ls/