
Sto lat temu, 20 lutego 1925 r. urodził się Robert Altman – reżyser, scenarzysta i producent filmowy. "Nigdy nie był reżyserem głównego nurtu. Denerwował Amerykanów i chciał ich denerwować" – powiedział PAP krytyk i teoretyk filmu prof. Tadeusz Lubelski.
Robert Altman należał do jednych z bardziej pracowitych reżyserów. W swojej karierze nakręcił kilkadziesiąt filmów pełnometrażowych, oprócz tego pracował przy serialach i filmach telewizyjnych. Zdobył za nie szereg nagród, od Złotych Globów po statuetki w Berlinie, Cannes i Wenecji. Choć wielokrotnie był nominowany do Oscara, to jednak najważniejsza filmowa statuetka przez lata konsekwentnie go omijała. Amerykanom często było z jego twórczością nie po drodze.
"Altman nigdy nie był reżyserem głównego nurtu. Denerwował Amerykanów i chciał ich denerwować. Jego filmy nie szły za zbiorowym gustem szerokiej publiczności. W Stanach nie był zbyt popularny" – ocenił w rozmowie z PAP krytyk i teoretyk filmu prof. Tadeusz Lubelski. Jego niekonwencjonalne podejście do kina nie szło w parze z komercyjnym zamysłem Hollywood. "Nigdy nie został tam zaakceptowany, nawet wtedy, gdy robił głośne i dyskutowane filmy" – zauważył w 2002 r. na antenie Polskiego Radia krytyk filmowy Janusz Wróblewski.
Filmy Altmana wytrącały Amerykanów z samozadowolenia. "Zawsze był artystą niepokornym. I fenomenem: zachwycające filmy tworzył do ostatnich dni. Łączył mądrość starego człowieka z przynależną młodości chęcią łamania konwencji. Każdy jego film był inny" – zauważyła na łamach "Rzeczpospolitej" krytyczka Barbara Hollender.
Robert Altman urodził się 20 lutego 1925 r. w Kansas City. Choć był ateistą, kształcił się w szkołach jezuickich. W czasie wojny przez krótki czas był pilotem. Później pracował jako dziennikarz, próbował również swoich sił w pisaniu scenariuszy słuchowisk radiowych. Wiedział jednak, że tym, co pociąga go najbardziej, jest film.
W 1957 r. zadebiutował niskobudżetowym kryminałem "Młodociani przestępcy", w tym samym roku zrealizował również dokument o Jamesie Deanie "The James Dean Story" oraz dwa odcinki serialu "Alfred Hitchcock przedstawia". Swoimi pierwszymi próbami reżyserskimi nie zwrócił jednak na siebie szczególnej uwagi.
Sytuacja zmieniła się dopiero na początku lat 70-tych, kiedy na ekrany kin wszedł "M.A.S.H." (1970), za reżyserię którego na festiwalu w Cannes nagrodzono Altmana Złotą Palmą. Wojenna satyra osadzona w czasach wojny koreańskiej, dostała również pięć nominacji do Oscara (ostatecznie zgarniając jedną statuetkę – za najlepszy scenariusz adaptowany). Pomimo tego film Altmana nie był – jak na hollywoodzkie możliwości - wielkim sukcesem kasowym. Warto również dodać, że na jego podstawie powstał także serial, który jednak Altman wielokrotnie krytykował podkreślając, że przeczy zamysłom wyreżyserowanego przez niego filmu.
"Nigdy nie należał do pokornych reżyserów, którzy godzą się na opisywanie świata zgodnie z hollywoodzką normą. Nie robił filmów gatunkowych, takich, które Amerykanie łatwo rozumieją i które, co najważniejsze, przynoszą duży dochód producentom. Żaden z jego filmów, nawet tak głośnych jak +M.A.S.H.+, za którego Altman otrzymał Złotą Palmę w Cannes, nie był wielkim hitem kasowym" – podsumował Wróblewski.
W kolejnych latach Altman nakręcił takie filmy jak "McCabe i pani Miller" (1971), "Nashville" (1975), "Buffalo Bill i Indianie" (1976) oraz "Dzień weselny" (1978). Zdaniem Lubelskiego dekada lat 70-tych, to najlepszy czas w twórczości reżysera, który nakręcił wówczas kilka wielkich i najbardziej charakterystycznych dla siebie filmów. "+Nashville+ oraz +Buffalo Bill i Indianie+ posiadają wszystkie cechy kina Altmana – satyryczne nastawienie wobec tradycyjnych amerykańskich wartości, poczucie humoru, ironię, znajomość konwencji, wielonarracyjność" – zauważa krytyk. "Altman podważał stereotypy i lubił burzyć mity. Zwróćmy uwagę na filmy +McCabe i pani Miller+ oraz +Buffalo Bill i Indianie+. To nie są klasyczne westerny, to filmy drwiące z konwencji klasycznego westernu. Bohater grany przez Paula Newmana to kabotyn" – dodał Lubelski.
Film z Paulem Newmanem w roli głównej, za reżyserię którego Altman otrzymał Złotego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie, w Stanach okazał się klapą. "To, co stworzyli, było nie tyle oskarżeniem angloamerykańskiego podboju Indian, ile ostrą kpiną z pojęć sławy, mitu i historii, pastiszem ukazującym życie czczonego amerykańskiego bohatera – i szarlatana. Film miał wejść na ekrany podczas obchodów Dwustulecia Deklaracji Niepodległości USA – byłby to więc rzut tortem w twarz podczas wielkiego patriotycznego święta" – zauważył Shawn Levy w książce "Paul Newman. Biografia".
"Altman bez najmniejszej wątpliwości jest tropicielem ludzkich przywar, naigrywa się ze stereotypów i powszechnie obowiązujących mechanizmów społecznej komunikacji. A skoro unika przy tym powagi i groźnego patosu — jego zdaniem zwykle nieszczerego i prowadzącego do fałszu — skazuje się na działanie w dystansie wobec świata, w klimacie kpiących półuśmiechów, kwestionowania wszelkich zasad i konwencji, w atmosferze niekończącej się gry, która nierzadko przybiera postać niemal pospolitej zgrywy" – ocenił Rafał Syska.
Tadeusz Lubelski uważa multinarracyjność za ważna cechę filmów Altmana. "Zwłaszcza mam tu na myśli dwa – +Nashville+ i +Dzień weselny+. Warto też dodać +Na skróty+ – one wszystkie powtarzają ten sam manewr – wielopostaciowości. Altman chciał stworzyć panoramę, interesowała go Ameryka jako całość. W +Nashville+ mamy 24 bohaterów, w +Dniu weselnym+ - 48. Każdy z nich jest rozpoznawalny i każdy w jakimś stopniu nas interesuje. To był ten typowy dla Altmana zabieg narracyjny, który pewnie nie miał precedensu w historii kina" – podkreślił krytyk.
"Znakiem rozpoznawczym reżysera stała się także w specyficzny sposób spreparowana sfera akustyczna. Altman nadał dźwiękom autonomiczny status, świadomie gubił logikę związku między obrazem a dobiegającym z kadru czy spoza ekranu odgłosem" – zauważył w książce "Mistrzowie kina amerykańskiego. Bunt i nostalgia" Rafał Syska. Zdaniem historyka filmu Altman "wprowadzając kilka ścieżek akustycznych jednocześnie, zmuszał widza do wyboru, która akurat rozmowa, monolog czy dobiegający z tła dźwięk jest dla niego najistotniejszy - co prowadziło do bardziej naturalnego (typowego dla codziennych wrażeń) wsłuchiwania się w odgłosy". "Tę niezwykłą polifonię Altman zastosował już w pierwszym ze swych hollywoodzkich filmów, a najdoskonalej rozwinął w +M.A.S.H-u+ i +Nashville+" – podsumował Syska.
"Ciągłe orbitowanie wokół kina gatunkowego i bagażu amerykańskiej tożsamości było dla Altmana próbą osadzenia własnego życia w szerszym kontekście, okazją do zadania pytań o świat i kraj, w jakim przyszło mu wyrosnąć i tworzyć" – zauważyła z kolei na łamach "Więzi" filmoznawczyni Aleksandra Krajewska.
Altman to jednak nie tylko filmy z lat 70-tych. W późniejszym czasie również stworzył wiele ważnych dla historii światowego kina obrazów. Warto przywołać choćby takie filmy, jak "Gracz" (1992), "Na skróty" (1993),"Pret-a-Porter" (1994)," Kansas City" (1996) i "Gosford Park" (2001).
"Moim ulubionym filmem Altmana jest +Na skróty+" – podkreśla w rozmowie z PAP Lubelski. "Zacząć bądź czym, bądź gdzie, od przypadku. LA powtarza się jako ważne miejsce akcji. Z powietrza nieustannie gada telewizja, jedzie samochód, helikoptery rozpylają środki owadobójcze. Jest w tym coś z Czechowa i to jest najpiękniejsze" – notował po obejrzeniu filmu Andrzej Wajda. "Te strzępy pomyślane są fantastycznie, ale siła polega na tym, że ten film do niczego nie zmierza. Nie ma tezy. To obraz ludzkiego życia w jego trwaniu, w tym właśnie miejscu" – dodał.
Zarówno w "Graczu", jak i w "Pret-a-Porter" wystąpiła Katarzyna Figura. W tym pierwszym filmie miała nawet zagrać jedną z głównych ról, ale zatrudnienie nieznanej za oceanem aktorki z Polski, było dla amerykańskich producentów czymś nie do zaakceptowania. Ostatecznie Polka wystąpiła w obu filmach w rolach epizodycznych. "Potrafił zrozumieć, kim jestem, wiedząc, skąd pochodzę i w jakich warunkach zostałam wychowana i ukształtowana. Interesowało go to. Interesowały go wszystkie kultury krajów europejskich i krajów wschodu. Wyróżniało go to na tle wielu ludzi, którzy zamykają się w obrębie swojego narodu i swojego stylu życia" – wspominała Figura współpracę z Altmanem.
Także Krzysztof Piesiewicz poznał osobiście amerykańskiego reżysera. "Altman był jednym z nielicznych twórców filmowych, którzy rozumieli, że w kinie rozpoczyna się zupełnie nowa era. Że kultura ruchomych obrazów musi wziąć na siebie ciężar przekazania przez obraz tego, co niewidzialne, duchowe" – zauważył w rozmowie z PAP w 2006 r. "Jaki to był człowiek? Niezwykle żywy, otwarty, serdeczny, wręcz jowialny. Bardzo piękna, otwarta, jasna postać wielkiego artysty" – podsumował scenarzysta.
W 2006 r. nagrodzono Altmana honorowym Oscarem za całokształt twórczości. "Jestem szczęściarzem, bo zawsze sam wybierałem filmy, które chciałem zrobić" – powiedział wówczas. Wydaje się, że to zdanie bardzo trafnie definiuje jego podejście do zawodu. Będąc już dojrzałym reżyserem mawiał, że nie chce, by widzowie chodzili na jego filmy tylko dlatego, że jest stary i zasłużony. "Póki mogę, próbuję się rozwijać. Jak zacznę się powtarzać, umrę jako artysta" – podkreślał.
Reżyser zmarł 20 listopada 2006 r. w Los Angeles. Miał 81 lat. (PAP).
Autor: Mateusz Wyderka
mwd/ aszw/