To była sprawa tylko tego – jeśli chodzi o moje prywatne zdanie – jak umrzeć: czy w komorach gazowych czy walczyć. To była walka z góry przegrana - mówi w wywiadzie dla PAP Kazik Ratajzer (Simcha Rotem), jeden z ostatnich żyjących bohaterów powstania w getcie warszawskim. Urodzony na warszawskim Czerniakowie Simcha Ratajzer, nazywany przez przyjaciół Kazikiem, w wieku 17 lat wstąpił do Żydowskiej Organizacji Bojowej.
Gdy rozpoczynał walkę w grupie bojowej Henocha Gutmana, nie spodziewał się, że uda mu się przeżyć. „Oczywiście my wiedzieliśmy, że na końcu drogi czeka nas pewna śmierć. Wiedzieliśmy, że nie możemy pokonać Niemców. Cała Europa była pod niemiecką okupacją. To była sprawa tylko tego – jeśli chodzi o moje prywatne zdanie – jak umrzeć: czy w komorach gazowych czy walczyć. Nie mieliśmy żadnych złudzeń. To była walka z góry przegrana” - ocenia.
29 kwietnia 1943 r., po dziesięciu dniach walki, Kazik Ratajzer wyszedł kanałami z getta, by skontaktować się z Icchakiem Antkiem Cukiermanem, jednym z przywódców ŻOB-u, który był łącznikiem ŻOB-u po stronie aryjskiej. „Powiedziałem mu: +słuchaj, z każdą sekundą szanse są mniejsze, żeby kogoś uratować+. Ja jako młody chłopak, a może z głupoty, myślałem, że przychodzę do Antka i kończę swoją misję. Okazało się, że nie. Myślałem, że wszystko jest przygotowane, że pomyśleli kogo i jak (ewakuować - PAP), okazało się, że nic nie ma”.
Gdy rozpoczynał walkę w grupie bojowej Henocha Gutmana, nie spodziewał się, że uda mu się przeżyć. „Oczywiście my wiedzieliśmy, że na końcu drogi czeka nas pewna śmierć. Wiedzieliśmy, że nie możemy pokonać Niemców. Cała Europa była pod niemiecką okupacją. To była sprawa tylko tego – jeśli chodzi o moje prywatne zdanie – jak umrzeć: czy w komorach gazowych czy walczyć” - mówi Kazik Ratajzer.
Dwa dni później Kazik spotyka się z Antkiem drugi raz. „Antek mówi mi mniej więcej tak: +jeśli Ty nie wracasz jutro do getta, to ja wracam+. To ja mówię do niego: +słuchaj, czy Ty rozumiesz, że oni czekają, żeby ich ocalić?! Po co mieliby mnie w ogóle posłać na aryjską stronę?+. On mówi: +Nie, to ja pójdę. A idź!+. No, on w końcu zrozumiał, że to jest szaleństwo, bo to nikomu nic nie da, a najmniej tym, którzy tam czekają”.
I tak na własną rękę, 19-letni Ratajzer rozpoczął organizowanie akcji wyprowadzenia ludzi z getta. Poszedł z dwoma kanalarzami, których przekonał, że idą ratować grupę Polaków zaskoczonych powstaniem w getcie. Gdy chcieli w pół drogi zrezygnować, zagroził im rewolwerem: „Albo idziecie, albo zostaniecie tutaj – na wieki wieków”.
Gdy dociera w końcu do getta nie odnajduje nikogo. „Usiadłem na tych gruzach, myślałem, co dalej robić. I chyba byłem na granicy zwariowania. Po jakimś czasie ocknąłem się, mówię sobie: ludzie czekają tam w kanałach, co ja tutaj robię, nikogo nie znalazłem. Wstaję i na nowo wołam, krzyczę umówione hasło. Nagle odpowiada mi głos kobiety. I pytam się +gdzie jesteś?+. Nie wiem, może to jakaś fatamorgana. Słyszę jej głos za każdym razem z innego kierunku: z lewej, z tyłu, z przodu, z prawej. Mówię +gdzie jesteś?, wstań!+. W końcu ona odpowiada +mam złamaną nogę+. Nie znalazłem jej. Co robić, wróciłem do kanałów” - opowiada Ratajzer.
„Po kilku krokach, minucie, dwóch, może trzech, wydawało mi się, że jeszcze ktoś jest w kanałach. To wszystko opowiadać - to trwa o wiele dłużej niż to trwało tam... Myślę sobie, kto to może być, mogą być Niemcy. To co robić? Ja nikogo nie widzę, ale czuję, że ktoś tam jest. Postanowiłem, że zaryzykuję, i krzyczę. I po chwili zjawia się grupa z jedną moją dobrą koleżanką. Ona żyje do dziś w Tel Awiwie – zostało nas tylko dwoje – ona i ja. Można sobie wyobrazić to spotkanie. I z nią jeszcze dziewięć osób. Radość nie do opisania” - mówi Kazik.
Ratajzer odsyła dwie osoby, w tym swojego najlepszego przyjaciela, by zebrali pozostałych przy życiu ludzi z getta. A sam wychodzi z getta, by przygotować wywiezienie powstańców z Warszawy. „Przed wyjściem powiedziałem – w żadnym wypadku nie oddalać się, wszyscy mają czekać razem – pod włazem”.
Załatwianie transportu przeciągnęło się, uciekinierom z getta przyszło spędzić w kanałach 48 godzin. „W międzyczasie skontaktowałem się z nimi, powiedzieli mi, że jest druga grupa, wszyscy są” - opowiada.
10 maja, spóźniona o kilka godzin, przyjeżdża jedna ciężarówka zamiast dwóch; 100 – 120 metrów od niemieckiej warty, na rogu Żelaznej i Prostej po aryjskiej stronie. „Otwieramy właz, ludzie wychodzą. Wóz się wypełnił, wracam do włazu – krzyczę czy ktoś jeszcze jest, nie ma nikogo. Tymczasem zbiera się tłum ludzi, zjawia się też polski policjant. Mówię mu: +Szanowny Panie, odbywa się tutaj akcja polskiego podziemia, proszę zawrócić+ - bo on szedł w kierunku Niemców”. I policjant zawraca.
W ciężarówce było około 50 osób, wśród nich Marek Edelman. Ratajzer chce odjeżdżać, ale mówią mu, że zostali ludzie na dole. „Już po tym wszystkim, pytałem Edelmana: +byłeś moim komendantem, czemu się nie wtrąciłeś?+. Okazało się, że wbrew temu co powiedziałem – żeby w żadnym wypadku się nie rozdzielać, część - nie było im wygodnie - poszła sobie do bocznych kanałów” - Ratajzer w końcu decyduje, że muszą odjechać, sytuacja jest zbyt ryzykowna, żeby zostać na miejscu.
„To wszystko na moją odpowiedzialność” - mówi Ratajzer. Ciężarówka odjechała i wywieźli ludzi do lasu. „W międzyczasie przyszli Niemcy, była bitwa, pozostali zginęli. Nikt nie wyszedł” - mówi.
Później Kazik wraz z grupą przyjaciół, m.in. Markiem Edelmanem, Cywią Lubetkin, ukrywali się w różnych mieszkaniach. Cały czas narażeni byli na to, że ktoś ich wyda. Kazik był jedyną osobą z tej grupy, która mogła chodzić po ulicach, bo wtapiał się w tłum warszawiaków.
Rok później Ratajzer z uratowanymi przyjaciółmi brał udział w powstaniu warszawskim. Początkowo walczył w oddziale Armii Krajowej, potem w grupie bojowej ŻOB u boku AL. Nie przyznał się, że jest Żydem, cały czas udawał Polaka. "Inaczej mnie by tu dzisiaj nie było” - mówi.
„Tylko raz powiedziałem coś dobrego o Żydach. Byłem któregoś dnia na warcie, ja odpoczywam na łóżku, a dwóch kolegów z mojej jednostki rozmawiało. I coś mi się nie spodobało, zszedłem z łóżka, podszedłem do nich i słyszę, że oni planują o 5 czy 6 rano uciec. Mówię do nich +Słuchajcie, wy się nie wstydzicie? Żydzi walczyli w getcie kilka tygodni, a wy po kilku dniach uciekacie?+ I jeden z nich mówi +Glina ma rację+. Mówili na mnie +Glina+, bo miałem granatowy mundur. Już żaden nie poszedł, wszyscy zostali. Śmieję się z tego do dziś” – i rzeczywiście - wybucha śmiechem.
Po wojnie, w listopadzie 1946 r., wyjechał do Palestyny. Obecnie mieszka w Jerozolimie.
Z Jerozolimy Ala Qandil (PAP)
aq/ mjs/ ls/