„Zginę w górach” – mawiała. I tak się stało. Podzieliła los wielu innych wybitnych wspinaczy. Zaginęła w czasie wyprawy na ośmiotysięcznik Kanczendzonga. Nie wiadomo ani jak, ani kiedy dokładnie zmarła. Jej ciała nie odnaleziono. Symboliczną datą śmierci Wandy Rutkiewicz – pierwszej kobiety, która zdobyła najtrudniejszą górę świata K2 i pierwszej osoby z Polski na szczycie Mount Everest – jest 13 maja 1992 r. g. 24.00.
Odpocznę, prześpię się
W ostatnią, jak się okazało, wyprawę na trzeci pod względem wysokości szczyt świata, ruszyła wraz młodym wówczas polskim wspinaczem Arkadiuszem Gąsienicą-Józkowym oraz kilkoma himalaistami z Meksyku. Polak zatruł się, dwóch uczestników z powodu odmrożeń musiało opuścić obóz.
Pierwszy atak szczytowy, podjęty pod koniec kwietnia, nie powiódł się z powodu burzy śnieżnej. „Wspinaliśmy się, aklimatyzowaliśmy, przeprowadziliśmy nawet jeden atak szczytowy, ale pogoda była bardzo zła – wspominał po latach szef wyprawy, wybitny himalaista Carlos Carsolio w rozmowie z „Portalem Górskim” - Mój brat i moja była żona nabawili się w tym czasie odmrożeń, Arek i Andres nie czuli się najlepiej. Wanda również miała problemy zdrowotne, więc wszyscy postanowiliśmy zejść”.
Atak ponowili po kilku dniach. Z bazy wyszli tylko Rutkiewicz i Carsolio. „Zarówno Wanda, jak i ja widzieliśmy spore szanse na odniesienie sukcesu. Wszystko szło bardzo dobrze, choć miałem problemy z kontuzją nogi. Później, podczas ostatniego ataku szczytowego, Wanda była bardzo wolna. Miała dzień opóźnienia w stosunku do mnie i gdy dotarła wieczorem do naszej jaskini lodowej na wysokości 7900 m, wymiotowała, bolał ją brzuch. Wypiliśmy herbatę, rozmawialiśmy ze sobą i zdecydowaliśmy się rozpocząć wspinaczkę następnego ranka”.
12 maja rozpoczęli atak szczytowy. Rutkiewicz znów szła bardzo wolno. „Po jakimś czasie przestałem ją widzieć za swoimi plecami. Poruszałem się dużo szybciej. Niestety nadeszło pogorszenie pogody i zrobiło się bardzo zimno. Dotarłem na szczyt późno, bo około godziny 17:00, ale na tej wysokości było idealne popołudnie – widoki, chmury, wszystko!”.
Podczas zejścia Meksykanin spotkał Rutkiewicz, która na wysokości ok. 8200-8300 m. odpoczywała w lodowej grocie. „To było niepokojące, ponieważ w tak ekstremalnie zimną noc trzeba się ruszać, a nie leżeć. Zostałem z Wandą, dużo wtedy rozmawialiśmy. Nie powiedziałem jej jednak wprost, żeby nie kontynuowała wspinaczki. Nie miałem prawa tego robić, ponieważ szanowałem decyzję, którą sama podejmie”. Rutkiewicz pozostała nieugięta: „Odpocznę, prześpię się i za kilka godzin ruszę na szczyt. Czuję się zmęczona, ale czuję się dobrze”.
Meksykanin ruszył w dół sam. Dotarł do jaskini na wysokości 7900 m, tam spędził noc – jak opowiadał - „wypełnioną halucynacjami”. Czekał na Rutkiewicz do popołudnia, a później znów ruszył w dół do rozbitego niżej namiotu. Tam znów czekał na Polkę, ale ona się nie pojawiła. Carsolio był ostatnią osobą, która widziała Rutkiewicz.
Życie ze śmiercią
Śmierć towarzyszy jej od najmłodszych lat. Gdy ma 5 lat w 1948 r., ginie jej starszy o dwa lata brat. Wraz z kolegami wrzuca znalezioną minę do ogniska. To nie jedyna tragedia rodzinna – gdy ma 29 lat bestialsko zamordowany zostaje jej ojciec.
Podobnie jest w górach, tam też giną bliskie jej osoby.
Miłość do gór spadła na nią w czasie studiów. Grała wówczas w siatkówkę w I lidze. W 1964 r. powołana została nawet do szerokiej kadry przed Igrzyskami Olimpijskimi.
Nieco przypadkowo wybrała się na skałki w Góry Sokole, w okolicach Jeleniej Góry. „Już pierwszy dzień przyniósł mi takie doznania, które osłabiły wszystkie moje dotychczasowe fascynacje. Odnalazłam coś dla siebie i wiedziałam, że przy tym pozostanę” – mówiła wówczas. W 1962 r. ukończyła kurs taternicki. Przez kilka lat wspinała się w Tatrach, prowadząc kilka nowych dróg. W połowie lat 60-tych zaczęła wyjeżdżać w Alpy, później wspinała się też w Pamirze, Hindukuszu, czy Kaukazie.
Pierwszy ośmiotysięcznik Gaszerbrum III zdobyła w 1975 r.
Także w górach śmierć jest jej nieodstępnym towarzyszem. Rutkiewicz dobrze o tym wiedziała: „Kiedy nad nami jest już tylko niebo, wszystko widać ostrzej. Nie ma półprawd, nie ma półtonów. Wszystko jest czarne albo białe, zimne albo gorące. Albo się przeżyje, albo się umiera”.
W jednym z filmów dokumentalnych mówi: „Wielu partnerów, partnerek, z którymi wiązałam się liną, wyjeżdżałam razem w góry, byłam na wspólnych wyprawach, czy z kręgu moich przyjaciół i domowników, nie żyje. To już ponad 30 osób, tragiczny bilans”.
W górach w czasie wspinaczki na Broad Peak straciła ukochaną osobę. Prywatne życie długo się jej nie układało. Miała za sobą dwa nieudane małżeństwa. Neurochirurga Kurta Lyncke poznała w 1989 r. w Berlinie. Był wysportowany, ale dotąd nie zajmował się wspinaczką. Z Rutkiewicz zaczął jeździć w góry. „Wiesz, my z Kurtem szykujemy się na starość" – mówiła do swojej partnerki wspinaczkowej. Podczas wejścia na ośmiotysięcznik w lecie 1990 r. Lyncke nagle potknął się i zleciał po stoku. Zginął na miejscu.
Od tego czasu zaczęła wspinać się samotnie. Rok później zdobyła dwa kolejne ośmiotysięczniki Czo Oju i Annapurnę, ten ostatni w kontrowersyjnych okolicznościach.
Na dach świata
Ta wyprawa to nie miał być jej tryumf. Rutkiewicz pod Mount Everest Rutkiewicz ruszyła w 1978 r. jako członek niemieckiej wyprawy. Atak z bazy rozpoczął się 9 października. Polka musiała w nim wykazać się nie tylko odpornością, ale też asertywnością „Najtrudniejsze było to, kiedy poczułam się jak wyrobnik. Kiedy Niemcy na wyprawie powiedzieli mi: - Przecież wzięliśmy Cię tu po to, żebyś wprowadziła naszą przedstawicielkę na szczyt” – opowiadała po powrocie. Ale atakująca szczyt Niemka osłabła. Rutkiewicz odmówiła wówczas powrotu do bazy, wiedząc, że drugiej szansy wejścia na szczyt może nie dostać. „Rób co chcesz, ale to już twoja sprawa” – usłyszała. Na wysokości 7900 m. doszło do kolejnego konfliktu, gdy odmówiła niesienia dodatkowej butli z tlenem. Tłumaczyła, że jest obciążona już sprzętem filmowym.
Wspinaczka z IV obozu trwała 6 godzin i 15 minut. „Podchodząc do szczytu, ostatnie 50 metrów szłam bez tlenu, dlatego że zalodził mi się wlot do maski. Musiałam ją zdjąć i ostatnie metry przeszłam, oddychając powietrzem z zewnątrz. Na tych ostatnich metrach jest się w takim stanie euforii, że szłam do szczytu w tym samym tempie bez tlenu, jak z tlenem”.
Na najwyższym szczycie świata stanęła 16 października 1978 r. - dokładnie w dzień wyboru Karola Wojtyły na papieża.
„Po zejściu wydawało mi się, że to nawet nie ja, że to nie był najwyższy szczyt. Jakoś wszystko było takie normalne, a jednocześnie nie do uświadomienia, nie do przeżycia” – mówiła o swoich wrażeniach.
To był moment, gdy weszła do elity himalaistów i zyskała wielką popularność. „Nagle do świadomości ludzi dotarła wiadomość, że Polka weszła na Mount Everest. (…) Może dodałam ducha tym, którym go brakowało” - komentowała swój sukces Wanda Rutkiewicz.
Uderzyła też w męskie ego polskich wspinaczy – była pierwszym Polakiem na dachu świata. Do tego pierwszą Europejką i trzecią kobietą na świecie, która dokonała tego wyczynu. Gdy rok później spotkała się z Janem Pawłem II dała mu w prezencie kamień z wierzchołka Mount Everest, na co odpowiedział: „Dobry Bóg tak chciał, że tego samego dnia weszliśmy tak wysoko".
Wielki sukces i wielkie kontrowersje
Zdobycie najwyższego szczytu świata to dla niej nie tylko spełnienie marzeń, ale przygrywka do jeszcze większych wyzwań.
Na najtrudniejszą górę świata K2 wybiera się trzykrotnie w 1982, 1984 i 1986 r. Nim jej się ostatecznie uda, weźmie jeszcze udział wraz z Krystyną Palmowską i Anną Czerwińską w pierwszym czysto kobiecym wejściu na Nanga Parbat.
Pierwsze dwie wyprawy kończą się niepowodzeniami. 23 czerwca 1986 r. wreszcie dopina swego. „Na skałach za wierzchołkiem głównym po stronie północnej zostawiłam przyciśnięty kamieniem plastikowy worek z polskim proporczykiem i kartką z moim nazwiskiem i imieniem, datą i godziną, imieniem i nazwiskiem Liliane oraz z dumnym dopiskiem "first women’s ascent". Potem nazbierałam prawie kilogram drobnych kamyczków, a gdy doszli Francuzi jeszcze przez godzinę robiliśmy sobie zdjęcia”.
Znów jest pierwsza – przed nią na szczycie nie stanęła jeszcze żadna kobieta, ani żaden Polak. Drugą – Francuzkę Liliane Barrard wyprzedziła nieco ponad godzinę. Rodaków – o dwa tygodnie. Na początku lipca na K2 stanęli Jerzy Kukuczka i Tadeusz Piotrowski.
Obie wyprawy zakończyły się tragicznie. Barrard wraz z mężem ginie podczas zejścia, podobnie jak Piotrowski. W sierpniu góra zabiera kolejnych dwóch polskich wspinaczy Wojciecha Wróża i Dobrosławę Miodowicz-Wolf. W sumie tylko w 1986 r. na K2 straciło życie 13 himalaistów.
Rutkiewicz przeżywa, ale po powrocie „wyglądała, jakby wróciła z Księżyca” i była „wymizerowana i wychudzona jak zjawa” – tak opisywali jej wygląd polska himalaistka Anna Czerwińska oraz brytyjski fotograf i reporter.
W kolejnych latach wchodzi jeszcze na 6 ośmiotysięczników (Sziszpangmę wraz z Ryszardem Wareckim zdobywają jako pierwsi Polacy). Ogromne kontrowersje wzbudziło zdobycie przez nią Annapurny w październiku 1991 r.
W ostatnim etapie Rutkiewicz szła wolno. 200 metrów od szczytu spotkała schodzącego Ryszarda Pawłowskiego. Spytała go o drogę i jak wygląda sam szczyt. Na wierzchołku nikt jej nie widział, a zdjęcia które zrobiła były słabej jakości. Rutkiewicz musiała tłumaczyć się po powrocie do kraju przed specjalną komisją. Uznała ona jej wejście. Ale ponoć tuż po werdykcie jeden z jej członków miał rzucić na schodach: „Wanda, my żeśmy uznali, że ty weszłaś, ale ja ci, kurwa, nie wierzę”
Z kolejnej wyprawy Rutkiewicz nie wróciła. Została uznana za zmarłą przez sąd w Warszawie w 1996 r. Datą śmierci wyznaczoną przez sędziów jest 13 maja 1992 r. godz. 24.00.
Łukasz Starowieyski
Źródło: Muzeum Historii Polski