Joachim Gnida - jeden z dziewięciu górników z kopalni Wujek, zabitych 16 grudnia 1981 r. podczas pacyfikacji kopalni przez siły milicyjne, skończyłby w czwartek 70 lat - przypomina Śląskie Centrum Wolności i Solidarności, pielęgnujące pamięć o ofiarach stanu wojennego.
"Joachim Gnida pracował w kopalni Wujek od 1972 roku. Interesował się piłką nożną i gotowaniem. Bardzo dużo czasu poświęcał rodzinie. Podczas strajku w grudniu 1981 dwukrotnie urywał się i wracał do domu, do ukochanej żony Renaty i prawie trzyletniej córeczki Oli" - napisali przedstawiciele Centrum w portalu społecznościowym.
16 grudnia 1981 r. o piątej rano górnik uściskał najbliższych i pojechał do kopalni, bo nie chciał zawieść strajkujących kolegów. W czasie pacyfikacji zakładu przez ZOMO został postrzelony w głowę; nie odzyskał już przytomności. Zmarł dwa tygodnie później, 2 stycznia 1982 roku w Centralnym Szpitalu Górniczym w Katowicach-Ochojcu. Przed trzema dniami minęła 41. rocznica jego śmierci.
"Joachim Gnida pracował w kopalni Wujek od 1972 roku. Interesował się piłką nożną i gotowaniem. Bardzo dużo czasu poświęcał rodzinie. Podczas strajku w grudniu 1981 dwukrotnie urywał się i wracał do domu, do ukochanej żony Renaty i prawie trzyletniej córeczki Oli" - napisali przedstawiciele Centrum w portalu społecznościowym.
Pogrzeb Joachima Gnidy, pod obstawą kilkudziesięciu funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa, odbył się 7 stycznia 1982 r. na cmentarzu ewangelickim w Mikołowie - mieście, gdzie urodził się górnik.
Pacyfikacja kopalni Wujek była największą tragedią stanu wojennego. Protest w kopalni rozpoczął się na wieść o zatrzymaniu szefa zakładowej Solidarności Jana Ludwiczaka. 16 grudnia czołgi sforsowały kopalniany mur, a uzbrojone oddziały ZOMO wkroczyły na teren zakładu. Potem do akcji wprowadzony został pluton specjalny ZOMO, padły strzały. Na miejscu zginęło sześciu górników, jeden umarł kilka godzin później w szpitalu po operacji, a dwóch kolejnych - wśród nich Joachim Gnida - na początku stycznia 1982 r.
W czerwcu 2008 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach skazał prawomocnie byłego dowódcę plutonu specjalnego Romualda C. na 6 lat więzienia, a 13 jego podwładnym wymierzył od 3,5 do 4 lat więzienia. Wniesione kasacje oddalił w 2009 r. Sąd Najwyższy - wyrok stał się ostateczny blisko 28 lat po tragedii.(PAP)
mab/ dki/