Jednoznaczna ocena granatowej policji jest niemożliwa. Znamy przypadki policjantów pomagającym Polakom i Żydom, osoby zaangażowane w działania konspiracyjne, jak też haniebne przypadki zdrady i zbrodniczej nadgorliwości - mówi PAP prof. Jerzy Kochanowski z Uniwersytetu Warszawskiego.
PAP: 75 lat temu, 17 grudnia 1939 r., na mocy rozporządzenia Hansa Franka utworzono wzbudzającą do dziś kontrowersje Policję Polską Generalnego Gubernatorstwa, nazywaną od koloru mundurów policją granatową. Jaki był stosunek polskiej ludności do „granatowych” policjantów?
Prof. Jerzy Kochanowski: Większość społeczeństwa traktowała funkcjonariuszy obojętnie, często wrogo. Wykonywali oni zadania zlecone przez niemieckiego okupanta i dlatego ludność Generalnego Gubernatorstwa nie szanowała ich. Często policjanci się skarżyli, że ludzie traktowali ich wręcz pogardliwie.
Jednak gdy Polak padł ofiarą przestępstwa, np. rabunku czy kradzieży, pierwsze kroki kierował na komisariat polskiej policji, a nie do niemieckiej Schutzpolizei, która wzbudzała strach. W przypadku przestępstwa na osobie narodowości niemieckiej np. na volksdeutschu sprawę przejmowała wyłącznie policja niemiecka, głównie jej pion kryminalny Kriminalpolizei (Kripo). Gdy dochodziło do sabotażu lub zamachu na przedstawiciela władz okupacyjnych śledztwo prowadziło Gestapo.
PAP: Czy i w jakim stopniu funkcjonariusze granatowej policji angażowali się w działania niepodległościowego podziemia?
Prof. Jerzy Kochanowski: Odsetek policjantów współpracujących z organizacjami konspiracyjnymi, głównie AK, ale i BCh oraz innymi nurtami podziemia niepodległościowego można oszacować na ok. 30 proc. Policjanci przekazywali informacje o planowanych działaniach okupanta, przejmowali kierowane do Niemców donosy, ostrzegając osoby zagrożone aresztowaniem. Brali udział w obserwacji funkcjonariuszy niemieckich w ramach przygotowywanych przez podziemie akcji dywersyjnych.
Jerzy Kochanowski: Większość społeczeństwa traktowała funkcjonariuszy obojętnie, często wrogo. Wykonywali oni zadania zlecone przez niemieckiego okupanta i dlatego ludność Generalnego Gubernatorstwa nie szanowała ich. Często policjanci się skarżyli, że ludzie traktowali ich wręcz pogardliwie.
AK i inne organizacje często kierowały swoich żołnierzy do służby w policji granatowej. Podam tu osobisty przykład mojego dziadka, który został skierowany przez swoich konspiracyjnych dowódców do pracy w policji w celu pozyskiwania informacji dla podziemia. Z AK współpracowali szeregowi policjanci, ale również wyżsi oficerowie, jak płk Aleksander Reszczyński, zamordowany w marcu 1943 roku w Warszawie przez bojówkę Gwardii Ludowej. Reszczyński aktywnie współpracował z kontrwywiadem AK, jednak dla niewtajemniczonych był najwyższym rangą funkcjonariuszem policji granatowej, a więc mógł być postrzegany jako kolaborant.
PAP: Jaką rolę granatowej policji wyznaczyły okupacyjne władze niemieckie?
Prof. Jerzy Kochanowski: Polska policja od początku pełniła funkcję policji pomocniczej, wspierającej niemieckie formacje policyjne. „Granatowi” prowadzili m.in. walkę z nielegalnym handlem, konwojowali więźniów, pełnili straż przy murze getta, brali udział w łapankach.
Z pewnością część funkcjonariuszy wykazywała szkodliwą, a nawet zbrodniczą nadgorliwość. Są znane przypadki wyłapywania przez policjantów uciekinierów z getta lub ukrywających się Żydów. AK i inne organizacje podziemne ostrzegały nadgorliwców. W skrajnych przypadkach podziemne sądy wydawały na nich wyroki śmierci.
Tak stało się z funkcjonariuszami pionu kryminalnego policji, Leonem Millerem i Marianem Szwedem, którzy szantażowali Żydów i czerpali z tego korzyści majątkowe. Obaj byli agentami Gestapo, próbującymi spenetrować AK. Zostali zastrzeleni w kwietniu 1944 roku przez AK. Z kolei funkcjonariusze Antoni Rozmus, Józef Sandomierski i Zdzisław Wandycz z obozu przy ul. Gęsiej („Gęsiówka”) w Warszawie zostali zlikwidowani na mocy wyroku podziemnego sądu za okrucieństwo i znęcanie się nad więźniami.
Jerzy Kochanowski: Jednoznaczna ocena tej formacji jest niemożliwa, bo w każdej zbiorowości są przypadki zachowań pozytywnych, jak i rażąco negatywnych, a także, milczący tłum osób biernych. Znamy przypadki policjantów pomagającym Polakom i Żydom, osoby niezwykle zaangażowane w działania konspiracyjne.
Zdarzało się, że współpracujący z konspiracją oficerowie policji granatowej ostrzegali podwładnych przed kolaboracją i jej konsekwencjami. Nierzadkie były przypadki korupcji. Warto jednak dodać, że podczas okupacji także wśród innych polskich urzędników np. skarbowych czy pracowników kwaterunku zdarzały się również przypadki nadużyć oraz negatywnych zachowań wobec współrodaków.
PAP: Czy Niemcy ufali polskim policjantom?
Prof. Jerzy Kochanowski: W większości przypadków nie. Za utratę broni, np. podczas akcji podziemia, policjant trafiał do obozu koncentracyjnego. Poza skrajnymi przypadkami zdrajców i kolaborantów w szeregach policji dużą część funkcjonariuszy pozostawała bierna, wykonując rozkazy Niemców bez entuzjazmu. Okupant traktował ich instrumentalnie. Trzeba podkreślić, że okres okupacji sprzyjał rozluźnieniu norm moralnych w społeczeństwie. Nasilenie przestępczości kryminalnej było ogromne. Policja granatowa spełniała więc pewną pozytywną rolę, chroniąc społeczeństwo przed falą bandytyzmu. Bez niej okupacja byłaby jeszcze straszniejsza.
PAP: Jak można więc ocenić postawę policji granatowej?
Prof. Jerzy Kochanowski: Jednoznaczna ocena tej formacji jest niemożliwa, bo w każdej zbiorowości są przypadki zachowań pozytywnych, jak i rażąco negatywnych, a także, milczący tłum osób biernych. Znamy przypadki policjantów pomagającym Polakom i Żydom, osoby niezwykle zaangażowane w działania konspiracyjne. Znamy również haniebne przypadki zdrady i zbrodniczej nadgorliwości poszczególnych funkcjonariuszy. Problem ten opisał Stanisław Rembek w „Wyroku na Franciszka Kłosa”, choć przypadek tytułowej postaci jest tam nieco przerysowany.
PAP: Jaki był los funkcjonariuszy polskiej policji po wojnie?
Prof. Jerzy Kochanowski: Po wojnie UB przesłuchiwało funkcjonariuszy policji, badając ich postawę podczas okupacji. Większość przeszła weryfikację, lecz tylko bardzo nieliczni zdecydowali się na służbę w Milicji Obywatelskiej i innych organach porządkowych komunistycznych władz. Jeszcze raz posłużę się przykładem mojego dziadka, który w latach 40. odrzucił propozycję pracy w MO.
Rozmawiał Maciej Replewicz (PAP)
rep/ mjs/ ls/