Kiedy 2 października 1939 r. pod Kockiem na Lubelszczyźnie starły się ze sobą niemiecka dywizja zmotoryzowana i Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga, tragiczny los Polski był przesądzony. Wiedząc o tym, polski dowódca świadomie wydał bitwę Niemcom, zadając im spore straty. Zacięte walki z nieprzyjacielem przerwała dopiero decyzja gen. Kleeberga o kapitulacji, podjęta 5 października w związku z brakiem amunicji. Pomimo odniesionych sukcesów, polscy żołnierze ze łzami w oczach składali broń i maszerowali do niemieckiej niewoli. Kończył się ostatni epizod przegranej kampanii 1939 r.
9 września, gdy gen. Kleeberg, szef Dowództwa Okręgu Korpusu nr IX w Brześciu nad Bugiem, otrzymał rozkaz tworzenia improwizowanych oddziałów do obrony Polesia, wojska niemieckie osiągnęły na północy rejon Biebrzy, Narwi i Bugu; doszły do linii Wisły i szturmowały Warszawę. Wydając rozkaz o utworzeniu Grupy Operacyjnej „Polesie” Naczelny Wódz marszałek Edward Rydz-Śmigły powierzył gen. Kleebergowi zadanie zorganizowania obrony na linii Brześć-Pińsk, co miało powstrzymać nieprzyjaciela dążącego do obejścia polskich pozycji od wschodu.
Improwizowana obrona Polesia
Pomimo pogarszającej się z dnia na dzień sytuacji na froncie, niedostatku sprzętu łączności i braku wystarczających środków transportu, gen. Kleeberg przystąpił do zdecydowanego działania. Zgodnie z rozkazami naczelnego dowództwa, podjął się organizacji improwizowanej obrony Polesia (w oparciu o bagna poleskie nad Jasiołdą, Muchawcem i Prypecią) dysponując głównie ośrodkami zapasowymi czterech dywizji piechoty – 9, 18, 20 i 30. Siły te miały ubezpieczać liczący ok. 250 km odcinek frontu biegnący wzdłuż Prypeci, od Brześcia do granicy ze Związkiem Sowieckiem. 13 września sztab obrony Polesia zainstalował się w Pińsku. Stacjonująca tam flotylla rzeczna przeszła pod rozkazy gen. Kleeberga (żołnierzy wcielono do organizującej się Grupy Wojsk, a okręty niebawem zatopiono), podobnie jak załoga twierdzy brzeskiej, resztki oddziałów Wojska Polskiego, które dotarły na Polesie (zgrupowania „Drohiczyn”, „Jasiołda” i „Kobryń”) i nieliczne oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza.
18 września z Pińska, gdzie Naczelny Wódz przeniósł 9 września swoją kwaterę, odleciały do Rumunii trzy bombowce Łoś. Gen. Kleeberg nie ewakuował się, choć komendant pińskiego lotniska złożył mu taką ofertę. "Wojna jest przegrana. Ale honor żołnierza nie jest przegrany. Mam żołnierzy pod swoją komendą. Nie opuszczę ich" – tłumaczył dowódca oddziałów wycofujących się z Polesia.
Powstrzymanie dochodzących już od północy do Brześcia wojsk niemieckich miało umożliwić odwrót na południe – w kierunku tzw. Przedmościa Rumuńskiego – zdziesiątkowanej Armii „Modlin” i Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew”. Było to zadanie bardzo trudne, jeśli nie niewykonalne. Naczelny Wódz położył na barki gen. Kleeberga wielki ciężar, nie poparty jednak potencjałem bojowym.
13 września rozpoczęły się walki o Brześć – z siłami XIX Korpusu Pancernego gen. Heinza Guderiana. Twierdza Brzeska broniła się bohatersko do 16 września, a polska załoga dowodzona przez gen. Kazimierza Plisowskiego zdołała odeprzeć siedem nieprzyjacielskich szturmów, dokonując w międzyczasie także wypadów zaczepnych na wroga. Większość obrońców wycofała się w nocy z 16 na 17 września (pozostali tylko ci, do których nie dotarł rozkaz o opuszczeniu fortyfikacji). Nazajutrz twierdzę zajęli Niemcy. Równolegle trwały zaciekłe walki pod Kobryniem (dowodził nimi ppłk Władysław Seweryn).
17 września we wczesnych godzinach rannych Polskę zaatakowała Armia Czerwona – łącznie w pierwszym rzucie prawie 500 tys. żołnierzy zgrupowanych w dwa fronty (Białoruski i Ukraiński), wspieranych przez Wojska Ochrony Pogranicza NKWD. Z chwilą sowieckiej napaści Polska znalazła się w kleszczach dwóch potęg militarnych; kampania prowadzona przez Wojsko Polskie była przegrana.
18 września z Pińska, gdzie Naczelny Wódz przeniósł 9 września swoją kwaterę, odleciały do Rumunii trzy bombowce Łoś. Gen. Kleeberg nie ewakuował się, choć komendant pińskiego lotniska złożył mu taką ofertę. "Wojna jest przegrana. Ale honor żołnierza nie jest przegrany. Mam żołnierzy pod swoją komendą. Nie opuszczę ich" – tłumaczył dowódca oddziałów wycofujących się z Polesia. Zupełnie inną decyzję podjął gen. Rydz-Śmigły, który ewakuował się do Rumunii. Podobnie postąpiły najwyższe władze państwowe z prezydentem Ignacym Mościckim na czele.
Sytuacja armii pozbawionej wodza z upływem każdej godziny stawała się coraz bardziej beznadziejna. Żołnierze gen. Kleeberga, zgrupowani w Grupę Operacyjną „Polesie”, kontynuowali marsz na południe. Początkowo do gen. Kleeberga nie dotarły dyrektywy rozgłoszone przez radiostację sztabu Naczelnego Wodza 17 września o godz. 22.00. Dopiero następnego dnia poinformowano go o rozkazie nakazującym odwrót oddziałów polskich na Węgry i Rumunię oraz przekraczanie granic z obu państwami.
Gen. Kleeberg jednak już wcześniej zdecydował o kontynuacji walki z dwoma agresorami. 17 września wydał rozkaz następującej treści: "Bronić się na błotach poleskich, wykorzystując wszystkie przeszkody wodne". Polski dowódca liczył na uniknięcie walk z Sowietami. Skierował się na Kowel, po czym zamierzał wycofać się na Przedmoście Rumuńskie. 22 września zmienił jednak plany w związku z wcześniejszym obsadzeniem Kowla przez Sowietów. Nie powiodły się zainicjowane przez generała próby pertraktacji w sprawie przejścia przez miasto polskich oddziałów.
Marsz na pomoc oblężonej Warszawie
"Co powie naród, jeśli w walce z takim wrogiem i o taką sprawę armia polska zaprzestanie oporu, nie wyczerpawszy wszystkich możliwości?" – pytał po fiasku planów dotyczących koncentracji sił w rejonie Kowla gen. Kleeberg. Nie zastanawiał się jednak długo nad dalszym kierunkiem marszu swych wojsk – rozkazał jak najszybsze przedostanie się w rejon Warszawy, z zamiarem udzielenia pomocy zbrojnej oblężonej stolicy. Oddziały GO „Polesie” szły w kierunku na Kramno, Szack i Pisz. Następnie zamierzały przeprawić się na zachodni brzeg Bugu i osiągnąć Włodawę.
W międzyczasie do grupy wojsk gen. Kleeberga dołączały się kolejne, częściowo rozbite przez Niemców oddziały. Marsz utrudniała zerwana łączność ze sztabem głównym, problemy z rozpoznaniem, aktywność wojsk niemieckich oraz podjazdy prosowieckich grup dywersyjnych i podążającej za nimi Armii Czerwonej.
"Co powie naród, jeśli w walce z takim wrogiem i o taką sprawę armia polska zaprzestanie oporu, nie wyczerpawszy wszystkich możliwości?" – pytał po fiasku planów dotyczących koncentracji sił w rejonie Kowla gen. Kleeberg. Nie zastanawiał się jednak długo nad dalszym kierunkiem marszu swych wojsk – rozkazał jak najszybsze przedostanie się w rejon Warszawy, z zamiarem udzielenia pomocy zbrojnej oblężonej stolicy.
"Nie było poważniejszej bitwy, ale dzień i noc słychać było strzały patroli, rozpoznań. Wszędzie płonęły wsie, dwory, miasteczka. Noce były jasne od ognia, dni zaciemnione słupami dymu. Obok małych oddziałach regularnych wojsk spotykały nasze ubezpieczenia jakieś dzikie oddziały domorosłych komunistów, bandytów wypuszczonych z więzień, które robiły wojnę na własny rachunek" – wspominał płk. Adam Epler, dowódca Dywizji „Kobryń” (przeformowanej 28 września w 60 Dywizję Piechoty).
Pomimo wszystkich tych problemów gen. Kleeberg polecił swym oddziałom zorganizowanie antyniemieckich akcji zaczepno-dywersyjnych. "Celem akcji jest ciągłe i systematyczne nękanie oddziałów niemieckich znajdujących się w rejonie Brześć i Kobryń przez ostrzeliwanie pojedynczych żołnierzy, napadanie na transporty żywności, amunicji itd." – instruował swych podwładnych generał w rozkazie z 22 września.
Po kilku dniach, w nocy z 26 na 27 września, oddziały gen. Kleeberga osiągnęły linię Bugu w rejonie Włodawy i Grabowa. Po sforsowaniu rzeki i wkroczeniu do części opuszczonej przez Niemców Włodawy, polski dowódca otrzymał hiobową wieść z Warszawy – dowódca Armii „Warszawa” gen. Juliusz Rómmel informował go depeszą o kapitulacji miasta (umowa kapitulacyjna weszła w życie 28 września). Dowódca wojsk broniących Polesia zdawał sobie sprawę, że dalszy marsz w kierunku zdobytej przez wroga stolicy jest bezcelowy. 28 września gen. Kleeberg zwołał zebranie wyższych dowódców informując ich o kapitulacji stolicy. Proponowano mu wówczas objęcie stanowiska Naczelnego Wodza, jednak generał nie wyraził na to zgody.
Jednocześnie nakreślił on plany przyszłych działań dowodzonych przez siebie oddziałów – marsz na południe, w kierunku na Stawy pod Dęblinem, gdzie mieścił się skład broni i amunicji. Po ich zdobyciu zamierzano kontynuować walkę. "To nie jest jakaś desperacka decyzja, ona ma sens polityczny. Trzeba przedłużać tę wojnę. Demonstrować światu, że Hitler nie podbił Polski w osiemnaście dni, jak się chełpi. (…) Myślałem o Puszczy Solskiej na południe od Lublina. Ale w Lublinie Sowieci, z którymi nie chcę się bić. Więc pozostają Góry Świętokrzyskie" – tłumaczył na zebraniu gen. Kleeberg gen. Zygmuntowi Podhorskiemu, dowódcy Dywizji Kawalerii „Zaza”.
Ostatnia bitwa w obronie Polski
Zgodnie z rozkazem gen. Kleeberga od 28 września podległe mu wojska zorganizowano w Samodzielną Grupę Operacyjną „Polesie”. W jej skład weszły dwie dywizje piechoty (50 DP i 60 DP), Podlaska Brygada Kawaleria, Dywizja Kawalerii „Zaza”, 13. Eskadra Lotnicza oraz służby. Łącznie generał miał pod rozkazami ok. 17-18 tys. żołnierzy.
Podczas marszu w kierunku na Dęblin i Kock SGO „Polesie” natrafiła na wojska sowieckie, pokonując je najpierw pod wsią Jabłoń, a następnie pod Milanowem (29-30 września). 1 października sztab SGO „Polesie” zainstalował się w Serokomli; polskie oddziały zajęły pozycje w rejonie Sukowa, Radzynia i Kocka.
"Obszar pod Kockiem stwarzał stronie polskiej dość dobre warunki do walki. Spore masywy leśne umożliwiały przeprowadzenie skrytych przegrupowań i ześrodkowań oraz w naturalny sposób zwiększały możliwości obrony. Zły stan dróg utrudniał Niemcom posługiwanie się transportem samochodowym, natomiast polska piechota i kawaleria nie były uzależnione od dróg o nawierzchni twardej" – piszą Czesław Grzelak i Henryk Stańczyk w książce „Kampania polska 1939 roku”.
Ostatnia bitwa kampanii 1939 r. rozegrała się w dniach 2-5 października w rejonie wielu miejscowości – poza obszarem Kocka walki toczyły się m.in. pod Serokomlą, Krzywdą, Wojcieszkowem, Adamowem, Radoryżem Kościelnym, Helenowem i Wolą Gułowską. Przez cztery dni SGO „Polesie” nie tylko skutecznie odpierała, ale i atakowała siły niemieckie złożone z 13 Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej, dowodzonej przez gen. Paula von Otto oraz 29 Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej gen. Joachima von Lemelsena (przybyła w rejon bitwy 4 października). Obie nieprzyjacielskie dywizje walczyły w składzie XIV Korpusu Zmotoryzowanego gen. Gustava von Wietersheima.
O skuteczności działań zaczepnych podejmowanych przez żołnierzy gen. Kleeberga dowodzi treść niemieckiego komunikatu, nadanego wieczorem 3 października. "XIV Korpus i 13 Dywizja Piechoty Zmotoryzowanej odbija głównymi siłami natarcie polskie związku wszystkich rodzajów broni pod Kockiem i na północny zachód od tegoż. Walki jeszcze nie zakończone" – informował nieprzyjaciel.
W drugiej fazie bitwy pod Kockiem, w dniach 4-5 października, najcięższe walki toczono o opanowanie Adamowa, Krzywdy oraz Woli Gułowskiej – ta ostatnia miejscowość kilkukrotnie przechodziła z rąk do rąk. Ostatniego dnia bojów – 5 października – Polacy brawurowym atakiem zdobyli silnie broniony przez Niemców rejon miejscowego kościoła (Kościół Nawiedzenia NMP wraz z zespołem klasztornym karmelitów trzewiczkowych) oraz wyparli wroga z pobliskiego cmentarza.
Kapitulacja SGO „Polesie”
Kolejne ataki na 13 Dywizję Piechoty Zmotoryzowanej uniemożliwił polskim żołnierzom brak amunicji. O jej wyczerpaniu zameldował gen. Kleebergowi po południu 5 października kwatermistrz SGO „Polesie”. Wobec bezcelowości dalszych walk oraz w trosce o życie swych żołnierzy, przebywający w leśniczówce Hordzieszka gen. Kleeberg samodzielnie zdecydował o kapitulacji.
"Przywilejem dowódcy jest brać odpowiedzialność na siebie. Dziś biorę ją w tej najcięższej chwili — każąc zaprzestać dalszej bezcelowej walki, by nie przelewać krwi żołnierskiej nadaremnie. Dziękuję Wam za Wasze męstwo i Waszą karność - wiem, że staniecie, gdy będzie trzeba. Jeszcze Polska nie zginęła. I nie zginie!" - pisał w rozkazie pożegnalnym do żołnierzy SGO „Polesie” gen. Kleeberg.
Wieczorem tego dnia wydał do swoich żołnierzy pożegnalny rozkaz: "Z dalekiego Polesia, znad Narwi, z jednostek, które się oparły w Kowlu demoralizacji — zebrałem Was pod swoją komendę, by walczyć do końca. Chciałem iść najpierw na południe; gdy to się stało niemożliwe — nieść pomoc Warszawie. Warszawa padła, nim doszliśmy. Mimo to nie straciliśmy nadziei i walczyliśmy dalej, najpierw z bolszewikami, następnie w bitwie pod Serokomlą z Niemcami. Wykazaliście hart i odwagę w czasie zwątpień i dochowaliście wierności Ojczyźnie do końca. Dziś jesteśmy otoczeni, a amunicja i żywność są na wyczerpaniu. Dalsza walka nie rokuje nadziei, a tylko rozleje krew żołnierską, która jeszcze przydać się może. Przywilejem dowódcy jest brać odpowiedzialność na siebie. Dziś biorę ją w tej najcięższej chwili — każąc zaprzestać dalszej bezcelowej walki, by nie przelewać krwi żołnierskiej nadaremnie. Dziękuję Wam za Wasze męstwo i Waszą karność - wiem, że staniecie, gdy będzie trzeba. Jeszcze Polska nie zginęła. I nie zginie!".
Rozkaz pożegnalny przesłano do wszystkich oddziałów i pododdziałów SGO „Polesie”.
O godz. 20 odbyło się zebranie oficerskie, na którym gen. Kleeberg przedstawił decyzję o kapitulacji. Stary wytrawny żołnierz miał łzy w oku – zapamiętał twarz dowódcy SGO „Polesie” przed odprawą płk Tadeusz Falewicz z 9. Pułku Strzelców Konnych. W spotkaniu z gen. Kleebergiem nie uczestniczył gen. Podhorski, który zamierzał kontynuować walkę i podjąć próbę przebicia się przez pozycje wroga. Możliwość dalszej walki rozważał także płk Epler, ale szybko się zreflektował.
Decyzję o kapitulacji niemieckiemu dowództwu zakomunikowali polscy parlamentariusze, wysłani ze sztabu SGO „Polesie” późnym wieczorem. Gen. Otto zgodził się na zawieszenie broni, aby umożliwić podpisanie aktu kapitulacyjnego (Niemcy nie dotrzymali słowa i ostrzeliwali artyleryjsko polskie pozycje). Polscy żołnierze dostali gwarancję praw przysługującym jeńcom wojennym.
W nocy z 5 na 6 października polscy żołnierze otrzymali żołd i inne uposażenia; trwały przygotowania do kapitulacji, część oddziałów zakopywała broń, aby nie dostała się w ręce nieprzyjaciela. Około godz. 3 niespodziewanie żołnierze 3 Pułku Strzelców Konnych podjęli dalszą walką z Niemcami pod miejscowością Kalinowy Dół – polski oddział szybko jednak został rozproszony przez wroga.
6 października o godz. 11, w pochmurny dzień, przed Pałacem Jabłonowskich w Kocku gen. Kleeberg złożył kapitulację na ręce gen. Wietersheima, dowódcy XIV Korpusu Pancernego. Zachowano honory wojskowe, oficerom pozwolono na noszenie pistoletów z kaburami.
Żołnierze SGO „Polesie” gromadzili się w trzech punktach – w Woli Gułowskiej, dworze Gułów i Woli Burzeckiej. Do godz. 16 mieli nie tylko złożyć broń, ale pochować poległych i zająć się rannymi. W ręce Niemców dostało się 10,2 tys. sztuk broni strzeleckiej, 205 ckm-y, 20 dział, 5 tys. koni, 226 zaprzęgów konnych i 54 samochody. Resztę sprzętu zdołano wcześniej zniszczyć lub ukryć.
Łącznie do niemieckiej niewoli powędrowało 16 860 żołnierzy SGO „Polesie”, w tym 1255 oficerów. Wśród nich znalazło się czterech generałów – oprócz gen. Kleeberga: Zygmunt Podhorski, Ludwik Kmicic-Skrzyński i Czesław Młot-Fijałkowski.
***
Bitwa pod Kockiem kończyła pięciotygodniową walkę w obronie Polski, która na ponad pięć lat utraciła byt państwowy. Po kapitulacji SGO „Polesie” gen. Kleeberg został wywieziony do obozu jenieckiego (Oflag IV B) w twierdzy Königstein w Saksonii. Schorowany dowódca zmarł w Weisser Hirsch pod Dreznem 5 kwietnia 1941 r. i został pochowany na drezdeńskim cmentarzu wojskowym Neustadt. W 1969 r. szczątki bohaterskiego dowódcy zostały przewiezione do Polski i spoczęły w Kocku, pośród żołnierzy poległych w ostatniej bitwie kampanii 1939 r.
Waldemar Kowalski